Po czym poznać futbolowe szaleństwo? Po tym, że o osiemnastolatku jednego dnia, przed meczem towarzyskim z pięćdziesiątym zespołem rankingu FIFA pisze się więcej, niż o sprawach znacznie bardziej poważnych? Jeśli tak – Anglicy kompletnie odlecieli. Zwariowali na punkcie Marcusa Rashforda, który aż do dziś nie rozegrał przecież ani jednego meczu w reprezentacji, a którego ewentualna obecność (lub nieobecność) w kadrze na Euro podzieliła całe piłkarskie wyspy. Można wręcz było zapomnieć, że to ostatnie spotkanie przed ogłoszeniem składu na mistrzostwa, że inni też grają tutaj o swoją szansę we Francji.
A on? On zwariować się nie dał. „First touch and thank you very much”.
Choć w tym wypadku trzeba powiedzieć „second touch”, bo zanim po mniej niż dwustu sekundach swojego debiutu zapakował sztukę „Socceroos”, zagrał jeszcze do Sterlinga w taki sposób, by ten mógł odegrać mu piłkę na strzał. Wymyślił sobie, jak ta bramka powinna wyglądać i potem dwoma dotknięciami po prostu to zrealizował.
Ale czy można się po nim było spodziewać czegoś innego? Pierwszy strzał w europejskich pucharach? Gol. Pierwszy strzał w Premier League? Gol. A teraz deja vu w koszulce z trzema lwami na piersi. „Ciało osiemnastolatka, dojrzałość mężczyzny”, charakteryzował go niedawno legendarny stoper Manchesteru United Gary Pallister. Niejednemu ten cały hype uderzyłby do głowy, niejeden zadowoliłby się tym, że dziewczyny przy barze go kojarzą i nie szukają wymówki, by się przesiąść.
A młokos spokojnie robi swoje – w tym spotkaniu również. Jasne, nie zamieniał każdego kolejnego zagrania w złoto, kilka piłek zgubił, ale parę razy autentycznie nam zaimponował. Jak choćby wtedy, gdy na piętnastym metrze miał piłkę na strzał, a jeszcze próbował zaskoczyć rywali i zagrał mocno na piątkę do Adama Lallany czy kiedy dobrze odnajdywał się w grze kombinacyjnej na małej przestrzeni pod polem karnym Matthew Ryana. Teraz wymówki – i to dobrej – to będzie potrzebować Roy Hodgson, jeśli jednak zdecyduje się go odstawić. Chyba nikt nie uważa, że jeśli Anglia znów nie wejdzie do strefy medalowej, to eksperci nie wypomną selekcjonerowi zostawienia w domu gościa, który potrzebował mniej niż trzech minut, by zacząć reprezentacyjne strzelanie?
Kto jeszcze piątkowy wieczór w Sunderlandzie zaliczy do udanych? Z całą pewnością Chris Smalling, któremu opaska kapitańska zdecydowanie dodała animuszu i który raz za razem czyścił przedpole bramki Forstera. Tak długo, jak był na boisku, tak długo krzywda w postaci straconej bramki Anglikom się nie działa. Nie sposób było jednak nie odnieść wrażenia, że nikt – może poza walczącym jak lew o wejście do finałowej dwudziestki trójki Rashfordem – nie miał dziś zamiaru szczególnie się przemęczać. Mogło się to zemścić w defensywie, która czasami zachowywała się apatycznie, zupełnie jakby grała ze sobą po raz pierwszy. Ale że rywalem była „tylko” Australia, to w wykorzystaniu nieporadności trzeba było jeszcze jej pomóc. I to też zrobił zmiennik zawodnika United, Eric Dier pakując piłkę do własnej bramki.
Wcześniej udało się jednak Rooneyowi powiększyć dorobek Anglików, dzięki czemu faktem stała się wygrana 2:1. Zachowanie defensywy „Socceroos” przy golu „Wazzy”, to oczywiście kompletny kryminał, ale zwróćcie uwagę na coś innego. Zastawienie rywala i przepuszczenie piłki w początkowej fazie akcji. W roli głównej – znów Rashford.
What a finish by our captain, Wayne Rooney. #MUFChttps://t.co/oN413oM5Bh
— UtdDaily (@UtdDaiIy) 27 maja 2016
Czy ta wygrana uzasadnia mówienie w Anglii na głos o tym, że oto nadeszło złote pokolenie, które musi w końcu odnieść sukces na dużej imprezie? No nie. Ale oni to robią co dwa lata, więc w gruncie rzeczy można się przyzwyczaić.