Ostatni rok w Premier League to jeden z tych sezonów, o których nawet po wielu dekadach będzie się wspominać najpierw dzieciom, a potem również wnukom. A to dlatego, że trudno porównywać jakiekolwiek rozgrywki o mistrzostwo Anglii do tych, które w 2016 roku, gdy dyktatura pieniądza w futbolu wydawało się, że przestała pozwalać na sensacje tak ogromnego kalibru, wygrały Lisy z Leicester.
Gdy spoglądamy wstecz wspominając wielkie drużyny i pamiętne kampanie, o tym że były tak wyjątkowe decydują te zostające w głowie urywki. Historie tworzące otoczkę legendy, Fragmenty, które zebrane w całość tworzą obraz mistrzowskich zespołów. Momenty, które definiowały sezon, turniej, rozgrywki. Chwile które nie dają o sobie zapomnieć. Podobnie jest i w tym przypadku – myślisz: mistrzowskie Leicester, mówisz…
… no właśnie, co mówisz?
1. Niedźwiedzia przysługa młodego Pearsona
To Nigel Pearson rozpędził Leicester na finiszu poprzedniego sezonu i sprawił, że Claudio Ranieri przejmując klubowy dres od Anglika dostał w ręce zespół wygrany, który dokonał niemożliwego. Utrzymał się na przekór przewidywaniom ekspertów, kibiców i bukmacherów. Jego syn postanowił jednak ojcu wykręcić numer, który kosztował go posadę i pozbawiła zbudowanego z gruzów zespołu. Razem z kolegami z młodzieżowej drużyny nagrał rasistowską seks taśmę podczas tournee po Tajlandii, której właściciel, Taj Vichai Srivaddhanaprabha zignorować nie mógł.
– Ranieri skorzystał z całej ciężkiej pracy Nigela. Świetnie jest wejść do klubu, w którym wszystko jest doskonale poukładane. Claudio po prostu przejął pałeczkę i pociągnął zespół do przodu – ocenił na początku sezonu, po świetnym starcie Lisów menedżer West Bromwich Albion Tony Pulis.
2. Dzikie Koty pogonione
„Claudio Ranieri gets off to a flying start”. Claudio Ranieri zalicza idealny start. To właśnie miała być jeszcze ta siła rozpędu z końcówki poprzedniego sezonu, kwintesencja zeszłorocznej końcówki Lisów. Wtedy jak wygrywali, to od razu wbijali rywalom tyle bramek, na ile pozwoliły dziewięćdziesięciominutowe ramy. Pięć sztuk z QPR, dwie z Southampton, trzy z Newcastle. No i te cztery przeciwko Sunderlandowi.
To wtedy swój maraton po koronę króla strzelców skromnie, bo jednym trafieniem rozpoczął Vardy (którego już za moment w klubie mogło nie być, o czym za moment), wtedy też pierwszy raz cała Anglia zachwyciła się Riyadem Mahrezem, nowym piłkarzem sezonu według PFA (Professional Footballers Association). Już pierwsze dwadzieścia pięć minut wystarczyło, by trzykrotnie ranić rywala. Ten mecz to idealny symbol początku sezonu Leicester – przegrana walka o posiadanie piłki i brak czystego konta nadrobiony z nawiązką z przodu.
3. Przychodzi Mourinho do lekarza…
… i mówi: – Na cholerę wbiegasz na boisko?! Później na konferencji prasowej dodaje jeszcze: – Nie byłem zadowolony z mojego sztabu medycznego, ponieważ musisz rozumieć grę, nawet jeśli odpowiadasz za stroje, jesteś lekarzem czy sekretarką. Gdy wbiegasz na boisko, powinieneś mieć pewność, że zawodnik ma poważny problem. Mój sztab natomiast w swojej naiwności, kierowany impulsem, pozbawił mnie drugiego zawodnika, zostawiając w polu ośmiu przeciwko dziesięciu graczom Swansea.
