Doskonale wiecie, jak funkcjonuje rynek trenerski w Polsce. Raczej przez lata przyzwyczajamy się do tych samych nazwisk. Czasem wpadnie jakiś Rumak, który potem dłużej się utrzyma, czasem wyciągnie się z kapelusza jakiegoś Szukiełowicza lub odkurzy innego Żurka. Czasem też ktoś szarpnie się na ekscentryczny pomysł a’la Maaskant czy Czerczesow. Generalnie jednak pewne trendy można przewidzieć. A trend numer jeden brzmi – jeśli już wskoczysz na karuzelę, przy tym się nie skompromitujesz, umiesz się wypowiedzieć i czasem wyjdzie ci jakiś mecz, to raczej o zatrudnienie martwić się nie musisz. Podobnie jak ci panowie z dołu – jedni wykorzystali wiosnę lepiej, drudzy może ciut gorzej, ale – to słowo klucz – każdy z nich jednak ją wykorzystał.
PIOTR STOKOWIEC
Już w Polonii wypracował sobie opinię ciekawego szkoleniowca. Potem poszedł do Jagiellonii, gdzie się potknął, ale już Zagłębie okazało się idealnym przystankiem dla ryżego szkoleniowca. Spokój, niewielkie miasto, pewny powrót do Ekstraklasy, a potem brak presji. Bo czego oczekiwano od Miedziowych? Spokojnej egzystencji, utrzymania, przy tym pokazania dwóch-trzech utalentowanych chłopaków i… tyle. Tymczasem Stokowiec wykręcił przyzwoite siódme miejsce po jesieni (po 21 kolejkach), potem dostał w ręce Starzyńskiego i rozpoczął marsz po puchary. Powiecie, że Filip wróci do Belgii, wszystko się posypie i drużyna znów stanie się średniakiem? Możliwe, nawet prawdopodobne. Ale tak na logikę – trzeba było dać chłopakowi szansę, za co słowa uznania dla Stokowca i dwa – czy lubinianom potrzebne są puchary? Raczej nie. Raczej wszyscy spodziewają się stworzenia zdrowego, sensownie prosperującego klubu, a przy tym drużyny pokazującej przyjemną piłkę. I w tym Stokowiec naprawdę się sprawdza.
ROBERT PODOLIŃSKI
Na wyrost? W Cracovii się wyrżnął? Potrzebuje więcej czasu? Możliwe, że powinniśmy odpowiedzieć trzy razy „tak”. Mało tego – nie przypuszczalibyśmy, że Podoliński tak szybko dostanie pracę. Raczej, że zahaczy się w jakiejś Chojniczance, a potem szczebelek po szczebelku będzie znów piął się w kierunku Ekstraklasy. Podjął – tak to trzeba ocenić – krok drastyczny. Przejął Podbeskidzie, gdy zajmowało czternaste miejsce z bilansem 1-4-4. Niżej były tylko Górnik i Lech. Po jesieni krajobraz był już tragiczny. Ostatnia lokata. Dno. Brak perspektyw. Tymczasem Podoliński ogarnął tę paczkę do tego stopnia, że minęły ledwie cztery miesiące i to samo Podbeskidzie zaczęło się bić o grupę mistrzowską (i w sumie się do niej załapało). Sensowne transfery, pomysł na grę, przy tym – takie odnosimy wrażenie – Podoliński zszedł lekko na ziemię po Cracovii. Za wiosnę można tylko bić brawo.
CZESŁAW MICHNIEWICZ
Kibice w Szczecinie należą do najbardziej narwanych, piłkarze i trenerzy ciągle odczuwają – nienaturalną momentami – presję, ale Michniewicz jak na razie doskonale sobie z nią radzi. Najpierw przejął pogrążoną w kryzysie Pogoń po Kocianie i awansował do grupy mistrzowskiej (w której jednak prawie wszystko przegrał). Teraz potwierdził, że praca, jaką wykonał, nie wynikała z przypadku. Pogoń znów jest w czubie, ale już nie jako średniak ligowy, który z góry dostanie w łeb od każdego – kto by pomyślał, że Murawski i spółka załapią się po sezonie zasadniczym aż na podium? Michniewicz przeprowadził jednak sensowne transfery (Fojut, Czerwiński), wykręcił maksimum z kilku zawodników (Murawski, Matras) i dał szansę młodym (Listkowski). Żeby jednak zadowolić wymagających kibiców, musiałby chyba tylko sam – w pojedynkę – wybudować nowy stadion. Pogoń potrzebowała Michniewicza, Michniewicz potrzebował Pogoni. Wyszła jak dotąd idealna symbioza.
