Tak, wiemy, to tylko pierwsze spotkanie, w dodatku na wyjeździe. Tak, wiemy, angielskie kluby nieszczególnie poważnie podchodzą do meczów Ligi Europy. Tak, wiemy, nawet kibiców te mecze nie grzeją, czego dowodem choćby kiepska sprzedaż biletów na oba spotkania Manchesteru United z Midtjylland. Ale jednak: to Manchester United. „Czerwone Diabły”, które dały Wyspom Brytyjskim kilku typów z tytułem „Sir” przed imieniem, najbardziej utytułowany klub, a i obecnie zespół ze ścisłej ligowej czołówki. Ich rywalem był dziś klub cztery lata młodszy od jednego z najbardziej obiecujących zawodników United – Anthony’ego Martiala. Ich rywalem był dziś klub, który przegrał w tym sezonie z Legią.
No i to właśnie FC Midtjylland odniosło dziś prawdopodobnie największe zwycięstwo w całej swojej historii.
1999 rok jest bardzo ważny dla obu zespołów – United wtedy właśnie sięgnęli po legendarną potrójną koronę, Midtjylland z kolei zaczęło istnieć. Teraz „ Czerwone Diabły” oczywiście są, delikatnie mówiąc, w marnej formie, ale porażki w Danii raczej nikt nie brał pod uwagę. Wciąż ścigają ich kontuzje, w ostatniej chwili wypadli Wayne Rooney i David de Gea, a to wymusza oczywiście eksperymentalne ustawienie, wstawienie do składu paru młodzieżowców, ale nawet zbierając to wszystko do kupy, pokonanie takiego przeciwnika powinno odbyć się bez większych kłopotów.
Tymczasem od samego początku na bardziej poukładanych wyglądali zawodnicy opłacani przez nieco szajbniętych fanatyków statystyk i matematyki. To gospodarze skutecznie grali w obronie i potrafili zagrozić rywalowi pod jego bramką. Dwa razy swój zespół ratował Sergio Romero, a to doskonale świadczy o tym, jak wyglądali goście.
Manchester United miał stałe problemy, które doskonale znamy z ligi. Potrafił długo utrzymywać się przy piłce, ale jeśli chodzi o kreowanie okazji, to sprawy miały się dużo gorzej. W zasadzie kiedy stworzył sobie pierwszą naprawdę dobrą szansę na strzelenie gola, to od razu go zdobył, ale i tutaj nie zabrakło szczęścia. Memphis Depay nieporadnie przyjmował sobie piłkę po wrzutce z prawej strony, ale zdołał wpakować ją do bramki. Jeszcze bardziej nieporadni po chwili byli jednak Paddy McNair i Ander Herrera, z którymi łatwo przed strzałem wyrównującym poradził sobie Pione Sisto.
Początek drugiej części gry wskazywał, że goście w końcu wzięli się do roboty. Świetną okazję zmarnował Juan Mata, w poprzeczkę trafił Jesse Lingard, do tego oglądaliśmy kilka niezłych strzałów sprzed pola karnego. Generalnie wszystko wyglądało, tak jak można się było tego spodziewać przed meczem, poza wynikiem. Problemy Duńczyków okazały się jednak chwilowe (!), a gdy odzyskali rytm z początkowych minut – znów najbardziej istotny na murawie stał się Romero.
Argentyńczyk wrażenie zrobił zwłaszcza efektowną paradą po strzale Onuachu, ale to nie była jedyna dobra sytuacja Midtjylland. Blisko trafienia byli także Pione Sisto oraz Vaclav Kadlec. Manchester z minuty na minutę wyglądał coraz gorzej, a co się Onuachu nie udało za pierwszym razem, powiodło się za drugim – najpierw spokojnie ograł kolejno Carricka, Matę i Love’a, a na koniec samego Romero.
Czy kibice Manchesteru po stracie bramki doczekali się wyrównania? Nie. Czy doczekali się chociaż próby zagrożenia, jednego zrywu? Nie, praktycznie nie. United wyglądali tak, jak gdyby ten rezultat nie robił im kompromitacji i wstydu, ale był dobrym w kontekście rewanżu. Paradoksalnie to Duńczycy próbowali podwyższyć wynik uderzeniami z dystansu.
Owszem, taką stratę łatwo odrobić, ale z wymazaniem kompromitacji może być już gorzej. I próżno tu tłumaczyć się kontuzjami, zwłaszcza wobec tego, że rywale przez dwa ostatnie miesiące na poważnie w piłkę nie grali.
FC Midtjylland, zespół, który nie może jeszcze kupić sobie piwa w sklepie, pokonało Manchester United. A ty, czego dokonałeś przed osiemnastymi urodzinami?