ESA37 zapewnia emocje do samego końca, ale dla drużyn, które w kluczowym momencie łapią dołek formy, jest brutalna. Podbeskidzie, które zaliczyło kapitalny finisz rundy zasadniczej, dziś toczy korespondencyjny bój o utrzymanie z drużyną, która ostatni raz po trzy punkty sięgała… pod koniec lutego. Droga z nieba do piekła trwa trzy minuty.
A najdobitniej pokazuje to tabela wiosennych meczów.
Tak, piątą i szesnastą drużynę na wiosnę dzielą od siebie w tabeli (tej właściwej) tylko trzy punkty. Oba Górniki są teraz na takim etapie, że muszą spoglądać nie tylko na siebie, ale i na innych. A póki co największe szanse na wyrżnięcie tuż przed metą ma właśnie Podbeskidzie.
Najpoważniejszy kandydat do spadku tu i teraz? Górnik Łęczna. O ile w Zabrzu mogą jeszcze liczyć na to, że ci piłkarze, z którymi na dobrą sprawę można było walczyć nawet o ósemkę, w końcu odpalą, o tyle w Łęcznej… Cóż, ludzi, którzy mogliby wziąć na swoje barki walkę o utrzymanie, zbyt wielu nie znajdujemy. Bilans tej drużyny wygląda DRAMATYCZNIE:
– na ostatnich osiem meczów przegrali siedem,
– a na ostatnich osiemnaście wygrali tylko dwa,
– ostatni raz trzy punkty wyszarpywali rywalowi… pod koniec lutego (przeciwnikiem była wówczas Korona Kielce, więc historia może dziś zatoczyć koło),
– nie strzelili gola od 543 minut.
Z jednej strony – dramat. Z drugiej, czego spodziewać się po zespole, który gra bez bramkarza? Czy można czegokolwiek wymagać, jeśli dziury łata w nim Paweł Sasin? Jeśli mielibyśmy wskazać dziś piłkarzy, którzy po ewentualnym spadku utrzymaliby się na poziomie Ekstraklasy, wskazalibyśmy może pięciu, maksymalnie sześciu. Za resztę nie dalibyśmy sobie obciąć nawet paznokcia.
W Łęcznej – odnosimy takie wrażenie – już chyba pogodzili się ze spadkiem, a świadczy o tym chociażby to, że Szatałow wciąż utrzymuje posadę. Jak na nasze warunki to niecodzienna sytuacja – na pokładzie pożar, a strażakiem wciąż jest facet odpowiedzialny za podłożenie ognia. Taka prawda, że 95% klubów już dawno by go pożegnało. W Łęcznej jest jednak inaczej i… Sami nie potrafimy ocenić do końca tej sytuacji. Albo mu wierzą – i kto wie, może za rok ten sam Szatałow wprowadzi zespół Górnika do Ekstraklasy, albo nie mają za bardzo innego wyjścia – i to jest powód do niepokoju.
Podbeskidzie? No cóż, ta drużyna (podobnie zresztą jak Górnik Łęczna) potrzebuje teraz wstrząsu, impulsu, paru męskich słów w szatni. Z perspektywy sezonu zespół na spadek kompletnie nie zasłużył. Podbeskidzie było wyżej po rundzie zasadniczej niż oba Górniki – zawsze to jakieś zabezpieczenie, ale nikt w Bielsku raczej nie powinien myśleć, czy można się równać z punktami z outsiderami, czy jednak nie, ale zakasać rękawy i do końca sezonu wyrwać jeszcze z gardła kilka punktów. Podoliński już raz wygrzebał Górali z sytuacji może nie beznadziejnej, ale na pewno dość trudnej – pamiętamy, w którym miejscu tabeli bielszczanie spędzali zimę. Dziś okoliczności są podobne – dramatu nie ma, ale powodów by zazdrościć też niezbyt wiele.
Obie ekipy potrzebują dziś budzika. Kąpieli w lodowatej wodzie. Podłączenia do prądu. Kilku plaskaczy na odmułę. Czy po prostu: jakiejkolwiek terapii szokowej. Bo ta prędzej czy później nadejdzie. Jeśli nie teraz, to już niebawem.
W pierwszej lidze.
Fot. 400mm.pl