DARIUSZ WDOWCZYK
Mówisz „Wdowczyk”, myślisz „sprzedawczyk”. Sorry, taka okrutna, brutalna prawda. Choćby „Wdowiec” przejął Chelsea i trzykrotnie zdobył Ligę Mistrzów w epoce Barcelony i Bayernu – zawsze będzie kojarzył się z korupcją. Tej łatki nie odklei, z czym zresztą chyba już dawno się pogodził. Wdowczyk ma jednak szczęście, że Cupiał zapomniał o swoich zasadach, a… Wisła ma szczęście, że właściciel postawił akurat na tego trenera. Gdy wszystkim paliło się w dupkach, Pawłowski zapominał, jak piłkarze się nazywają, Wisła pikowała w kierunku dna, a mityczna osoba z działu prasowego klepała kolejne oświadczenia, nagle w klubie pojawił się Wdowczyk i z miejsca odmienił drużynę. Nie jesteśmy zwolennikami głupkowatych dyskusji o efekcie nowej miotły, ale… cholera, akurat w tym miejscu to naprawdę zadziałało. Trener zatamował kilka krwotoków, piłkarze dostali kilka wskazówek, paru z nich wróciły chęci do kontynuowania kariery (Małecki oraz Wolski) i Wisła wreszcie odpaliła.
WALDEMAR FORNALIK
Ruch coraz częściej miewa takie mecze i zalicza takie akcje (Lipski-Mazek-Stępiński), że Fornalikowi wypada nie tylko się uśmiechnąć, ale wręcz popłakać z radości. Klub-kukułka, funkcjonujący na cieniutkich finansowych niteczkach, zarządzany patologicznie ma trenera, który akurat dla tego klubu jest skarbem. Lipski, Mazek, wcześniej Urbańczyk czy Helik – facet dostaje w ręce anonimowych dzieciaków, na których albo wcześniej nikt nie liczył, albo zostali skreśleni, po czym robi z nich solidnych ligowców bądź wiodące postaci rozgrywek. Nawet ten Stępiński – chłopak w Wiśle udusił się piłkarsko (bynajmniej nie z powodu smogu), a pod okiem Fornalika stał się reprezentantem, za którego warto wyłożyć grubsze siano. A przy tym „Niebieskich” naprawdę przyjemnie się ogląda. Kiedy już bańka pt. „Ruch Chorzów” bezpowrotnie eksploduje, facet nie będzie czekał na pracę dłużej niż tydzień, bo to charakter, który woli zapyziały hostel od pięciogwiazdkowego Sheratona, czyli do spartańskich warunków jest wprost stworzony.
MARCIN BROSZ
Cokolwiek osiągnąłby z Koroną – to byłby sukces. Pisząc „cokolwiek” mamy na myśli jakiekolwiek miejsce nad strefą spadkową. To Broszowi się udało, a dziesiąta lokata to nie lada osiągnięcie. Wciąż niedoceniany. Traktowany trochę z przymrużeniem oka. A to przecież trener z naprawdę porządnym warsztatem. Problemem Brosza jest brak osobowości. Brak wyraźnej charyzmy, która promieniałaby z ławki rezerwowych, podczas transmisji, wywiadów, konferencji czy rozmów z piłkarzami. Może w szatni facet zmienia się w dzika, który demoluje szafki i kopie bidonami, ale na zewnątrz sprzedaje wizerunek zupełnie inny. Bardziej nauczyciela matematyki w szkole podstawowej niż twardziela, który złapie za pysk grupę dorosłych facetów. Brosz jednak – w przeciwieństwie do wielu krzykaczy z poprzedniej epoki – ma jeden szalenie istotny atut. Zajebiście zna się na piłce. Nie wierzycie, to zapytajcie Sierpinę, Pawłowskiego, Cabrerę, Dejmka, Aankoura… Wymieniać dalej?
PIOTR NOWAK
Od początku traktowaliśmy go jako niecodzienne zjawisko. Kawał kariery piłkarskiej, potem niezwykle obiecujący start kariery trenerskiej i nagle stos zarzutów w Filadelfii, a na koniec praca z dziećmi i na Antigui (tak to się odmienia?) i Barbudzie. Jakim trenerem jest Nowak? Wciąż nie znamy odpowiedzi na to pytanie, ale nie ukrywamy, że podchodzimy do niego z dużym entuzjazmem. Po pierwsze – z chłopa od razu bije optymizm, co przekłada się na zawodników. Po drugie – ma pomysł na otwartą, widowiskową grę, o czym świadczy natychmiastowe wprowadzenie ofensywnego (!) 3-5-2. Po trzecie – nie ucieka od odpowiedzialności i gdy się myli, to natychmiast przyznaje się do błędu. Że Lechia powinna wskoczyć do grupy mistrzowskiej bez dodatkowego zamieszania? Oczywiście. Ale przy nowych właścicielach pracowało przed Nowakiem pięciu trenerów (Moniz, Machado, Unton, Brzęczek oraz von Heesen) i żadnemu nie udało się ogarnąć tego chaosu. A jemu – choć nie piszemy tego ze stuprocentowym przekonaniem – chyba zaczyna się udawać.
Fot. FotoPyK