Wyobrażaliśmy sobie te tytuły już tydzień temu. Łukasz Fabiański zatrzymuje mistrzowski marsz Leicester City. Łukasz Fabiański z własnym pomnikiem pod stadionem Tottenhamu. Łukasz Fabiański poskromił Jamiego Vardy’ego. No dobra, nie wyobrażaliśmy sobie. Fakty są jednak takie, że dziś na drodze „Lisów” do mistrzowskiej korony stoją piłkarze Swansea a wśród nich polski bramkarz. Mają za sobą wsparcie kibiców z Walii, ale przede wszystkim – z północnego Londynu. Tottenham gra jutro i – jeśli wyniki ułożą się po jego myśli – właśnie jutro może zbliżyć się do lidera na odległość dwóch punktów. Na odległość jednej wtopy, na odległość „jednego fałszywego kroku”.
Gdzie Tottenham – no i Swansea – upatrują swej szansy? Przede wszystkim w dość nietypowej dla „Lisów” rotacji składem. Claudio Ranieri właściwie od początku sezonu obracał się w kręgu kilkunastu nazwisk, w ostatnich meczach wręcz stawiając na sztywną jedenastkę. W spotkaniu z ubiegłego tygodnia na ekipę wystawioną przez West Ham United wybiegł identyczny skład jak w pięciu poprzednich spotkaniach. Żelaznych jedenastu gości, którzy grali od deski do deski, od pierwszej minuty, w sześciu kolejnych meczach w decydującej fazie sezonu. Dziś zapewne byłoby identycznie, gdyby nie upadek Vardy’ego w polu karnym „Młotów” wyceniony przez sędziego na żółtą kartkę, drugą w tym meczu. Później napastnik nawtykał jeszcze sędziemu i tak naprawdę nikogo nie zdziwi, jeśli poza dzisiejszym spotkaniem odpuści też starcie z Manchesterem United.
LEICESTER OGRYWA SWANSEA? KURS 1,68 W BETANO!
Jak wiele znaczy Vardy dla Leicester City? Hm. Zagrał wszystkie mecze. W jedenastu kolejnych spotkaniach zdobywał przynajmniej jedną bramkę, bijąc tym samym rekord Ruuda van Nistelrooya. Nastrzelał łącznie 22 gole, dołożył do tego osiem asyst. Niejednokrotnie to on – w pojedynkę, lub pod ramię z Riyadem Mahrezem, przesądzał o wyniku spotkania. Instytucja. I jednocześnie potężna zagadka.
Bo czy piłki od Mahreza czy Okazakiego nie są na tyle dobre, by w zastępstwie Vardy’ego mógł je wykańczać ktoś inny? Chcemy, czy nie chcemy – dowiemy się dzisiaj. W Leicester jednak nikt nie panikuje. – Kto mógł przewidzieć, że będziemy mieć pięć punktów przewagi nad wiceliderem na cztery kolejki przed końcem? Nikt, nikt od nas tego nie oczekiwał, więc nie gramy pod żadną presją, nie mamy nic do stracenia – przekonuje Christian Fuchs, obrońca „Lisów”. Taki nastrój i takie wypowiedzi z obozu wokół King Power Stadium płyną od tygodni, ale coraz ciężej jest w nie uwierzyć. Gdy od tytułu dzielą ich dwa zwycięstwa i remis – ciężko sobie wyobrazić, że nagle rewelacja sezonu może to zaprzepaścić.
LISY WYGRAJĄ DOKŁADNIE JEDNYM GOLEM? KURS 3,40 W BETANO
Inna sprawa, że dziś ostatni „łatwy” mecz z drużyną słabszą nawet na papierze. Po Swansea formę „Lisów” na zamknięcie sezonu sprawdzą kolejno – Manchester United, Everton i wreszcie Chelsea. Jasne, żaden z tych trzech rywali nie gra najlepszego sezonu w swojej historii, ale przecież lekceważyć Chelsea, jakkolwiek słaba jest w ostatnich tygodniach, to istne samobójstwo. Pocieszenie? Tottenham wcale nie ma o wiele prostszej drogi. Już jutro przyjmuje u siebie West Bromwich, potem jednak mają przed sobą derby z Chelsea na jej stadionie, mecz z Southampton i w ostatniej kolejce wyjazd na desperacko walczące o utrzymanie Newcastle.
MISTRZEM JEDNAK TOTTENHAM? KURS 2,75 W BETANO!
Ujmijmy to tak – na tej ścieżce też idzie się wywrócić, a przecież Tottenham margines błędu ma zawężony do minimum. Jedna porażka i właściwie można się żegnać z tytułem. Po pogromie ze Stoke z czterema golami Spurs angielskie gazety zakrzyknęły jednak „we’re coming four you”.
Jak Ranieri przygotowuje skład do dzisiejszego meczu? Ciężar gry wydaje się przerzucać na Riyada Mahreza. Pod nieobecność Vardy’ego Leicester City robi się trochę placem pod „one man show”. – To nasze światło. Gdy on się włącza, wow, cały Leicester zmienia kolor – barwnie przekonywał włoski menedżer.
Byle nie zmienił przy okazji miejsca w tabeli. Wyłożyć się w takim momencie, przy takim wsparciu całego piłkarskiego świata. To byłoby jak zabicie głównego bohatera w komedii romantycznej. W kinematografii się nie zdarza. A w piłce?