Koniec ligowego kryzysu, ekstraklasa może grać dalej. Co niespotykane w naszym futbolu, zwyciężyło najrozsądniejsze rozwiązanie – Lechia Gdańsk wycofała swój protest, co oznacza, co oznacza, że sytuacja w tabeli jest klarowna. W górnej ósemce zagra Ruch, a w dolnej Podbeskidzie. Gdańszczanie tracą punkt.
Trybunał Arbitrażowy przy PKOl miał się zebrać w środę, ale wówczas byliby sami przegrani.
Po pierwsze – bez względu na rozstrzygnięcie Trybunału, PZPN skierowałby sprawę do sądu, aby wykazać, że TA w ogóle nie ma prawa zajmować się podobnymi sprawami. Sprawa ciągnęłaby się więc miesiącami i generowała niepotrzebny smród wokół rozgrywek. Ewentualna porażka byłaby dla związku wizerunkowym ciosem.
Po drugie – Lechia miała do wygrania jeden punkt (chociaż nie było pewne, że wygra), a do przegrania znacznie więcej. Można było się spodziewać, że na dłuższą metę ukręciłaby tylko bat na samą siebie. Wiadomo, że na co dzień to PZPN – czy też jego różne organy – mogą Lechię karać, a nie na odwrót. Eskalacja konfliktu mogłaby się więc gdańskiemu klubowi odbić czkawką. Dodatkowo pod znakiem zapytania stałby awans do europejskich pucharów. UEFA w podręczniku licencyjnym jasno stwierdza, że odwoływać można się do CAS (Lozanna). Pojawiła się wątpliwość, czy gdański klub w ogóle byłby dopuszczony do rozgrywek.
Po trzecie – gdyby okazało się, że Trybunał faktycznie może zmieniać wyroki Komisji Licencyjnej, w zasadzie byłby to koniec owej komisji i dopiero wtedy rozpoczęłoby się permanentne zamieszanie, z tymi wszystkimi cwaniakami w rolach głównych. Koszmar. Problem dla Ekstraklasy SA, PZPN oraz kibiców.
A tak, przetrwali wszyscy. Mieliśmy kilka dni zamieszania, ale ostatecznie nikomu krzywda się nie stała. Żal może mieć Podbeskidzie, któremu narobiono nadziei, ale cóż – trzeba było na przestrzeni trzydziestu kolejek zdobyć punkt więcej i po kłopocie.