Elvis ujawnił się światu: jednak żyje. Naukowe ekspedycje udowodniły, że Yeti i potwór z Loch Ness istnieją. Najwyższą temperaturą roku w Anglii odnotowano w Święta Bożego Narodzenia, Obama po skończeniu prezydentury zostaje krykiecistą, Kim Kardashian prezydentem USA w 2020. Latem zeszłego roku powyższe zakłady oferował William Hill po kursie takim samym, jak mistrzostwo Leicester – pięć tysięcy do jednego.
Jak słusznie zauważył swego czasu na Twitterze Dawid Kulig: za dwadzieścia lat ktoś będzie wymieniał skład Leicester z tego sezonu na antenie podczas meczu ekstraklasy.
***
Wielka Brytania od paru dni żyje losami pewnego małżeństwa z Leicester. Otóż żona przyznała, że przed sezonem 15/16 wyperswadowała swojemu mężowi ponowny zakup rocznego karnetu. Wierny fan „Lisów” uległ, a w konsekwencji mamy jedną z najbardziej skandalicznych namów w historii żeniaczki. Wyrazy współczucia dla męża. A może dla żony: od teraz zawsze, gdy spróbuje wejść w negocjacje, czegoś zabronić, wszystkie argumenty są po jego stronie.
***
Świetną lekturą dziś są przedsezonowe ekspercie zapowiedzi Premier League. Leicester stawiano wszystkim za wzór klubu, który już nabierał rozpędu, już stawał na nogi, a tymczasem przestrzelono mu kolana.
„To ciągle trochę szokujące, że nad Leicester pochylamy się w cyklu zapowiedzi o Premier League, a nie Championship. Cudowny finisz pozwolił zachować byt w elicie, latem zrobiono ciekawe transfery, co tylko polepszyło nastroje wokół King Power Stadium. Ale potem nastąpił zwrot akcji jak z mydlanej opery lub dramatu. Pearson, autor utrzymania, wyrzucony przez syna uwikłanego w nagranie sekstaśmy podczas klubowej wyprawy do Tajlandii.”
Tak pisał Sportsmole. A tu The Guardian:
Wszyscy zakochali się w Leicester. Tylko coś głupiego bądź obrzydliwego mogło zmącić nastroje po tym fantastycznym rajdzie. Głupie i obrzydliwe jednak się zdarzyło: promocyjna wyprawa do kraju, z którego pochodzi właściciel Leicester, zamiast pomóc zbudować wizerunek, zrujnowała go. Rasistowska orgia syna szkoleniowca doprowadziła do zerwania więzów z Pearsonem. Wielu kibiców było tym faktem zdołowanych. Dwa tygodnie później zatrudniono Claudio Ranieriego – kibiców przybiło to jeszcze bardziej.
Przewidywana przez Guardian lokata „Lisów”: 19.
***
Mistrzostwo, już tak bliskie, byłoby sukcesem, na który można spoglądać z wielu barwnych perspektyw. Ja lubię chociażby optykę Ranieriego: facet w europejskiej piłki dobił do renomy, jaką w polskiej piłce ma Żurek czy inny Złomańczuk. Ranieri prowadził milion dobrych klubów, ale rzadko z sukcesami: przyłożył rękę do spadku Atletico z La Liga. Drugi pobyt na Mestalla był naznaczony bezproduktywnym zaciągiem rodaków z Di Vaio, Fiore i Corradim na czele, a potem odpadnięciem ze Steauą w Pucharze UEFA. W Juve zanotował passę dwóch miesięcy bez zwycięstwa, później zawiódł w Interze. Co się stało w Grecji nie trzeba mówić: bez względu na to jak skończy się ten sezon, w Helladzie jest persona non grata.
A jednak najciemniej jest przed świtem i tuż po wyroku śmierci na jego karierze, a więc piorących jego ekipę Farerach, u których za Cristiano Ronaldo robi Łukasz Cieślewicz, ma szansę na triumf, którego futbol nigdy nie zapomni. Trzydzieści lat na stołku trenerskim, powierzona trudna misja utrzymania, misja zaczynana w oparach absurdu i niechęci, a tymczasem może skończyć się tak spektakularnie jak wtedy, gdy – a jakże – Grecja zdobyła Mistrzostwo Europy.
A kto wie, czy nie bardziej? Wszak tam chodziło tylko o garść meczów. Tu trzeba odpierać zakusy potęg przez cały rok.
***
Vardy w czasach Stocksbridge
Wszystko napisano o historii Mahreza, który teoretycznie był jeszcze niedawno w zasięgu klubów Ekstraklasy, tak samo o Vardym, który dorabiał w w fabryce szyn medycznych, a na treningi chodził z policyjną obrożą na nodze. Dlatego zwrócę uwagę, że osobny odcinek HBO, gdy już zdecyduje się przerobić ten sezon Leicester na serial, powinno poświęcić Danny’emu Drinkwaterowi, który dzisiaj został powołany do reprezentacji Anglii.
