Reklama

Mariusz Rumak i jego mission impossible

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

15 lipca 2016, 10:03 • 4 min czytania 0 komentarzy

Śląsk Wrocław jest trzecim miejscem pracy w zawodowej karierze Mariusza Rumaka, ale chyba ani rzucenie go na głęboką wodę w Poznaniu, ani misja podniesienia z kolan bydgoskiego Zawiszy, nie zapowiadały się na tak karkołomne zadania jak poprowadzenie Śląska Wrocław w tym sezonie. – Jeszcze nigdy nie miałem tak trudnego okresu przygotowawczego – mówi sam trener, co w praktyce oznacza mniej więcej „z pustego i Salomon nie naleje”.

Po sezonie odeszło 12 piłkarzy i na dzisiaj mam 18 zawodników z pola – czytamy wypowiedź trenera na Sport.pl i generalnie nie dziwimy się ani trochę temu, że na myśl o zbliżających się miesiącach trzęsie nogami. Włodarze Śląska w spektakularny sposób przespali dotychczasowe okienko transferowe – podczas gdy większość klubów starała się rozsądnie i mądrze wzmacniać, wrocławianie sięgali po wątpliwej jakości zawodników. Drużyna za kilka godzin rozpocznie zmagania w Ekstraklasie, a w kadrze ma jednego jedynego napastnika, który na dodatek ma alergię na strzelanie goli. Poza tym jakichś dwóch portugalskich anonimów, spadochroniarza z Górnika Zabrze i gościa, który nade wszystko umiłował sobie tzw. „dyskretne występy” – Ostoję Stjepanovicia. Dość powiedzieć, że na dobre nie podkręcono nawet rywalizacji o bluzę z numerem jeden, bo Mariusz Pawełek dostał do rywalizacji Słowaka, który w okresie przygotowawczym częściej siedział na ławce niż grał. Choć, z tego co słyszeliśmy, i to wystarczyło, by Pawełka na samym finiszu wygryźć. Generalnie Rumak został zaopatrzony w nóż sprężynowy, trzy wykałaczki oraz procę i wypuszczony na front.

Mariusz Rumak i jego mission impossible

Szczęście w nieszczęściu dla Rumaka, że jego dzisiejszy przeciwnik też ma swoje problemy. I to nie jeden, nie dwa, a kilka – dodatkowo bardzo poważnych. W Poznaniu krajobraz jak po wojnie – ten leży z zabandażowaną dłonią, ten rękę trzyma na temblaku, tamten klubowe korytarze przemierza na wózku. I nie dość, że Janowi Urbanowi wachlarz możliwości drastycznie zawęził się przez mnożące się urazy, to jeszcze niektórzy zawodnicy, jak choćby Tamas Kadar czy Kebba Ceesay, skorzystać mogą z oferty last-minute i czmychnąć zagranicę. Naprawdę, nie ma czego zazdrościć.

W jaki sposób postaramy się spojrzeć na ten mecz, by – nawet jeśli będą przestoje – z zainteresowaniem spoglądać w telewizor? Spróbujemy porównać sobie na starcie sezonu Polaków z obcokrajowcami. Cholernie interesuje nas na przykład jak po jednej stronie spisze się Ryota Morioka, a po drugiej ktoś z dwójki Maciej Gajos – Radosław Majewski. Z jednej strony Japończyk, któremu wystarczyło raptem kilka tygodni, by na zupełnie obcym kontynencie, w zupełnie obcym środowisku i przy zupełnie innym stylu gry od tego, który znał dotychczas, zacząć – krótko mówiąc – wymiatać. Początkowo się z niego jawnie nabijaliśmy – ho, ho, wielki Tsubasa się znalazł! Rach, ciach, polscy piłkarze szybko wskazali mu miejsce w szeregu. Raz, drugi z bara i sympatyczny przybysz znowu na glebie bez ochoty na dalszą grę. Dziękuję, dobranoc. Szybko się jednak okazało, że niewiele potrzeba, by naszą ligę przerastać o głowę – wystarczy odrobina sprytu i umiejętności techniczne, by decydować o wyniku kolejnych spotkań.

Poza tym niesamowity pojedynek napastników – w Śląsku Kamil Biliński, o promieniu skrętu samolotu, poruszający się z wdziękiem 30-letniego KAMAZ-a z naczepą, a w Lechu Nicki Bille Nielsen, czyli człowiek-melanż. Jeszcze nie zdążył wylądować w naszym kraju i zamówić taksówki na Bułgarską, a my już wiedzieliśmy, że mamy do czynienia z niezłym ananasem. Kilka kontrowersyjnych wypowiedzi, zmiana fryzura, eksponowanie swoich tatuaży i parę zdjęć z nocnych rajdów po mieście. Szczerze powiedziawszy, gdyby przyszło nam wybierać z tej dwójki zawodnika, którego mielibyśmy posadzić w swojej szatni i na którym oprzeć swój atak, to byłby to wybór typu „dżuma czy rzeżączka”. Generalnie jednak wiemy, że czysto piłkarsko – odejmując te wszystkie atrakcje pozaboiskowe serwowane w gratisie – Duńczyk jest o niebo lepszy i coś nam mówi, że w końcu pokaże coś więcej, niż medialną nienawiść do Legii.

Oczywiście jeszcze kilka smaczków się znajdzie, jak choćby młodziutki Gumny vs. wynalazek Augusto. I mocno liczymy, że dzisiejszego wieczoru nie będziemy musieli się wstydzić ani za naszych rodaków, ani za Ekstraklasę. Bo choć obie drużyny mocno przetrzebione i dalekie od optymalnego zestawienia, to fajnie jakby te tygodnie wyczekiwania, łkania po kątach i usychania z tęsknoty, rozgrywki ligowe wynagrodziły nam czymś więcej niż bezładną kopaniną.

Reklama

Y93PGGo

fot. 400mm.pl

Najnowsze

Ekstraklasa

Ekstraklasa

GKS Katowice ściągnął kolejnego zawodnika z ekstraklasową przeszłością

Bartosz Lodko
0
GKS Katowice ściągnął kolejnego zawodnika z ekstraklasową przeszłością

Komentarze

0 komentarzy

Loading...