Kilka miesięcy wystarczyło, by jego pracę analizowano w Sky Sports, nazywając początkowy okres w Evertonie jako „The Roberto Martinez Effect”. Rozpływano się nad jego optymistycznym podejściem, atrakcyjnym stylem, pewnością siebie wpompowaną w poszczególnych zawodników, którą wręcz kipieli i która pozwoliła im zacząć sezon od 17 meczów z ledwie jedną porażką po drodze. Dwóch kolejnych lat było trzeba, by dostrzec, że po jednym świetnym sezonie, jego Everton stanął w rozwoju. Zaczął się wręcz cofać. Dziś władze klubu powiedziały: dość.
Gdy przejmował schedę po Davidzie Moyesie, nagle okazało się, że wniósł „The Toffees” na jeszcze wyższy poziom. A że zbiegło się to w czasie z kompromitującym okresem Szkota na Old Trafford, tym mocniej chwalono byłego menedżera Wigan, wyrokując – z dzisiejszej perspektywy mocno przedwcześnie – że to wreszcie facet, z którym Everton wejdzie na stałe na europejskie salony i zostanie ich stałym bywalcem. Że mówiąc o śmietance angielskiego futbolu, będzie się wymieniać nie tylko jeden klub z Liverpoolu.
Zamiast śmietanki zostały jednak gorzkie fusy. Kadrowo ten zespół wygląda więcej niż porządnie. Czy Martinez co sezon tracił kluczowych graczy? No nie. Mimo różnych zakusów, Barkley, Mirallas, Coleman, Baines, Stones – wszyscy cały czas byli na Goodison Park. W zasadzie na starcie wyjęto mu Fellainiego i to by było na tyle. Dostał za to Lukaku, Barry’ego, McCarthy’ego, Cleverleya, Lennona… Zażyczył sobie w tym sezonie prawie czternastu baniek na Niasse? Żaden problem. Dziesięciu na Funesa Moriego? Okej.
A wyniki robiły się coraz tragiczniejsze. Martinezowi nie brakowało niczego, by co sezon spokojnie być w szóstce-siódemce na koniec sezonu, może nawet – przy słabszej dyspozycji faworytów, jak choćby w tym sezonie – zawalczyć o coś więcej. Zamiast tego – zjazd.
Pierwszy sezon: 72 pkt i 5. miejsce w lidze
Drugi sezon: 47 pkt i 11. miejsce w lidze
Trzeci sezon: 44 pkt i 12. miejsce w lidze na kolejkę przed końcem
W tym sezonie w najlepszym wypadku Everton skończy z identycznym dorobkiem jak w poprzednim, o żadnym rozwoju nie może więc być mowy. Ta formuła już dawno się wyczerpała i tylko anielska cierpliwość decydentów w niebieskiej części Merseyside pozwoliła Martinezowi na tak długą pracę. Dopadło go to, co długo uważano za atut – poświęcanie lwiej części treningów na ofensywę i zaniedbanie gry obronnej. Zawodnicy byli zgodni, że gra im się u Martineza świetnie, bo mają korzystać z piłki kreatywnie i grać ładnie dla oka. Piłka nożna sprawiała im przyjemność, kibice też nie mogli narzekać, bo w spotkaniach Evertonu padało sporo bramek. W pewnym momencie zachwiane zostały jednak poprawne proporcje.
Pierwszy sezon: w meczach Evertonu pada średnio 2,6 bramek na mecz, bilans bramkowy 61:39
Drugi sezon: średnio 2,6 bramek na mecz, bilans bramkowy 48:50
Trzeci sezon: średnio 3 bramki na mecz, bilans bramkowy 56:55
Trzecia najlepsza defensywa 2013/2014 zmieniła się w szóstą najgorszą, bez jakichś wielkich zmian personalnych. Pierwszy rok Martineza to najczęściej linia: Coleman, Jagielka, Stones/Distin, Baines. Ostatni: Coleman, Jagielka/Funes Mori, Stones, Baines. Eksperci zgodnie wskazują, że problemem Martineza okazało się co innego – dynamicznie zmieniający się sport, za którym zwyczajnie nie nadążył. Albo raczej – nie chciał nadążyć. Nie starał się zmienić, by spełniać nowe wymogi, tylko obstawał twardo przy raz obranej wizji. Hiszpan sam zresztą mówił o tym w wywiadzie przeprowadzanym przez Jamiego Carraghera: – Nowoczesny trend w piłce nożnej to gra bardzo mocno zorganizowana, oparta na zadawaniu ciosów w kontrataku. To najłatwiejszy i najbardziej ekonomiczny styl gry. Nie robisz sobie krzywdy. Ja tego nie chcę. Nigdy nie odejdę od stylu, jakiego wymagam.
Ta chęć grania za wszelką cenę atrakcyjnej piłki, eksploatującej wytrzymałość zawodników do granic możliwości w tym sezonie dopadała go co i rusz, pokazując że wybrana droga może nie być tą najsłuszniejszą. Ile meczów wypuścił w samych końcówkach, bo jego zawodnikom brakowało prądu?
28. listopada: Everton prowadzi do 80. minuty z Bournemouth 2:0 -> remisuje 3:3 po golu straconym w 8. minucie doliczonego czasu
28. grudnia: Everton prowadzi do 80. minuty ze Stoke 3:2 -> przegrywa 3:4 po golu z 91. minuty
16. stycznia: Everton prowadzi 3:2 z Chelsea po golu Funesa Moriego w 90. minucie -> remisuje 3:3 po golu Terry’ego w 98.
5. marca: Everton prowadzi 2:0 z West Hamem, w 69. minucie nie wykorzystuje rzutu karnego -> między 78. a 90. minutą traci trzy gole i przegrywa 2:3
23. kwietnia: Everton traci w 93. minucie gola na 1:2 z Manchesterem United na wagę awansu do finału FA Cup.
A miał być menedżerem na lata. Kimś, kto zbuduje wokół siebie całą „dynastię”, wrośnie w klub, podobnie jak zrobił to w Arsenalu chętnie przywoływany przez Hiszpana Arsene Wenger. – Możecie oceniać rozwijający się klub z wielu stron, na podstawie wielu aspektów, nie tylko na podstawie tego, jakie wyniki osiąga na boisku. Mnie się takie podejście podoba – mówił.
Niestety, panie Martinez. Najwyraźniej przestało się podobać władzom Evertonu.