Ikony Rzymu: Koloseum, Bazylika Św. Piotra, Francesco Totti. Ostatni piłkarz z FIFA 96, który jeszcze nie zawiesił butów na kołku. Człowiek jak z machiny czasu, spinający różne epoki: grał przeciwko Van Bastenowi, mierzył się z Galacticos, liczył się w erze Messiego i Cristiano Ronaldo. Czterdziestka stuknie we wrześniu, a znowu jest na ustach wszystkich.
To nie był sezon, który przez pryzmat doświadczeń Il Capitano wyglądał kolorowo. Paleta wyjątkowo ciemnych barw, przygnębiające slajdy: przygaszony Totti z ławki oglądający kompromitujących się kolegów. Totti wchodzący na ostatnie sekundy w roli nawet nie dżokera, a maskotki, której można z trybun pstryknąć zdjęcie. Brzydkie to wszystko i bez wyrazu, nie tak powinien kończyć z boiskiem, z ukochaną Romą, piłkarz jego formatu i tak zasłużony dla Stadio Olimpico.
Myślałem jednak, że nie ma innej drogi. Wystarczy, że rok wcześniej oszukał czas błyszcząc w Champions League, nie wymagajmy zbyt wiele. Wtedy był moment na zejście w chwale, teraz niestety nastąpiło tąpnięcie i jako ostatni ze swojego pokolenia przestąpił na drugi brzeg rzeki. Złościłem się, że tak to wygląda, ale przecież rozumiałem racje Spallettiego: Roma to poważna drużyna grająca w poważnej lidze, nie ma miejsca na składanie honorów legendom, trzeba punktować, wygrywać, a Totti w czasach boiskowych maratonów i pressingu aż po pierwszy rząd trybun zdawał się archaizmem. To był wewnętrzny konflikt między sercem a umysłem, chciałoby się obejrzeć Francesco, ale rozumiało się trenera.
Cóż teraz mogę powiedzieć: wstyd mi, że zwątpiłem.
Totti dostaje kilka minut, czyli tak naprawdę po twarzy, zwykłe ochłapy od stojącego w opozycji do mitu Il Capitano trenera. A jednak ratuje w weekend tyłki młodszym kolegom, a jednak strzela dwa gole Torino z dwóch pierwszych zetknięć z piłką, dając Romie kluczowe zwycięstwo w batalii o Ligę Mistrzów.
A jednak ponad wszelką wątpliwość udowadnia, że wciąż może być zawodnikiem niezbędnym, wielkim, zdolnym samodzielnie odwrócić losy meczu.
Oczywiście, że Totti to nie jest typowy idol. Nie jest synonimem fair play, miewał zagrania na pograniczu zachowań Suareza, potrafił sprzedać ordynarne kopniaki. Ale to jest facet reprezentujący dla wielu czasy dzieciństwa, tych zawodników, którzy wciągali nas w piłkę, którzy przyszpilali nas do telewizorów, którzy na zawsze przesądzili o naszej pasji. I jest to trip, surrealistyczny trip, że on wciąż zaznacza wyraźnie swoją obecność we współczesnej piłce, w czasach naszej dorosłości. Każdy jego gol otwiera kanał wspomnień: uruchamia jakieś niezwykłe akcje, mecze, pojedynki z wielkimi, którzy dawną ćmią fajkę przy kominku, a zarazem tu i teraz jest powód by uchylić kapelusza.
Względy nostalgiczne swoją drogą, szacunek za wierność barwom osobną ścieżką, ale należy docenić też czystą wielkość piłkarską Francesco: futbol zrobił w ostatnich latach niesamowity postęp. Jest to cholernie wymagająca gra, w której wiele gwiazd sprzed lat wymiękłoby,nie wytrzymało tempa tańcu. Totti wytrzymuje, a jeszcze potrafi narzucić ton.
Nie wiem jakie będzie wyjście z pata pomiędzy Tottim i Spallettim, nie wiem czy jest możliwy salomonowy wyrok. Ale wiem, że nie ziści się scenariusz, którego bardzo się bałem: brzydkiego zejścia ze sceny Il Capitano, holowania go za zasługi, fatalnych meczów. Mimo tak niewielu szans, mimo w zasadzie zerowego zaufania, jeszcze raz wziął futbol za mordę i zrobił co chciał.
