Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

redakcja

Autor:redakcja

09 marca 2016, 10:11 • 4 min czytania 0 komentarzy

Im dłużej śledzę sytuację w Wiśle Kraków, tym mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że to zwyczajnie klub przeklęty. Ktoś na przełomie wieków usiadł z diabłem przy zielonym stoliku i wytargował – najpierw osiem mistrzostw w trzynaście lat, a od 2013 roku bolesna, dotkliwa i męcząca spłata długu. W zamian za to, że Kosowskiemu, Frankowskiemu, Żurawskiemu i Baszczyńskiemu będzie się udawało wszystko, po piętnastu latach od zawarcia szatańskiego interesu siarka i smoła będzie paraliżować każde działanie klubu.

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Trzeba to bowiem powiedzieć wprost – od kilkunastu miesięcy Wisła Kraków przegrywa wszystko i wszędzie.

To, co najbardziej przykuwa moją uwagę: niewydrukowana tabela. W ubiegłym sezonie Wisła w rozpisce obliczanej bez błędów sędziowskich skończyła ligę dwa punkty za Legią Warszawa. Gdyby nie notoryczne krzywdzenie przez arbitrów, bardzo długo biłaby się o ligowe podium – łącznie okradziono ją aż na sześć punktów. W tym sezonie jest jeszcze gorzej. Zwracałem na to uwagę przy zwolnieniu Moskala – Wisła przy bezbłędnym sędziowaniu byłaby wówczas na drugim miejscu.

Daleki jestem od szukania jakichś spisków – wystarczy spojrzeć na Legię, Lecha czy Jagiellonię, a tak na dobrą sprawę – na całą stawkę. Sędziowie mylą się to w jedną, to drugą stronę, raz przyczyniają się do sukcesów Legii, innym razem działają na korzyść Lecha. Jest to coś totalnie przypadkowego, trudno wyznaczyć tu jakikolwiek głębszy trend. Poza jednym: Wisła zawsze jest po stronie krzywdzonych. W tym sezonie zgoleni są już na siedem punktów, w niewydrukowanej tabeli tracą trzy “oczka” do szóstego Zagłębia. Na pewno nie jest to spisek. A skoro nie spisek – to opcje są już tylko dwie, albo przypadek, albo wspomniana spłata długów zaciągniętych w końcówce XX wieku.

Ale przecież to ledwie wierzchołek. Od 2013 roku środowisko wokół Wisły dzieliło się częściej niż prawicowe partie. Najbardziej wyniszczający był chyba spór Jacka Bednarza z kibolami, w którym doszło do tak kuriozalnych wydarzeń (zakazy dla wszystkich gości restauracji, ostrzeliwanie stadionu racami i tak dalej), że to nie mogło być wyłącznie dziełem człowieka. Kłócił się Małecki ze Smudą, Smuda z Gaszyńskim, kibole z sympatykami… Jakby ktoś im wszystkim nagminnie sypał soli do herbaty, dorzucał siarki do wina.

Reklama

Nie inaczej jest w sądach. Tam Wisła Kraków trzyma skuteczność na poziomie wspomnianego Patryka Małeckiego. Jest dostarczycielem punktów, odszkodowań i świetnej zabawy dla sądów. Ogrywał ją i Cwetan Genkow (w miarę normalne), i Adam Mandziara (normalne), i nawet Franciszek Smuda (!). Tego ostatniego prędzej podejrzewałbym o napisanie wiersza niż udowodnienie przed sądem swoich racji, ale najwyraźniej do wygrania procesu z Wisłą potrzeba naprawdę niewiele.

Najbardziej dobitnie o diabelskiej klątwie nad klubem świadczy jednak ostatnia sprawa Radosława Cierzniaka, który własnoręcznie zamknął w Polsce działalność “Klubu Kokosa”. Takich piłkarzy jak on było w Polsce kilka stów, od Ekstraklasy po okręgówkę, ale padło akurat na Wisłę, padło akurat na Cierzniaka. Tutaj zresztą klątwa uwidacznia się w dwóch miejscach:

– Wisła przegrywa rozprawę dotyczącą Cierzniaka, przepisy i elementarne poczucie sprawiedliwości znajdują się po stronie wygranych
– Wisła prawdopodobnie przegrywa także dogrywkę, która rozpoczęła się wywiadami zawodnika. Cierzniak między słowami i wprost przyznaje, że zainteresowanie Legii (a może i ofertę? a może i podpis?) datować trzeba na grudzień 2015, czyli na okres, gdy zawodnik w teorii nie mógł jeszcze negocjować z innym klubem. I o ile tutaj już skłaniam się ku opinii, że Wisła została ograna, a wszystkie podpisy leżały w sejfie jeszcze przed sylwestrową nocą, znów: przepisy, a w ich następstwie wyroki zadziałają pewnie na niekorzyść “Białej Gwiazdy”. Choćby Cierzniak wstawił sobie 15 grudnia na Facebooku zdjęcie z podpisanym kontraktem z Legią – pewnie Wisła i tak nie byłaby w stanie tej sytuacji wygrać.

A jest przecież jeszcze Marko Jovanović, który przez rok nie mógł grać z powodu choroby, po zwolnieniu z kontraktu też ozdrowiał i poszedł do sądu. I pewnie też wygra, bo właściwie dlaczego miałby nie wygrać. Podobnie jak Cantoro, Jovanić i kto tam jeszcze ustawił się w kolejce.

Obraz dopełnia wreszcie zachowanie Franciszka Smudy i Kazimierza Moskala po rozstaniu z klubem oraz obecne pogłoski o powrocie do prowadzenia drużyny właśnie byłego selekcjonera a nie poczciwego człowieka od remisów. Środowisko dziwi się – co ci kibice Wisły mają do Smudy, jakby procesy “Franz” miał z Automobilklubem Poznań, a nie niedawnym (i przyszłym-niedoszłym) pracodawcą. Klub zaś z namiętnością patrzy raczej w stronę Smudy, niż tego samego Moskala, który po ostatnim zwolnieniu zrzekł się części pieniędzy.

Zresztą, żadna klątwa ani żadne błogosławieństwo nie zmieni sytuacji klubu, który na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy zatrudnił więcej trenerów niż uzbierał ligowych punktów.

Reklama

***

Kiedyś w przedszkolu, bodajże w grupie starszaków miałem takiego kolegę, Darka. Darek czasami w okresie największej złości, na przykład, gdy to ja wyżej rzucałem resorakiem, z pogardą zniekształcał moje imię. “Kupa! Kupa-kupa-kupa!” zamiast poprawnego: “Kuba”.

Ostatnio się zastanawiałem, co dziś może robić Darek, ale po gali “Orłów” odkryłem, że robi za ghostwritera u Maćka Stuhra. Fajnie, że mu się w życiu tak powiodło.

Najnowsze

Polecane

Po czterdziestce i ze sztucznym kolanem. Lindsey Vonn wróciła i marzy o igrzyskach

Sebastian Warzecha
0
Po czterdziestce i ze sztucznym kolanem. Lindsey Vonn wróciła i marzy o igrzyskach

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...