Lechia Gdańsk Piotra Nowaka ma rozdwojenie jaźni, to ekstraklasowy Dr. Jekyll and Mr. Hyde. Raz coś w nią wstępuje i staje się nieuchwytna, raz sprawia wrażenie drużyny będącej w zasięgu wszystkich ekip (włącznie z Górnikiem Zabrze), a te chętnie z tego korzystają. Do dziś podział był prosty – gorsze oblicze Lechia pokazywała na wyjazdach, lepsze u siebie. Jej dotychczasowi wiosenni rywale wyjazd nad morze będą wspominać trochę gorzej niż wycieczkę w tym kierunku z czasów podstawówki, ale już Termalice uprzykrzyć życia się nie udało.
Przypomnijmy: Podbeskidzie – abstrahując od okoliczności – opuszczało Wybrzeże z bagażem pięciu goli. Piast – jeszcze wtedy lider – przyjął trójkę i był to tzw. najmniejszy wymiar kary. Jagiellonia? Znów piątka. Na tle tych drużyn beniaminek z Niecieczy wypada świetnie – tylko jedna stracona bramka, tyle samo strzelonych. I punkcik, który wciąż pozwala myśleć o grupie mistrzowskiej.
Zaczęło się zgodnie z przewidywaniami – Lechia miała przewagę. W czasie wywiadu w przerwie meczu Wojciech Kędziora sprawiał nawet wrażenie gościa, który nie wytrzyma i słynne “parę męskich słów” powie już przed kamerą, a nie w zaciszu szatni. W sumie ciężko mu się dziwić – w pierwszej części był całkowicie odcięty od piłek, futbolówka rzadko znajdowała się nawet w jego okolicy. Cała drużyna Termaliki wyglądała słabo, ale na szczególne wyróżnienie zasłużył Elvis Bratanović. W sumie nie pamiętamy, kiedy ostatni raz byliśmy świadkami takiej sytuacji: absolutnie wszyscy ludzie będący świadkami tego widowiska – od komentatorów, przez kibiców, po stewardów stojących tyłem do płyty boiska – wiedzieli, że gość po prostu nie ma prawa wyjść na boisko po przerwie. Losowo wybrany mieszkaniec Niecieczy nie zagrałby gorzej. Z kolei bohaterem pierwszej połówki był – zero zaskoczenia – Michał Chrapek. To właśnie będący w świetnej formie pomocnik wyprowadził Lechię na prowadzenie i rządził w środku pola.
Niestety dla kibiców zgromadzonych w Gdańsku, po przerwie Lechia pokazała to oblicze z wyjazdów. Mecz nam się wyrównywał, lechiści oddali inicjatywę, trener Nowak nie pomógł zmianami, ściągając Milę i Chrapka. A Termalica szukała tego gola i – podobnie jak w Szczecinie – znalazła. Strzelił go Smuczyński, chłopak, który wypłynął właśnie w Lechii. Naprawdę ciężko wytłumaczyć postawę gospodarzy.
No rozdwojenie jaźni – raz świetnie, raz do dupy. Albo czarne, albo białe. Brakuje Lechii stabilizacji na przyzwoitym poziomie. Sami jesteśmy ciekawi, jak skończy się to szaleństwo – nad kreską czy może pod. Dziś największym wygranym meczu pomiędzy Lechią a Termalicą jest Jagiellonia, która dzięki remisowi utrzymała miejsce w ósemce. Uznajmy, że to piękny gest wsparcia w kierunku drużyny Probierza, która przeżywa po ostatnim meczu ciężkie chwile.
Fot. 400mm.pl