***
Kolejny tydzień, kolejny przejaw boiskowego bandytyzmu. Tym razem antybohaterem recydywista Funes Mori, który ordynarnie zaatakował Origiego w derbach Liverpoolu.
Co grozi bandycie? Tyle co nic. Nie uderzy go to po kieszeni, może będzie miał kilka meczów przerwy – banialuki, nie kara.
Co grozi połamanemu? Brak szansy uprawiania zawodu przez być może długie miesiące. Trudna walka o powrót na boisko, która nawet jeśli się uda, wcale nie musi oznaczać powrotu do dawnej formy. Cała jego kariera jest zagrożona.
Przepraszam, ale ta sprawiedliwość to trochę jakby ktoś ukradł milion dolarów, a w sądzie w najgorszym wypadku groziłaby mu grzywna tysiąca złotych. Nie jestem w stanie zrozumieć tej pobłażliwości, bo Origi przynajmniej coś już zarobił, ale takie przypadki dzieją się każdego dnia na różnych poziomach. Prawda jest taka, że piłkarze nie mają ŻADNEJ ochrony przez rzeźnikami.
Przemawia do mnie pomysł, by faulujący pauzował tak długo, aż wróci na boisko faulowany. Oczywiście takie prawo należałoby solidnie dopracować i pojawiłoby się wiele trudnych do rozwikłania meandrów. Przypadek czy nie, tu wielkie pole do wadliwych interpretacji. Czy ta sama zasada ma obowiązywać przy krótkich urazach, jeśli tak to ktoś może udawać by wykluczyć rywala na ważny mecz. Nie jest to wcale takie łatwe do wyegzekwowania jak by się mogło wydawać.
Ale też nie uważam, by było niemożliwe do wprowadzenia. Natomiast na pewno uważam, że przejście obojętnie nad tym, jak Funes Mori śmieje się z Origiego, Kay z Żyry, a wszędzie na świecie inni rzeźnicy ze zwykłych graczy, to patologia. Już wolałbym oglądać półgodzinną kompilację różnorakich padolino, niż jeden celowy faul, narażający czyjeś zdrowie.
***
Nie wiem czy Nawałka zamierza zabrać trzeciego napastnika Euro, nie uważam, by było to niezbędne przy Robercie Lewandowskim i znakomitej formie Arka Milika. Jeśli jednak uzna, że trzecia dziewiątka może się przydać, to moim zdaniem powinien jechać Stępiński. Mam wielki szacunek do osiągnięć Łukasza Teodorczyka, nasłuchałem się ostatnio jak wyboistą drogą musiał pokonać, by coś osiągnąć, ile rzucano mu kłód pod nogi i jak blisko był skończenia kariery w czasach juniorskich – Łukasz, szacunek, duża sprawa. Nasłuchałem się jednak też wiele o Stępińskim i te opinie przekonały mnie dużo bardziej, niż gole: wyjątkowa dojrzałość jak na swój wiek. Pracowitość, profesjonalizm, odpowiednia mentalność. Parcie nie na szkło, nie na laski, nie na pieniądze, ale na rozwój. Zdaje się, że to poukładany młody człowiek, który chce zrobić wielką karierę i podporządkowuje swoje życie temu celowi, w dobrym rozumieniu tych słów.
W takich ludzi chce się inwestować, chce im się zaufać. Kibicuję.
***
Moja lista hańby najlepszych nieobejrzanych meczów zyskała kolejną pozycję. Obok pięciu goli Lewego w 9 minut i Czechy – Holandia z Euro 2004 ląduje pogoń Liverpoolu za Borussią. Wyobraźcie sobie, że jestem najgorszym rodzajem frajera: nawet włączyłem ten mecz, ale wyłączyłem przy 0:2.
Zamierzam, jak ligowiec, wyciągnąć wnioski i:
Nigdy już nie śmiać się z powiedzenia “2:0 to niebezpieczny wynik”.
Nigdy nie lekceważyć Anfield. Nigdy nie lekceważyć Liverpoolu.
Nigdy też nie lekceważyć zdolności scenopisarskich futbolu.
A to, że nie da się oglądać wszystkiego, nie jest żadną wymówką. To znaczy: może jest nawet racjonalne, ale jakoś żadną mi to osłodą, wkurwiam się nieustannie tak samo, że przegapiłem takie cacko.
Leszek Milewski