Niby początek sezonu, a już widać było, że mistrzowska Chelsea zaczyna się kruszyć. Ten incydent z Evą Carneiro rozpoczął lawinę, która w końcu zagrzebała głęboko pod śniegiem i odcięła od tlenu nawet „The Special One”. Zaraz za linią startu, jeden z najpoważniejszych pretendentów do tytułu wywalił się na asfalt, wybił zęby i poharatał kolana. Później już tylko raz lepiej, raz gorzej dodawał gazu, nie wyrywając się jednak z grupy pościgowej aż do dziś.
4. Odpuszczenie win snajpera
Jeszcze Srivaddhanaprabha nie pozbierał się po jednym rasistowskim skandalu, już trzeba było sobie radzić z kolejnym. Jamie Vardy, zanim jeszcze znalazł się na ustach całej piłkarskiej Anglii, wybrał się do kasyna, gdzie zwymyślał jednego z przeciwników od „żółtków”. Gdy rozmawialiśmy z niedawnym polskim liderem Fantasy Premier League, mieszkającym w Leicester Grześkiem Sitarskim, mówił że przyszłość Vardy’ego w klubie wisiała na włosku, szczególnie że – i tutaj cytat: – Wiadomo, właścicielowi (tutaj Grzesiek charakterystycznie łapie się za kąciki oczu) średnio się to podobało.
Zamiast dyscyplinarnego wypowiedzenia umowy o pracę, Vardy dostał jedynie „znaczącą” karę pieniężną, a także obowiązkowo wziął udział w szkoleniu na temat tolerancji i świadomości o różnorodności. Choć gdyby nie doskonały start Lisów i udział w nim angielskiego napastnika – dziś mógłby jak Pearson, prawdziwy pechowiec roku, szukać desperacko zatrudnienia w zdegradowanej w fatalnym stylu Aston Villi.
5. Ice Bucket Sanchez
Nie jedno, nie dwa, a pięć wiader z lodem wylał na rozpalone sześcioma meczami bez porażki głowy kibiców Leicester Arsenal. Kanonierzy poharatali Lisy już w pierwszej połowie, a później te rany jeszcze posypywali solą.
Raz jeszcze Grzesiek: – Wtedy poszedłem na ściankę z tym kumplem i mówię mu: „ty, dzisiaj Sanchez nas normalnie skrzywdzi”. Kupiłem go i hat-trick.
Tak, to był ewidentnie mecz Alexisa, z perspektywy czasu chyba najlepszy w całym sezonie. A dla Lisów – koszmar. Brutalna weryfikacja rozbudzonych udanym początkiem apetytów? Tak się wtedy wydawało. Z perspektywy czasu – prawdziwy moment zwrotny, który na nowo zdefiniował strategię Ranieriego. Włoch doprowadził do zwarcia szyków obronnych, a Kasper Schmeichel doczekał się wreszcie czystego konta – jednego, drugiego, na dziś ma ich już piętnaście.
6. Rekord Vardy’ego
W maju ubiegłego roku pisaliśmy o jego iście filmowej historii tak: „Gdy Cambiasso bił się na europejskich szczytach z najlepszymi, Vardy trenował w nieprzyzwoicie słabej lidze z policyjną „obrożą” na nodze. W domu musiał meldować się przed ósmą, inaczej mógł powędrować do aresztu, siłą rzeczy w niektórych wyjazdowych meczach Stocksbridge Park Steels grał tylko połówkę, a potem zasuwał do siebie.” (całość TUTAJ)
Mało który zawodnik, który przechodził drogę jak z hollywoodzkiej superprodukcji – od pucybuta do milionera, od zera do bohatera – może się jednak pochwalić oficjalnie udokumentowanym rekordem Guinnessa. Vardy może. Strzelał bramki w jedenastu kolejnych spotkaniach, dzięki czemu Lisy, które miały za moment, już za chwilę spuchnąć, cały czas nabierały rozpędu.
