Filip Starzyński. 24 lata, trzy kluby, dwie ligi, jeden wniosek: niech on już się nigdzie raczej nie rusza. Nie, nie zamierzamy tutaj pisać pieśni pochwalnych na cześć Figo ze Szczecina ani tym bardziej przekonywać, że gość za moment wciągnie ligę nosem. Ale widać po jego ruchach, po płynności w grze i lekkości w podejmowaniu oryginalnych decyzji, że i Ekstraklasa, i sam Starzyński najwięcej zyskają cementując swój związek.
Dziś Zagłębie Lubin niespodziewanie pokonało Cracovię 2:1, a architektów tego sukcesu jest dwóch: Maciej Dąbrowski, który wziął na klatę trwający ponad kwadrans frontalny atak gospodarzy oraz Filip Starzyński, raz po raz nękający defensywę z Krakowa. Ten ostatni to dla nas duża zagadka, bo po belgijskiej wyprawie i odbiciu się od tamtejszej ściany, spisaliśmy typa na straty. Ot, kolejny, który nie wytrzymał tempa i za kilka lat – w najgorszym wypadku – wyląduje w Olimpii Grudziądz. Ale Starzyński i meczem sprzed tygodnia z Legią, i tym właśnie zakończonym w Krakowie udowadnia, że Ekstraklasa to liga skrojona pod niego.
Przede wszystkim: nie ma tu przesadnej intensywności. W pierwszej połowie padł chyba jeden celny strzał z akcji, drugi celny wykonał właśnie Starzyński z jedenastego metra. W drugiej tempo nie uległo drastycznej zmianie, może poza tym krótkim fragmentem, gdy Cracovia najpierw wyrównała, a potem była o włos od zdobycia drugiej bramki. W takich warunkach Starzyński czuje się świetnie – raz na dziesięć minut rzuci piłkę za plecy obrońców, albo popisze się jakimś dryblingiem. Potem jest czas na odpoczynek i spacer.
O dziwo, dziś do rytmu wyznaczanego właśnie tym “jedna dobra akcja na dziesięć minut” dostosowały się obie drużyny. Cracovia grała na jeden kontakt, ale na jedną błyskotliwą klepkę, która kończyła się kotłem pod bramką Polacka przypadały trzy wybicia piłki w aut. Zagłębie grało w gruncie rzeczy bardzo podobnie – gdy już akcja nabierała płynności, wyglądało to wspaniale. Problem w tym, że płynność była w Krakowie widokiem równie rzadkim, co czyste powietrze.
Zresztą, niech świadczą o tym gole. Dwa dość podobne, Janoszki i Diabanga, to w głównej mierze efekt ich indywidualnego błysku, trzecie trafienie to rzut karny. A wszystko w starciu drużyn, które przecież potrafią grać naprawdę widowiskowo.
Co oznacza to zwycięstwo? Przede wszystkim – Zagłębie dogania zespół Lecha Poznań, jest to ostateczne świadectwo płaskości tabeli. Z drugiej strony – ten sam “Kolejorz” może po tym weekendzie tracić do trzeciej Cracovii już tylko sześć punktów (czyli przy podziale – tyle, co i nic). Najciekawiej jest jednak na styku pierwszej i drugiej ósemki. Pretendentów do miejsca w górnej połowie tabeli jest kilku, ale tych, którzy mogliby spaść pod kreskę znaleźć jest wyjątkowo ciężko.
Fot. FotoPyK