Jakże to pouczający przykład dla… Man Utd. Dawniej „Czerwone Diabły” było kolebką szkolenia piłkarzy, wzorem. Później, gdy ich budżet roztył się do astronomicznych rozmiarów, konsekwentnie od tej drogi odchodzili stawiając na suto opłacanych najemników. Teraz są przez futbolowych bogów bombardowani przykładami, które każą im powrócić do korzeni: a to wybuchowy start Rashforda, a to solidna gra Lingarda, a to właśnie Drinkwater, którego odpalono w Man Utd, a którego niemal każdy występ jest wyrzutem sumienia dla szefostwa Old Trafford.
Facet spędził w United trzynaście lat. Jest chłopakiem z Manchesteru. A jednak aby jego nieprzeciętny talent został doceniony, musiał wyjechać.
***
Patrzę w terminarz i widzę trudny finisz, ale też widzę, że największy rywal do tytułu, Tottenham, do Wrocławia i Zabrza bynajmniej nie jedzie.
Tottenham: Bournemouth (d), Liverpool (w), Man Utd (d), stoke (w), wba (d), Chelsea (w), Southampton (d), Newcastle (w)
Drużyny z miejsc: 13, 8, 6, 9, 11, 10, 7, 18.
Leicester: Crystal Palace (w), Southampton (d), Sunderland (w), West Ham (d), Swansea (d), Man Utd (w), Everton (d), Chelsea (w).
Drużyny z miejsc: 15, 7, 17, 5, 16, 6, 12, 10.
Nie powiedziałbym, żeby był to najtrudniejszy terminarz na świecie. Nie przy pięciopunktowej przewadze.
***
Kibicuję tej historii, niech dopisze się ostatni rozdział. Chciałbym wierzyć, że Leicester to dowód, że futbolu, jego szczytów, ze względu na złożoność gry, nie da się zabetonować. Nie grają najpiękniej, nie stwarzają najwięcej sytuacji, ba – gdy rozmawiałem z analitykiem Premier League o Leicester, to przekonywał, że liczby nie stoją za „Lisami”. A więc triumf Ranieriego i spółki wbije szpilkę nie tylko angielskim potęgom, ale także trochę tej matematycznej tendencji przyglądania się piłce, w której przydatność wierzę, ale z którą należy zachować trzeźwość. A przynajmniej dopóki analitycy nie znajdą przekonującego, sprawdzonego równania na „jajeczność” drużyny, bo bez wątpienia nikt nie wyszarpał tylu punktów, co „Lisy”.
Przesadą jest moim zdaniem uważać, że to byłby triumf nad komercjalizującą się piłką. Bo czy Leicester to jakieś biedaki, którzy sami sobie cerują skarpety, a na boisko wychodzą tylko wtedy, gdy akurat nie muszą iść do roboty na nocną zmianę? Wiem, że jest gros drużyn w Anglii bogatszych, ale dajcie spokój: Premier League jest tak skonstruowana, że w forsę opływa tam każdy, Leicester również. I jak celnie zauważył swego czasu Jonathan Wilson: z tego względu pieniądze przestają mieć decydujące znaczenie. W większości lig wystarczy wydać odpowiednio dużą forsę by znaleźć się na szczycie, armia zaciężna wystarczy, ale tutaj ten schemat nie działa, bo możliwość wyciągania znakomitych graczy mają wszyscy. Paradoksalnie więc właśnie w najbogatszej lidze świata opieranie się tylko na pieniądzach to droga może nie donikąd, ale na pewno nie na sam szczyt.
Mało się o tym mówi, ale Leicester swój plan ma. Bardzo dbają tutaj o zaplecze: Steve Walsh, szef skautingu, wykonuje tak znakomitą robotę, że dwóch jego asystentów już podkupiono do Arsenalu i Tottenhamu. Transfery Kante czy Mahreza nie są dziełem przypadku, a świetnie skonstruowanego systemu inwigilacji wielu rozgrywek. Do tego postawiono na solidne zaplecze medyczne i inne wydatki niby pośrednio wpływające na zespół, ale w rezultacie pozwalające wycisnąć ze znajdujących się w niej graczy znacznie więcej. Jeśli z tej historii płynie jakakolwiek lekcja dla polskiego poletka, to własnie taka: odstaw motykę, niech sobie słońce wisi jak wisiało. Wydatki na hurra to relikt dawnej epoki, dzisiaj żeby coś znaczyć trzeba przede wszystkim postawienia fundamentów.
Choć z drugiej strony – piszę o przemyślności Leicester, ich dobrej organizacji, a przecież cała ta opowieść nie przydarzyłaby się gdyby nie szalony przypadek. Większość sukcesów ma jakieś racjonalne początki, ale tutaj? Orgia w Tajlandii. Tak jest: trzeba się pogodzić, że pierwszą kostką domina, która uruchomiła lawinę, była orgia w Tajlandii w wykonaniu syna byłego trenera.
Tego nie wymyśliłby ani Marquez, ani Rushdie, ani inny Gaiman.
Leszek Milewski