Reklama

A zaczęło się od 30 strzałów i zmarnowanej jedenastki… (25)

redakcja

Autor:redakcja

07 lipca 2016, 12:09 • 4 min czytania 0 komentarzy

Dziesięć minut do końca meczu Portugalii z Austrią. Po faulu w polu karnym sędzia Nicola Rizzoli dyktuje „jedenastkę”. Podchodzi do niej Cristiano Ronaldo, który za moment odda swój dziewiętnasty strzał w turnieju. Dotychczasowe osiemnaście? Rzadko w bramkę. Najczęściej w obrońców, czasem obok niej. Ale przecież z karnego zawodnik pogardliwie nazywany przez krytyków „Penaldo” raczej się nie myli. Rozbieg. Strzał. Słupek.

A zaczęło się od 30 strzałów i zmarnowanej jedenastki… (25)

Dziewiętnasty strzał. Nadal bez gola.

Wielu ludzi pisze na Twitterze – najbliższego gola Ronaldo strzeli w Katarze, o ile Portugalia się na ten mundial zakwalifikuje. Niektórzy są ostrzejsi w sądach – Ronaldo już nigdy nic nikomu nie strzeli, po prostu, po latach hossy los odbiera co swoje, teraz maksymalnym osiągnięciem będzie strzał w słupek.

Ja piszę przewrotnie, zresztą sam nie do końca w to wierząc.

Reklama

Cristiano Ronaldo był pod formą nie tylko pod względem czysto piłkarskim, ale i wizerunkowym. Rozpisywano się o tym, że nie przybił piątek z Islandczykami (choć przybił). Że nie wymienił się z nimi koszulkami (chociaż wymienił). Wreszcie nadeszła afera z mikrofonem wrzuconym do jeziora i tragikomicznymi strzałami z 40 metrów. Po golu dla Węgrów w ostatnim z grupowych spotkań wydawało się, że Portugalia w tym turnieju może już jedynie godnie się pożegnać. Ale wtedy rozpoczęło się wielkie odrodzenie. Wtedy Cristiano Ronaldo przypomniał sobie, że jest nie wodzem, ale liderem. I nie może jedynie machać rękoma, musi brać sprawy w swoje ręce.

Kapitalny, jeden z trzech najpiękniejszych goli na mistrzostwach. Jeszcze piękniejsza asysta. No i druga bramka. Dwa lata temu pisałem, że Ronaldo jest otoczony przez zagubionych gości, którym musi wiązać buty i przytrzymywać chusteczki przy wydmuchiwaniu nosa. Po meczu z Węgrami można było śmiało powiedzieć, że olał wiązanie butów, wsadził całą kompanię na wózek i samodzielnie wszystkich zawiózł do fazy pucharowej.

Chorwacja? Spójrzcie, kto odebrał piłkę przy morderczym kontrataku i zwycięskim golu w 116. minucie gry. Polska? Tak, masowo marnował stuprocentowe sytuacje, ale sposób w jaki motywował zespół, sposób, w jaki przeżywał rzuty karne na długo pozostanie w pamięci tych, którzy patrzyli na ten mecz nie tylko przez pryzmat naszej drużyny.

No i wreszcie wczorajszy półfinał. Kolejny gol i – chyba można to tak zaliczyć – asysta. Wyrównanie bramkowego rekordu Platiniego, co prawda rozłożone w czasie, ale mimo wszystko. Dwanaście lat między dwoma finałami Mistrzostw Europy. Dwanaście lat między golem w półfinale Euro 2004 u boku Rui Costy i Luisa Figo a trafieniem w półfinale Euro 2016, z Renato Sanchesem za plecami.

Boiskowe odrodzenie, któremu towarzyszyła też kompletna zmiana wizerunku. Zaczęło się już od cierpliwego czekania na to, aż dzieciak, który wbiegł na murawę po meczu z Austrią odblokuje telefon i zrobi wreszcie to cholerne selfie. Potem pocieszanie Luki Modricia i pełen szacunku wywiad: „starałem się przesadnie nie świętować, bo widziałem płacz Luki”. Do kompletnie przestraszonego Joao Moutinho przed jego karnym rzucił tylko: „wszystko w rękach Boga, dasz radę, a jeśli przegramy, pieprzyć to”. Wczoraj znów cierpliwie czekał, aż wolontariusz cyknie sobie z nim fotkę, wcześniej w rozbrajający sposób ustawiając się obok niego do pamiątkowego reprezentacyjnego zdjęcia.

Reklama

Kto obserwuje Ronaldo dłużej, mógł się domyślać, że wcześniejsze wypowiedzi o małej mentalności Islandczyków chociażby to ciemniejsza strona tej cechy Portugalczyka, która doprowadziła go na szczyt – chorobliwej ambicji i doprowadzonego do absurdu perfekcjonizmu, wymagającego idealnej postawy nie tylko od siebie, nie tylko od kolegów z drużyny, ale i od rywali.

Cristiano Ronaldo, którego pierwsze dziewiętnaście strzałów w tym turnieju, z rzutem karnym włącznie, nie przyniosło gola, teraz przygotowuje się do finałowego meczu, zapewne po cichu zastanawiając się, czy uda mu się łyknąć Griezmanna w klasyfikacji strzelców. Do rozpoczęcia spotkania zdąży pewnie zrobić z tysiąc fotek z kibicami, kilka tysięcy brzuszków i dwie nowe fryzury. W samym finale uderzy z rzutu wolnego w mur i machnie rękoma po którymś złym zagraniu kumpli. Może zejdzie ze złotym medalem. Może znów będzie musiał płakać.

Ale już teraz wiem, że za dziesięć lat ten turniej poza twarzą Pazdana i Kuby, będzie mieć twarz odrodzonego CR7.

JAKUB OLKIEWICZ
Fot.FotoPyK

Najnowsze

1 liga

Trenował w Legii, teraz jest wielką nadzieją Lecha. „Rozumie grę lepiej od Linettego”

Jakub Radomski
5
Trenował w Legii, teraz jest wielką nadzieją Lecha. „Rozumie grę lepiej od Linettego”
Ekstraklasa

Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Piotr Rzepecki
2
Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Komentarze

0 komentarzy

Loading...