Zaznaczcie sobie dzisiejszy dzień w kalendarzu – Joanna Szczepkowska powinna spojrzeć z ekranu telewizora i powiedzieć: 14 kwietnia skończyła się beka z Ligi Europy. Dostaliśmy dziś końską dawkę adrenaliny, emocje płynęły z Liverpoolu i Sevilli: panowie grający na tym drugim boisku w ogóle się nie patyczkowali, zajmując nam wieczór na dwie długie i miłe godziny. Wypada tylko powiedzieć: bardzo dziękujemy!
Tutaj nawet dogrywka miała momenty! Jak zazwyczaj jest to mdłe czekanie na karne, to teraz facet montujący skrót nie mógł narzekać. Słupek po wolnym Sevilli, przewrotkę Coke wybija z linii bramkowej obrońca, magiczne podanie przez dwie linie Benata marnuje Susaeta. Ale wpaść nie chciało – dla kibiców dobrze, zjedliśmy sporych rozmiarów tort, to czas na wisienkę. Jedenastki.
Pomylił się Benat, ale tylko dlatego, że teraz już ktoś pomylić się musiał – większość tych strzałów była perfekcyjna, piłka lądowała w okolicach bocznej siatki, Konoplyanka w ogóle uderzył tak, że Iago Herrerin mógł tylko kucnąć. Benat chciał uderzyć podobnie jak Ukrainiec, ale bramkarz nie dał się zaskoczyć i wytrzymał do końca – oglądało się te karne jak w teatrze, tyle to miało klasy. Żadne walenie na pałę, nawet ta obroniona jedenastka była ładna, bo bramkarz strzał złapał, co przy tej okazji rzadko się zdarza.
Athletic by mieć tutaj jakiekolwiek szanse, musiał zagrać mecz jeśli nie perfekcyjny, to choć bliski doskonałości – poległ u siebie i teraz każdy błąd mógł wyrzucić go za burtę pucharów. Pierwsza połowa tego nie zwiastowała, nie to że goście pudłowali, oni po prostu nie mogli sforsować zasieków zastawionych przez Sevillę. Raz się udało, wyrolowany został nawet bramkarz, ale i wtedy nie wpadło – strzał na pustaka Aduriza wybił Kolodziejczak. Rojiblancos mogli wtedy pomyśleć: no, skoro nasz as nie strzela podobnej patelni, to jest po herbacie. Ale Hiszpan potem znów pokazał, że jest po prostu kosmitą – facet postanowił się nie zestarzeć i ma gdzieś, że licznik wybił już 35 lat. Strzela jak na zawołanie, zrobił to też dzisiaj – pomógł mu co prawda bramkarz, ale stawiamy pieniądze, że on go jakoś do tego zmusił telepatycznie. Drugi, obowiązkowy dla Athleticu gol też padł – znów pomocny okazał się David Soria, który zgubił pięć euro gdzieś na piątym metrze i postanowił ich poszukać akurat wtedy, gdy poszło dośrodkowanie. Raul Garcia oczywiście z okazji skorzystał i było 2:1, dogrywka.
Sevilla? Chciała zagrać po profesorsku, a wyszło trochę kunktatorstwo – prawda stara jak świat, grasz, na 0:0 to przerżniesz. Gola strzelili, ostatnie podanie do Gameiro zaliczył Krychowiak, ale ta bramka w ostatecznym rozrachunku rywalizacji nie zamknęła, trzeba było jeszcze pobiegać 30 minut.
Jak się okazało było to jednak ostatnie pół godziny Athleticu w tej edycji. Szkoda, bo pokazali charakter, ale głównie szkoda dlatego, że nie zobaczymy już Aduriza – ale ten kosmita jeszcze tu wróci, nie ma wątpliwości.
Jeszcze słówko o Krychowiaku – Polakowi jak zwykle nie można odmówić waleczności i ambicji, ale jeszcze widać u niego brak czucia piłki. Raz zagrał fatalnie, podając wprost pod nogi Susaety, jednak ten na szczęście naszego reprezentanta spudłował. Na plus asysta i w miarę pewnie strzelony karny.