Reklama

Sanchez show w Londynie. Arsenal odkleja się od czwartego miejsca

redakcja

Autor:redakcja

21 kwietnia 2016, 21:51 • 3 min czytania 0 komentarzy

Zdążyliśmy przywyknąć już do tego zestawienia: cyfra 4 i nazwa Arsenal to jak Jake i Elwood z Blous Brothers, jak Flip i Flap – para nierozłączna. Dziś jednak przed Kanonierami stanęła szansa, której londyńczycy nie mogli zmarnować. Rywal? West Bromwich. Cel? Pewne trzy punkty i przeskoczenie Manchesteru City.

Sanchez show w Londynie. Arsenal odkleja się od czwartego miejsca

Pierwsza rzecz, która rzuciła nam się w oczy, kiedy odpaliliśmy transmisję tego spotkania, to strasznie przerzedzone trybuny. Ci kibice, którzy postanowili jednak czwartkowy wieczór spędzić na Emirates Stadium, obiekt mogli opuszczać w pełni usatysfakcjonowani. Obejrzeli bowiem kawał dobrego futbolu; futbolu, który polegał na efektownej i kombinacyjnej grze. Goście praktycznie przez pełne 90 minut nie byli w ogóle dopuszczani do głosu. Jakkolwiek przy linii nie gimnastykował się Tony Pulis – jego podopieczni nie potrafili opuścić własnej połowy. Zimny pot mógł oblać skronie Petra Cecha raptem dwukrotnie. Raz, kiedy w pierwszej połowie rzut rożny w wykonaniu gości zakończył się strzałem w poprzeczkę i dwa, kiedy – również po kornerze – Samuel Rondon nie potrafił trafić z metra do pustej bramki.

Bezsprzecznie najlepszy na placu był dziś Alexis Sanchez. Aktywny jak po zgrzewce energetyków, a do tego precyzyjny niczym chirurg z 30-letni stażem. Dziś Chilijczyk był absolutnie wszędzie, a problem by go uchwycić miało nawet oko kamery. W jednej chwili piętką odgrywał na prawym skrzydle, by już po kilku sekundach dryblować na lewej flance. To właśnie Sanchez w pojedynkę załatwił rywala. Najpierw fantastycznie urwał się na przed szesnastką obrońcy i płasko uderzył na bramkę, a nieco ponad 20 minut później prowadzenie podwyższył strzałem z rzutu wolnego. W tej sytuacji mocno pomogli mu koledzy z drużyny, którzy najpierw stworzyli sztuczny mur na linii strzału, by zaraz sprytnie rozejść się w trakcie uderzenia, robiąc miejsce na przelatującą piłkę.

Wynik mógł i w zasadzie powinien być wyższy. Zwłaszcza po zmianie stron Kanonierzy raz po raz wyjeżdżali z atakami, ale ich finalizacja wyglądała bardziej na chęć wbiegnięcia z piłką do bramki, niż oddania strzału po bożemu. Nie wiemy, dlaczego za wszelką cenę gospodarze zamiast skupić się na ładowaniu goli, próbowali imitować grę w dziadka w szesnastce gości. Ale w sumie Arsenal przyzwyczaił nas już do tego, że w wielu sytuacjach wywraca logikę do góry nogami.

Reklama

Jaki wpływ dzisiejszy rezultat ma na sytuację obu drużyn? West Brom stoczył się co prawda na 15. lokatę w tabeli, ale nad otwierającym grupę spadkową Sunderlandem ma aż 10 punktów przewagi. Naprawdę, musiałby się wydarzyć jakiś niewyobrażalny kataklizm, by podopieczni Tonyego Pulisa latem musieli rozpoczynać przygotowania do walki na drugoligowym froncie. Jako ludzie twardo stąpający po ziemi, nie wierzymy jednak ani w serię porażek WBA, ani pasmo spektakularnych zwycięstw dwóch z trójki: Sunderland, Newcastle, Norwich.

Arsenal zaś na cztery kolejki przed końcem wdrapał się na trzecią lokatę i na tę chwilę w walce o ostatnie miejsce premiowane bezpośrednim awansem do Champions League, startuje z pole position. Dwa punkty przewagi to jednak tak niewiele, że planowane na 8 maja starcie pomiędzy londyńczykami, a Manchesterem City zapowiada się doprawdy smakowicie. Jako bezpośrednie, ostateczne rozstrzygnięcie tej kwestii.

Najnowsze

Anglia

Komentarze

0 komentarzy

Loading...