Marco Paixao powiedział kiedyś o Lechii, że jest potworem, który się budzi – potem to hasło wykorzystali marketingowcy i zapraszali w ten sposób kibiców na mecze gdańszczan. Dziś ten potwór pokłócił się z kalendarzem, bo skoro w końcówce kwietnia udał się w sen zimowy, to coś jest nie halo. Miała być walka o wicemistrzostwo, a tymczasem balon pękł z hukiem i trzeba się modlić o puchary – wszystko za sprawą Piasta, który znów zagrał świetnie, podobnie jak jesienią.
Doświadczenie. Tak często podnoszony walor we wszelkich dyskusjach na temat piłki nożnej, dla niektórych rzecz niezbędna by zwyciężać. A dziś?
– w 77 minucie piłkę na jedenastym metrze ustawia Mila – reprezentant Polski, pobyt w zagranicznych klubach, gra w europejskich pucharach. Uderzył zbyt lekko i na dobrej wysokości dla bramkarza.
– cztery minut później karnego wykonuje Mateusz Mak. W CV na poważnym poziomie jedynie Bełchatów, a teraz Piast, bez debiutu w dorosłej reprezentacji, bez gier w pucharach. Strzelił pewnie, jak profesor – Savić w jednym rogu, a piłka w drugim. 2:0 i jest po meczu.
Piast dziś tak naprawdę po Lechii się przejechał. To była już prawie ta drużyna, którą podziwialiśmy jesienią – Nespor nie dawał chwili oddechu obrońcom, świetne piłki posyłał Mraz, każde zbliżenie pod bramkę Szmatuły kosztowało gości wiele cierpień. Gdańszczanie i tak dostali parę ostrzeżeń, na przykład wtedy gdy w poprzeczkę uderzył Nespor – podobno trzęsie się ona do teraz. Skoro to nie obudziło gości, mógł to zrobić dopiero gol, a ten padł po rzucie różnym. Oczywiście dośrodkowuje Mraz, oczywiście głową zgrywa Hebert i oczywiście strzela Korun.
Lechia była w tym meczu śnięta, brakowało jej entuzjazmu, widać że z Piastem gra się po prostu nieznośnie trudno. Kojarzycie tę scenę z drugiego Kilera, kiedy Szakal dostrzega w kolejnych osobach Pazurę? Tak mniej więcej może czuć się Krasić, wracając z tego meczu – tyle że jego w paranoję wpędzi Murawski z Bukatą. Na zmianę nie dawali mu oddechu, podążali jak cień, to był inny poziom piłkarskiej upierdliwości. Ale skuteczny, Serb gospodarzy nie skrzywdził.
Bez lidera goście nie byli groźni. Paixao z Kuświkiem nie dali żadnych konkretów, Chrapek przeszedł trochę obok spotkania, a Peszko… Kiedy on się spłaci i zrobi coś więcej dla zespołu? Po meczu z Ruchem w ostatniej kolejce sezonu zasadniczego wydawało się, że będzie lepiej, ale nie – jest ta sama kicha co zwykle. Parę bezsensownych podań, nieudanych dryblingów, anemicznych strzałów. Kto miałby się nabrać na te prostackie zwody? Chyba ten sam gość co ślizga się na skórce od banana i patrzy za siebie, gdy mówisz „zobacz, Elvis Presley!”. Dalej – ma Peszko główkę na piątym metrze, a zachowuje się jakby pierwszy raz strzelał tą częścią ciała. Owszem, nie każdy jest Mandżukiciem, ale rozmawiamy przecież o piłkarzu z przeszłością w Bundeslidze.
Piast to w tej chwili klasowa drużyna, więc Lechia musiała przyjąć i trzeci cios. Piłkę przedłużył głową jeden z obrońców Lechii, ta trafiła do Barisicia, a ten nawet nie mrugnął, tylko skończył sprawę. W tym mecz było widać, jaka jest różnica między oboma ekipami – około 20 punktów, a nie sześć. Podział oczek to tylko zasłona dymna.
Fot. 400mm.pl