Nie można zostawiać wszystkiego w rękach piłkarzy, oni przecież mogą w każdej chwili nawalić. Nawet w finale Champions League. Zagrać na 0:0, zachowawczo, bez polotu, mimo rangi spotkania nie zapewnić ani grama napięcia. Komitet Sędziowski UEFA postanowił więc wziąć sprawy w swoje ręce i zrobić wszystko, by finał Ligi Mistrzów był w tym roku absolutnie niezapomniany. Przekazał jego sędziowanie w ręce Marka Clattenburga.
Anglik jest w tym momencie uważany za najlepszego sędziego w swoim kraju, ale akurat na Wyspach uzyskanie takiego miana szczególnie wymagające nie jest, gdy równolegle po innych boiskach biegają takie ananasy jak Andre Marriner (to ten, który pomylił Kierana Gibbsa z Alexem Oxladem-Chamberlainem) czy objeżdżany praktycznie tydzień w tydzień Martin Atkinson.
Niewielu jest jednak sędziów, którzy mają w sobie taką żyłkę showmana jak Clattenburg. Gdy ma swój dzień i nie postanowi zostać gwiazdą wieczoru, wszystko jest okej. Gorzej, jeśli akurat zapomni przed meczem o zwyczajowej paczce Snickersów. Wtedy kończy się to jak choćby w starciu Chelsea z Tottenhamem z maja. Spotkanie kompletnie wymknęło mu się spod kontroli, Erik Lamela mógł się przespacerować po ręce Ceska Fabregasa, a nad Erikiem Dierem rozłożony został jakiś niezrozumiały parasol ochronny. Można mieć wątpliwości, czy gdyby wtedy reprezentant Anglii wbiegł na boisko z giwerą i zaczął strzelać do rywali, Clattenburg by w ogóle zareagował.
O, albo mecz Everton – Arsenal z marca tego roku:
Prawdziwy popis dał jednak niecały miesiąc wcześniej, zmuszając angielską federację do zawieszenia go na jedną serię gier. Złamał złotą zasadę, która mówi: gdy nie jesteś pewny tego co widziałeś, nie gwiżdżesz. Tam, gdzie kilkadziesiąt tysięcy fanów zebranych na Ettihad Stadium dostrzegło odbicie piłki od pleców Raheema Sterlinga, tam Clattenburg postanowił wskazać na wapno, pozwalając Tottenhamowi w jednym z kluczowych dla układu tabeli meczów sezonu wyjść na cenne prowadzenie (od 1:30):
Odsunięty miał być zresztą już wcześniej, bo okazało się, że podpisał kontrakt z agencją Catalyst4Soccer, która reprezentuje również piłkarzy. Między innymi – Willy’ego Caballero z Manchesteru City, co wiele osób odebrało jako jawny konflikt interesów. W tym – PMGOL (Professional Game Match Officials Limited). Ostatecznie się z niej wycofał, ale – cytując klasyka – niesmak pozostał.
Mimo to The FA w ubiegły weekend nie bała się przekazać w jego ręce finału FA Cup, który zmienił się… w kolejne podważanie słuszności decyzji Komitetu Sędziowskiego. Były angielski arbiter międzynarodowy Roger Dilkes stwierdził, że Clattenburg nie wytrzymał presji Wembley i dlatego podjął dwie błędne decyzje, bardzo mocno krzywdzące Crystal Palace. Dwukrotnie zamiast zastosować korzyść, zdecydował się przerwać ataki Orłów, w tym jeden który zakończył się bramką Connora Wickhama, wcześniej faulowanego przez Chrisa Smallinga. Nieuznaną, bo mimo że napastnik szybciej pozbierał się po interwencji gracza United, sędzia postanowił przyznać rzut wolny, z którego już koledzy Wickhama nie potrafili stworzyć zagrożenia.
Jego decyzję skrytykował nawet związany przecież przez większą część kariery z United Rio Ferdinand: – Powinien puścić grę. Podjął decyzję za szybko, nie poczekał na rozwój wydarzeń i rozumiem, jeśli fani Palace będą wściekli. Nie był w swym osądzie jedyny. Na Twitterze momentalnie zawrzało. Jamie Carragher stwierdził, że „Clattenburg to czołowy sędzia, ale ta decyzja jest po prostu szokująca”. „Więcej posiadania piłki – United. Więcej strat – Palace. Twarz najczęściej pokazywana w telewizji – Clattenburg” ironizował z kolei były piłkarz między innymi Swindon Town i Middlesbrough, Jan Aage Fjortoft.
Na wieść o tym, że akurat Anglik będzie gwizdał w finale, z pewnością nie ucieszył się też Fernando Torres, który właśnie z rąk Clattenburga zobaczył czerwoną kartkę, która zdziwiła chyba nawet sędziego technicznego (zwróćcie uwagę na jego minę – około 0:20):
Swoją drogą – pamiętacie tę bramkę, z której swego czasu ograbiony został Pedro Mendes?
Zgadnijcie, kto sędziował tamto pamiętne spotkanie i uratował skórę Roya Carrolla, który kompletnie zawalił interwencję przy strzale Portualczyka.
Brawo, trafiony-zatopiony. Również Clattenburg. I tak jak mamy nadzieję, że Anglik nie spieprzy ostatniego, bądź co bądź najważniejszego meczu klubowego sezonu, tak patrząc na historie, które w ostatnim czasie stały się jego udziałem, nabieramy coraz większych wątpliwości. Oby to był jednak wieczór, kiedy puścimy to wszystko w niepamięć. Kiedy on sam zrobi najlepsze co może dla całości spektaklu. Wbrew swojej naturze showmana, po prostu da o sobie zapomnieć.