Reklama

Arsenal. Czy ktoś w ogóle ogarnia cały ten chaos?

redakcja

Autor:redakcja

13 marca 2016, 12:31 • 4 min czytania 0 komentarzy

Pewne rzeczy pozostają niezmienne i są tak oczywiste jak 2 plus 2. Constans. Coś jak niebieski sweter Włodka Czarzastego albo to, że ligowy przeciętniak z Hiszpanii wyjedzie z Camp Nou z plecakiem pełnym goli. Z Arsenalem Londyn jest bardzo podobnie. Co sezon zapowiedzi są szumne, a na końcu i tak dochodzi do wybicia sobie zębów na przedostatnim stopniu przed złotymi drzwiami. W tym sezonie szykuje się scenariusz identyczny jak ten z ostatnich jedenastu kampanii. Przez długi czas niby wszystko szło pomyślnie, aż w końcu coś się pokruszyło i pozostaje walka o “ochłapy”. Bo w końcu ileż można cieszyć się pucharem krajowym (choć to oczywiście stare i prestiżowe rozgrywki)? 

Arsenal. Czy ktoś w ogóle ogarnia cały ten chaos?

Zalążek kłopotów? Urazy. Brzmi dość banalnie, bo absencje z powodów zdrowotnych to poważny problem nie tylko na północy Londynu. Od wielu miesięcy kilku graczy leczyło długie kontuzje, ale w ostatnim czasie nastąpił prawdziwy wysyp. Zawodnicy zaczęli masowo nawiedzać gabinety. Jeszcze trochę i dojdzie do tego, że na plac w Premier League trzeba będzie wypuszczać całą zgraję żółtodziobów. Bielików i innym Alexów Iwobich, których doświadczenie na seniorskim poziomie jest praktycznie zerowe. Żeby była jasność – nie mamy absolutnie nic do tych młodych chłopców, ale to nie są piłkarze na już, na teraz, na walkę o mistrzostwo.

Policzmy zatem. Jack Wilshere. Dawniej jego obecność w pierwszej jedenastce była oczywistością, potem kontuzja odebrała mu większą część sezonu i powróci pewnie za kilka tygodni. Rosicky? Pechowiec jakich mało, który z gabinetami lekarskimi obeznany jest tak dobrze, jak Mario Balotelli z klubami nocnymi w Liverpoolu i Manchesterze. Cazorla, czyli kolejny ważny element w układance Wengera, w tym sezonie także częściej się leczy niż gra.

Do tego dorzućmy jeszcze Cecha, Chamberlaina i Ramseya, którzy mają z głowy najbliższe kilka tygodni oraz paru innych zawodników mających mniejsze lub większe problemy zdrowotne (Gabriel, Mertesacker, Koscielny). Jak sądzimy, fani Kanonierów nawet nie chcą wyobrażać sobie sytuacji, w której zabrakłoby jeszcze na przykład Mohameda Elneny’ego. Egipcjanin przybył w styczniu z FC Basel i jak na razie odwala dobrą robotę, spajając środek pola. Oj, byłby problem z zacerowaniem kolejnych dziur, bo płótno, jakim dysponuje Wenger nie jest specjalnie szerokie.

Reklama

W takim razie o co dziś gra Arsenal? A no o to, by powtórzyć dokonanie z dwóch ostatnich sezonów, czyli zgarnąć Puchar Anglii do swojej gabloty. Jak na razie londyńczycy są na etapie ćwierćfinału i w niedzielę zmierzą się z Watfordem. Najpoważniejszym konkurentem w tym turnieju jest – mimo wszystko – Manchester United, który jeszcze pozostaje w grze. Rywalizację w Premier League należy już chyba spisać na straty. Brakujące osiem „oczek” do liderującego Leicester wydaje się być przeszkodą nie do przeskoczenia w obecnej formie. Z Ligi Mistrzów zaraz również wyjadą z piskiem opon, bo w rewanżu na Camp Nou są z góry na przegranej pozycji.

Ostatnie mistrzostwo? Dokładnie w tym samym roku, w którym Stany Zjednoczone odprawiały pogrzeb Reaganowi, a Grecy strzelali szampanami po wygranych mistrzostwach Europy. Potem jeszcze tylko raz udało się zająć drugie miejsce, a w kolejnych sezonach Arsenal bujał się na krawędzi trzeciej i czwartej lokaty. Wygląda to blado i dziś fani „Kanonierów” czynią z tego największy zarzut francuskiemu menedżerowi. W ostatnim meczu z Hull można było zauważyć taki baner na trybunach:

I trudno się dziwić frustracji, bo przed okazałym zwycięstwem nad „Tygrysami” Arsenal nie potrafił wygrać pięciu meczów z rzędu we wszystkich rozgrywkach. Tylko legendarny Ian Wright stara się tonować nastroje i przy okazji wycelować lufę w kibiców. – Wygrali komfortowo, mimo gry pod presją. Więc widok takiego podpisu jest po prostu denerwujący. Czasami trzeba spojrzeć też na sposób gry – starał się tłumaczyć swoich kolegów po fachu. Gdyby tak zastosować się do rady Wrighta, to wnioski nie byłyby optymistyczne, bo w ostatnich tygodniach Arsenal regularnie prezentuje pospolitą padakę. Wydawało się, że sezon 2013/14 to jest już ten właściwy i całe to długie wyczekiwanie w końcu pójdzie w niepamięć. Przez pewien czas londyńczycy siedzieli przecież na tronie, byli coraz bliżej i… kiedy na horyzoncie pojawił się napis „meta”, rypnęli się na kretowisku.

Teraz, kiedy najwięksi (Chelsea, Manchester United, Manchester City) regularnie zostawiają punkty tu i ówdzie, ekipie Wengera brakuje jaj, by z zimną krwią, z premedytacją to wykorzystać. Za to Leicester i Tottenham wszelkie wpadki potentatów przyjmują z pocałowaniem ręki. Cały paradoks tej sytuacji polega na tym, że w tym sezonie wszyscy dotychczasowi pretendenci grają pod Arsenal.

Reklama

Wszyscy, tylko nie Arsenal.

Mariusz Grzegorczyk

Najnowsze

Hiszpania

Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna

Patryk Stec
2
Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna

Anglia

Komentarze

0 komentarzy

Loading...