To już chyba czas, kiedy należy to napisać – Zagłębie Lubin to mega mocny kandydat do… podium Ekstraklasy. Tak, tak, nikt z nas by pewnie na to nie wpadł w przerwie zimowej, ale dziś fakty są takie, że lubinianie – oprócz Legii – punktują w tej lidze w tym roku najlepiej. Trener Stokowiec ma teraz w głowie tylko jedną myśl: co zrobić, żeby tę formę utrzymać jak najdłużej? Przecież za chwilę punkty zaczną liczyć się podwójnie i atak na czołówkę tabeli wydaje się jak najbardziej realny.
Tak patrzymy na tych lubinian i sami nie możemy się nadziwić. No bo czy wstajecie rano i myślicie sobie „o, znowu mecz Zagłębia, nie mogę się doczekać!”? Bzdura, pewnie większość z was wybrała dzisiejsze zmagania Lechii i Termaliki. Czy oglądając kolejne zwycięstwa „Miedziowych” rozdziawiacie gębę i przechodzi wam przez myśl, że „ci w pomarańczowych strojach umieją zmasakrować rywala”? Znów pudło. Siłą ekipy Stokowca jest coś zupełnie innego. Niepozorny, ale do bólu efektywny futbol.
Tempo tego meczu przez długi czas było takie, że nawet przez moment zaczynaliśmy snuć teorię, że w Łęcznej nawaliły prysznice i piłkarze robili wszystko, żeby nie musieć ich brać, a i tak od razu po meczu wyjść na miasto. Połączenie spaceru, truchtu i rozgrzewki na stojąco. Czy Zagłębie jakoś specjalnie zabiegało o to, żeby trafić do siatki? A skąd. Spokojnie grało swoje i czekało na błędy rywali. A tych – trzeba przyznać – nie brakowało.
Najpierw Bonin podał piłkę do lubinian, ta trafiła do Starzyńskiego, przyjęcie ze zwodem, strzał, wyplucie piłki Bartkusa i… „interwencja” Bozicia, który wykazał poczuciem odpowiedzialności na poziomie Wojtka z 5c i zamiast wybić piłkę gdzie tylko się da, zaczął robić jakieś czary-mary-hokus-pokus, a Krzysztof Piątek po prostu strzelił gola. Drugie trafienie – odbiór piłki na połowie łęcznian, świetna piłka od Piątka, rozpaczliwy powrót spóźnionego Bogusławskiego i kapitalny strzał Kubickiego między nogami bramkarza. Warty odnotowania fakt – w drugą bramkę lubinian nie był zamieszany Filip Starzyński. Co jak co, ale to dopiero drugi (!) gol „Miedziowych” na wiosnę, w którym nowy-stary reprezentant Polski nie maczał swoich paluchów. Miazga.
Lubinianie wbili dwie bramki i zrobili to, co w tym sezonie wychodzi im kapitalnie – po prostu się cofnęli, rzucili piłkę przeciwnikowi i powiedzieli „hej, macie ją, pograjcie sobie, a my poczekamy pod bramką”. Cały czas to Górnik miał inicjatywę i to Górnik atakował, ale golem zapachniało może ze dwa razy, a i tak nie był to ledwie wyczuwalny zapach.
Dziś przed meczem gdzieniegdzie dało się usłyszeć, że Górnik ma jeszcze matematyczne szanse na awans do pierwszej ósemki. Oczywiście, matematycznie wciąż jest to możliwe nawet po meczu z Zagłębiem, ale prędzej uwierzylibyśmy, że jeszcze kiedyś zobaczymy Arkadiusza Onyszkę w bujnym afro, niż że to się stanie. Zauważmy, że przed nimi dwa arcyciężkie spotkania – na wyjeździe z Cracovią i u siebie z Lechem. Dla łęcznian nie mamy dobrych informacji – jeśli tak dalej pójdzie, spadną z tej ligi z hukiem.
Zresztą, liczby nie kłamią. To tabela, która uwzględnia wyłącznie wiosenne mecze. Dziś zagrali ze sobą jedni z największych kozaków z jednymi z największych badziewiaków.
Źródło: 90minut.pl
Fot. FotoPyk