Reklama

Czas, by ktoś wyprowadził nas z drewnianych chatek. Beenhakker selekcjonerem

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

11 lipca 2016, 10:04 • 2 min czytania 0 komentarzy

Po kompletnie nieudanym dla nas mundialu w Niemczech, konieczny był w polskiej piłce powiew świeżości. W mediach codziennie pojawiały się kolejna nazwiska potencjalnych selekcjonerów, ale dokładnie dekadę temu najważniejszą posadę trenerską w kraju dostał Holender – Leo Beenhakker.

Dobrze wiemy, jak wiele znaczy dla nas już ta mityczna zachodnia myśl szkoleniowa. Ileż to się nasłuchaliśmy, że polscy trenerzy są tacy i owacy, że z nimi już nic nie da się osiągnąć, że tu trzeba fachowca z zagranicy. Skrzętnie skorzystano więc z okazji i zaraz po tym jak Leo rozstał się z drużyną narodową Trynidadu i Tobago, zakontraktowano go nad Wisłą.

Czas, by ktoś wyprowadził nas z drewnianych chatek. Beenhakker selekcjonerem

Gościa z takim CV nie było u nas chyba nigdy – Real Madryt, Ajax Amsterdam, Holandia, Feyenoord czy Real Zaragoza – co jak co, ale o szacunek i respekt w szatni dla tego siwowłosego dżentelmena bać się nie musieliśmy. Szybko też okazało się, że Beenhakker nie przyjechał do Polski, by odcinać kupony. Mimo trudnych początków, kadra sprawnie wskoczyła na właściwe tory, z każdym meczem była coraz bliżej tego, by awansować na EURO w Austrii i Szwajcarii, a kibice regularnie na cześć holenderskiego szkoleniowca intonowali na trybunach przeciągłe „Leeeeeooooo, Leeeeeeeoooooo”.

Był pierwszym od 1960 roku i siódmym w ogóle zagranicznym trenerem Polaków. Dokonał też rzeczy historycznej, bo dał reprezentacji szansę debiutu na mistrzostwach Europy. Te nie potoczyły się już najszczęśliwiej, ale prawdziwa prawdziwy blamaż miał dopiero nadejść. Z każdym kolejnym miesiącem, z każdym kolejnym meczem, już w eliminacjach do mistrzostw świata, sytuacja ulegała pogorszeniu. Drużyna zaczęła przegrywać w fatalnym stylu i wkrótce jasne stało się już, że ominie ją mundial w RPA. Niestety – było to przykre zakończenie, zupełnie bez klasy z obu stron. Relacje na linii PZPN – trener totalnie się posypały.

Pod koniec współpracy było wręcz kuriozalnie i żenująco. Po kompromitującej porażce ze Słowenią Grzegorz Lato postanowił Beenhakkera zwolnić, co samo w sobie nie byłoby jeszcze dziwne, ale fakt, że szybciej od Holendra dowiedzieli się o tej decyzji dziennikarze, normalny już nie był. I tak zaczęło się wzajemne obrzucanie błotem – jeden na gorąco twierdził, że postąpił właściwie, drugi, że jego pracodawca nawalił się w trakcie meczu i plótł, co ślina na język przyniesie. Kabaret.

Reklama

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...