To nie było zwykłe popołudnie na Signal Iduna Park. Przez 45 minut, mimo że Borussia prowadziła i pokonała Mainz, byliśmy w stanie usłyszeć kaszlnięcie na trybunach i najmniejszy okrzyk z ławki. Dortmund przeżył w przerwie prawdziwą tragedię – dwie osoby miały zawał, były reanimowane, jedna zmarła jeszcze na stadionie, a druga trafiła do szpitala (informacja, że również zmarła, została zdementowana). Kibice, milcząc od tego momentu, oddali im szacunek.
I chociaż BVB trudniej będzie w takich okolicznościach świętować wygraną – cofniemy się do tego, co wydarzyło się na boisku.
Po pierwsze, Pan Gonzalo Castro. Borussia w czwartek pokonała 3:0 Tottenham, a Castro zaliczył świetne podanie przy drugim golu Reusa, chwilę wcześniej – miał asystę drugiego stopnia. Dziś Niemiec hiszpańskiego pochodzenia znów wypracował bramkę Reusowi, bo najpierw przebiegł kilkadziesiąt metrów z piłką przy nodze, w końcu idealnie mu dograł. Nieźle wyglądał też w liczbach: 81 podań, z czego siedem niecelnych, i 11 odbiorów. Dawny, dobry Castro.
Po drugie, Henrich Mchitarjan. Kiedyś mogliśmy na niego narzekać i mieliśmy ku temu silne podstawy. Tymczasem Ormianin po 42 meczach tego sezonu ma na koncie 19 bramek i 23 asysty. Chociaż w ostatnich spotkaniach kompletnie nie poprawia swoich liczb, gra po profesorsku. Jak prawdziwy lider, mózg zespołu. Mateusz Borek nie mógł się dziś go na chwalić, a my pod jego słowami się podpisujemy.
Po trzecie, Loris Karius. Bramkarz Mainz wykonał kawał dobrej roboty, kilkukrotnie zatrzymywał pędzących w kierunku piłkarzy Borussii Dortmund. A podopieczni Thomasa Tuchela – przyznajmy szczerze – wyglądali, jakby oglądali chwilę wcześniej Zagłębie Lubin. 22 strzały, dziesięć celnych i tylko dwa gole, choć powinno ich być chyba z pięć. Ciągle zatrzymywany był Perre-Emerick Aubameyang, który w minutę oddał trzy uderzenia i żadnej nie znalazł drogi do sieci. Natomiast 22-letni Karius po raz kolejny pokazuje się z bardzo dobrej strony, jest siódmym najlepiej ocenianym piłkarzem ligi przez Kicker.
Po czwarte, my dziś naprawdę oglądaliśmy tylko jeden zespół. Tuchel mierzył się z Mainz, które wcześniej przez pięć lat prowadził. Chciał się przypomnieć, pokazać, że poszedł do przodu i jak silną drużynę może stworzyć. Wygrana 2:0 to najniższy możliwy wymiar kary – BVB nie dość, że marnowała sytuacje podbramkowe, nie pozwoliła rywalom nawet na jeden celny strzał.
Po piąte, kibice. Od początku drugiej połowy milczeli, ale pod koniec meczu dali o sobie znać. You Will Never Walk Alone… Coś pięknego.
Die #Südtribüne gedenkt dem Verstorbenen. #YNWA #BVBM05 pic.twitter.com/yaKkzB277k
— Ruhr Nachrichten BVB (@RNBVB) March 13, 2016