Nie tak dawno temu był sobie piłkarz. Pochodził z Danii, gdzie jego rodzice dwadzieścia lat temu postanowili dać mu podwójne imię. Pierre-Emile. Pierre-Emile co weekend włączał telewizor, by oglądać, jak w Premier League radzi sobie jego rodak, Christian Eriksen. Marzył o tym, by kiedyś zagrać w jednej lidze, by za niego też któryś z tamtejszych klubów chciał zapłacić kilkanaście milionów euro. Wiedział jednocześnie, że przed nim daleka droga. Że ledwo przekroczone pół setki meczów w Bundeslidze, że dosłownie parę występów od pierwszej do ostatniej minuty na tym poziomie to za mało, by o takich sprawach myśleć już teraz.
Pierre-Emile spojrzał na telefon. Przyzwyczaił się już, że Facebooka ma zapchanego powiadomieniami. Ale oprócz nich – 1 nowa wiadomość.
– Cholera, znowu zapomniałem zapłacić rachunek…
Pudło. To nie było powiadomienie od operatora. Napisał Sören, jego agent. 15 milionów euro. Southampton. Kontrakt dogadany. Samolot. Te słowa wyłapał Pierre-Emile, zanim kompletnie zakręciło mu się w głowie. Usiadł, jednym haustem wypił szklankę wody i przeczytał raz jeszcze. Ręce nadal mu się trzęsły. Chwilę później jego iPhone rozgrzał się do czerwoności.
– Synek, to prawda co piszą w Bildzie? Anglia?
źródło: Bild.de
***
Kilka dni wcześniej, Bergamo.
25-letni Marten był już raczej pogodzony z tym, że zawrotnej kariery już pewnie nie zrobi. Przypomniał sobie wiszący w pokoju plakat Rafaela van der Vaarta. Zawsze chciał być jak on, ale w wieku 23 lat van der Vaart właśnie opuszczał Hamburg, który stał się dla niego za ciasny i prezentował światu białą koszulkę z herbem, który wyróżniają wkomponowane litery MCF i korona, podkreślająca królewski charakter klubu z Madrytu. Marten natomiast zdmuchując 23 świeczki wciąż grał w Eredivisie, dopiero po 24. urodzinach trafił do Serie A, w dodatku do ligowego średniaka, bez perspektyw na walkę o coś więcej, niż środek tabeli.
Telefon. Dzwoni Kees Ploegsma.
– Słuchaj, zabukowałem ci bilet na samolot, lecisz do Middlesbrough. Pamiętasz jak mówiłeś mi, że chciałbyś, żeby ktoś za ciebie dał tyle, co za van der Vaarta?
– No?
– No i dają, stary! Piętnaście baniek! Będziesz grać w Premier League!
fot. Sports Entertainment Group
***
15 milionów za Martena de Roona, pomocnika ze skutecznością podań poniżej 80 procent, który przez rok w Atalancie dał się poznać jako walczak, przecinak, ale żaden wielki wirtuoz. 15 baniek za Hojbjerga, któremu talentu nie odmawiamy, ale który w wieku 20 lat wciąż jest bardziej materiałem na piłkarza, niż realnym wzmocnieniem pierwszego składu. Tyle samo Watford kosztował facet, który póki co z sukcesem ma wspólne jedynie nazwisko i który ledwo co uratował się przed spadkiem z Primera Division.
fot. Watford FC
A to nie wszystko. Kolejnych 17 melonów poszło przecież za Townsenda, piłkarza bez głowy i bez jakichś szczególnych atutów, zawrotne 39 za Batshuayia, podczas gdy z tej samej Marsylii Chelsea taniej wyciągała Didiera Drogbę, bezlitosnego bombardiera i króla strzelców Pucharu UEFA. Ale – co jeszcze bardziej zastraszające – niemal identyczną ofertę przedstawiło parę dni wcześniej Crystal Palace, którego rekordem jak dotąd było 14 milionów za Cabaye’a. Odbili sobie Townsendem, trochę jak dziewczyna, która wydaje pół wypłaty na ciuszki, bo właśnie jakaś krowa podkupiła ostatni rozmiar jej wymarzonej kiecki.
Bailly za 38, Musa za 19,5, Nampalys Mendy za 15,5, Tomkins za prawie 12… Minęło półtora tygodnia okienka, a w Anglii już wydano prawie czterysta milionów euro. Powiedzielibyśmy – bezrefleksyjnie wyrzucono w błoto, bo w części przypadków mamy takie przeświadczenie graniczące z pewnością, gdyby nie to, że przecież działy skautingu w Anglii są tak rozbudowane, że nikt nie napaliłby w kominku banknotami o łącznej ośmiocyfrowej wartości i przynajmniej w kilku przypadkach nie mogły się pomylić. Nie mogły, prawda?
W takim tempie miliard spokojnie pęknie jeszcze w lipcu, w zanadrzu czeka przecież jeszcze 120 milionów Manchesteru United czekające na przelew na konto Juventusu. Jednocześnie wątpliwe, by zakupy Antonio Conte, Pepa Guardioli czy Mauricio Pochettino już teraz się zakończyły. Nowa umowa telewizyjna sprawiła, że Premier League pręży muskuły przed resztą Europy. Że błyskawicznie w ładny, błyszczący papierek pakuje ligę przepłacanych piłkarzy, którzy w chwili próby okazali się gorsi od Islandczyków.
Pytanie tylko, czy gdy w Lidze Mistrzów poważniejsi rywale odpakują to ładne sreberko, którym na wyspach zachwycać się będą jeszcze bardziej niż kiedykolwiek, wreszcie w środku znajdzie się czekolada, czy wciąż będzie to niebotycznie drogi, a jednocześnie mało smaczny produkt piłkarskopodobny.