7. No pizza, no party
Wielu powtarza to do znudzenia, i my nie możemy się powstrzymać. Uczczenie czystego konta spełnioną obietnicą wypadu z całą drużyną na pizzę Claudio Ranieri pokazał, jak daleko od tego całego sztucznego, przesadnie celebrowanego profesjonalizmu i zdjęć bezglutenowych śniadanek wrzucanych na Instagram jest jego banda. Jak grupa zwykłych ziomków z osiedla w piątkowy wieczór, poszli na pizzę. To jeszcze bardziej scementowało zespół, a czyste konta już za moment zaczęły przychodzić jedno za drugim. I nawet pizza przestała być konieczna.
8. Głową w „Berliński Mur”
Patrząc na obecny układ tabeli, skromne styczniowe 1:0 na White Hart Lane mogło być najbardziej znaczącym momentem dla całej mistrzowskiej kampanii, choć na pewno nie było najbardziej imponującym występem Lisów. Przed wizytą w Londynie, Leicester dostał mocnej zadyszki, nie wygrał, ba – nawet nie strzelił gola przez trzy kolejki z rzędu. Potrafił jednak zatrzymać strzelające aż miło Koguty (dziesięć goli w pięciu poprzednich meczach) i sprawić, żeby ten mecz stał się dla nich jednym wielkim waleniem głową w mur. „Berliński Mur”.
Nazywany tak często Robert Huth, jedyny zawodnik z mistrzostwem w CV, odpalił w końcówce torpedę, z którą nie mógł sobie poradzić nawet tak wysokiej klasy fachowiec jak Hugo Lloris. Może i osiągnięcia strzeleckie Niemca w tym sezonie trudno porównywać z duetem Mahrez-Vardy, ale jak już strzelał, to tylko w absolutnie najważniejszych momentach…
9. Niebieski księżyc wygaszony
… bo gdy karał rywali po raz drugi (i trzeci), robił to w meczu, który ostatecznie potwierdził, że Lisy nie zadowolą się niczym innym, jak tylko mistrzostwem. Na Ettihad Stadium, w obecności dziesiątek tysięcy kibiców Manchesteru City, uważany zawsze za drewnianego Niemiec niechciany wcześniej w Stoke, przyćmił Sergio Aguero, Davida Silvę i innych wartych dziesiątki milionów funtów graczy.
Jeżeli ktoś nie wierzył w to, że Lisy mogą pogodzić wielkie firmy bijące się o angielski prymat, wtedy już musiał to zrobić. Przepowiadano The Citizens łatwą przeprawę, przepowiadano Leicester podobną weryfikację, jak przeciwko Arsenalowi. A ci jak zwykle kompletnie nic sobie z tego nie zrobili, rozgrywając perfekcyjną partię przeciwko ekipie Manuela Pellegriniego.
10. 0:1 zgłoś się
Futbolowa prawda głosi, że mistrzów poznaje się nie po tym, że wygrywają mecze, w których idzie, a że potrafią zwyciężyć tam, gdzie nie idzie. No i przypomnijcie sobie każdy z kolejnych czterech meczów wygranych przez Lisy 1:0. We wszystkich ta wygrana wisiała na włosku, a decydujące gole często padały w sytuacjach, w których paść wcale nie musiały. Niezwykła przewrotka Okazakiego z Newcastle, pamiętna główka Morgana z Southampton… To nie były typowe setki, a jednak za każdym razem jakoś to wszystko się udawało. Jakoś co parę dni te trzy punkty regularnie zasilały konto.
11. Once a Gooner, never a champion
Chelsea? Fatalna. City? Często grające tak, jakby chciało Guardiolę za wszelką cenę zaznajomić z Ligą Europy. United? Dalekie od swej nie tak dawnej świetności. Cieplarniane warunki dla Arsene’a Wengera, by wreszcie zostać mistrzem Anglii i zamiast co mecz oglądać transparent „thanks for the memories but it’s time to say goodbye”, zdjąć wreszcie to zdjęcie ze ściany:
… i zastąpić je zupełnie nowym. Wydawało się, że wreszcie Francuz odnalazł zwycięską formułę. W końcu wyniki z tymi najpotężniejszymi paczkami w lidze nie były powodem do wstydu. 3:0 i 2:3 z United. 5:2 i 2:1 z Leicester. 1:1 i 2:2 z Tottenhamem. 2:1 z City. Na ten moment z każdym z pierwszej piątki Kanonierzy mają lepszy bilans bezpośredni. Ale gdy się zalicza taką serię:
West Ham – Arsenal 3:3
Arsenal – Crystal Palace 1:1
Arsenal – West Brom 2:0
Sunderland – Arsenal 0:0
Jeżeli w czterech meczach, po których na koncie Arsenalu musi znaleźć się dwucyfrowa liczba punktów, zdobywa się ich ledwie sześć, w dodatku w tak kluczowej fazie sezonu… Równie dobrze można podpisać dobrowolną deklarację zrzeknięcia się roszczeń do pierwszego miejsca.
