Lada moment nastąpi wręczenie nagród na Gali Ekstraklasy. Szczerze napiszę – niezbyt mnie to interesuje, jako że dewaluacja nagród osiągnęła poziom straszliwy. Właściwie nie ma w Ekstraklasie zawodnika, który by nie miał albo paru meczów w kadrze (policzcie sobie, ale trzeba umieć rachować do ponad 100 głów), albo kilku statuetek z blachy z odpowiednim napisem, albo nie byliby „na celowniku” wielkich klubów i uchodzili za talenty. Generalnie wszyscy są świetni, telewizja też, i dziennikarze, wszyscy rozsyłają sobie uśmiechy – ale przypomnę coś, co pisałem w „PS” po awansie Polaków na mundial, cytując Winstona Wolfa: „Panowie, jeszcze nie czas na lizanie się po fiutach”.
Otóż cała ta Ekstraklasa wciąż nie potrafi znaleźć sponsora strategicznego, który byłby w stanie wpompować w nią kilkadziesiąt milionów. Łatwiej zamówić statuetki, całkiem jak w „Misiu”: „Za zajęcie pierwszego miejsca”.
Nawet nie pójdę na to patrzeć, wystarczył mi wczorajszy spacer po Warszawie nocą, by spostrzec to samo co zawsze – kibice są zorganizowani najlepiej i dowodzeni najlepiej. Nie wiem z czego to wynika, ale pewnie z tego, że tylko im na czymkolwiek zależy.
I w zasadzie nie dyskutują nawet o pojedynczych piłkarzach, tych znają na pamięć i wiedzą, że oni nie są wiele warci. Rozprawiają o przyjemnościach, a nie o stresach – zatem o swoich przeżyciach podróżniczych, stadionowych, o każdym dymie, piosenkach. I im należy się nagroda. W przeciwnym razie nad polskimi stadionami zapanują Janusze. Tacy sami, jak ci z Ekstraklasy SA. A nawet Legii „januszostwo” zaczęło zagrażać. Dziesiątki koleżanek wyznało mi, że wybiera się na Legię albo chciałoby się wybrać – przepraszam, ale w jakim celu?
Jedna spytała jak ma się ubrać i zdziwiła się odpowiedzią, że na biało będzie najlepiej. Jej chodziło raczej o to czy spodnie czy spódniczka i kurtka czy sweter…
Oklaskiwałem piłkarzy, bo mimo dziadostwa osiągnęli poziom górny i uczciwie zarobili premie. Choć liczba kontuzji ręki – Rzeźniczak, Pazdan, Prijović, Kucharczyk – pokazuje że przydałyby się im zajęcia z gimnastyki, bo z pewnością nie nauczą się już techniki. Ani fizyki, ani taktyki, ani matematyki. Mówiąc wprost – mistrzowie to łamagi. Łamagą zwano kogoś właśnie takiego łamliwego…
Ale że zwycięzców się nie sądzi, podziękowałem za walkę i za to, że stolica znów stała się Stolicą.
A zaraz rozejdzie się wszystko po kościach. Wprawdzie odejście Czerczesowa mnie nie zmartwi (choć te wypustki o Rosji to chyba znowu jakiś myk na podniesienie stawki, nie ze mną te numery), ale znów odpłynie paru graczy, a ze składu rywali w Lidze Mistrzów widać, że tu już nie trzeba trenować, tu już nie trzeba kupować, tylko trzeba… modlić się.
Zatem zmówię zdrowaśkę, bo nie pozostaje mi nic innego.