12. One Craig show
Craig Dawson. Dla kibica Premier League – jeden z kilkuset zawodników, żaden wielki wirtuoz. Dla kibica Tottenhamu – symbol uciekającej szansy. West Brom miał być tylko błahym, niziutkim płotkiem na ostatnim okrążeniu, który powinno się przeskoczyć w zasadzie go nie zauważając, a okazał się być zostawioną na torze pułapką. Skórką od banana. Najpierw zgodnie z przewidywaniami Koguty strzeliły właśnie Dawsonem gola, później jednak pomocnik WBA postanowił odebrać to, co kilka kwadransów wcześniej rywalom podarował. Przewaga Lisów wzrosła do siedmiu punktów, w tym momencie chyba tylko najwięksi pesymiści mogli wierzyć, że tytuł może się jeszcze wymknąć z rąk Leicester.
13. Mistrzowie sprzed telewizora (i z samolotu).
Nie w Teatrze Marzeń, co mogli zrobić wczoraj, nie na zielonej murawie, a siedząc wspólnie w wygodnych fotelach przed telewizorem. Tak właśnie ukoronowani zostali najbardziej sensacyjni mistrzowie w historii Premier League, a kto wie – może także w historii angielskiego futbolu. Jedynym, który nie świętował dziś ze swoimi zawodnikami był Claudio Ranieri, który zamiast 90 minut nerwów wybrał kolację ze swoją 96-letnią mamą.
A tak o decydującej, drugiej połowie meczu Chelsea z Tottenhamem pisaliśmy w naszej pomeczowej relacji:
„The Blues” nie dali jednak zarżnąć tego spotkania, od początku drugiej połowy próbując raz jeszcze obronić twierdzę Stamford Bridge w derbowym starciu z Kogutami. I zrobili to! Żeby bolało jeszcze bardziej, pieczęć na mistrzostwie Leicester wywalczonym dziś przed telewizorami postawił zawodzący przez niemal cały sezon Eden Hazard, w stylu tego mistrzowskiego Hazarda, który rok temu sięgał po prestiżową nagrodę dla najlepszego piłkarza sezonu PFA.
Trzeba też powiedzieć, że Koguty są same sobie winne. Raz, że Ryan Mason nie zachował zimnej krwi w starciu z Asmirem Begoviciem jeszcze przy stanie 2:1, dwa – plan taktyczny Mauricio Pochettino na ten mecz w końcówce się kompletnie posypał. Gdzieś te wszystkie charakterystyczne cechy Kogutów z tego sezonu, które punktowały rywali raz za razem uciekły. Miejsce prezentowanej przez cały sezon wysokiej piłkarskiej klasy zajęła na dodatek frustracja i agresja, rosnąca z każdą minutą. Dał o sobie znać brak ogłady i doświadczenia tej chwalonej za ambicję, ale wciąż bardzo młodej drużyny. Nieprzyzwyczajonej do tak potężnej dawki emocji.
(całość w TYM miejscu)
Koguty jako ostatnie wypisały się z tej walki. Wypisały się pośrednio właśnie przez ten brak ogrania w meczach o takim ciśnieniu, bo zamiast walczyć do końca o trzeciego gola, urządziły sobie kompletnie bezsensowne polowanie na kości. Zrezygnowanie, jakie było widać po golu Craiga Dawsona kolejkę wcześniej zastąpiły złe emocje.
Takie, jakich w nadchodzących dniach w całym Leicester z pewnością nie będzie.
SP