Obfite w bramki i emocje były wtorkowe mecze Pucharu Niemiec. Do sensacji doszło na BayArena, gdzie wygrali bremeńczycy, a w Stuttgarcie, po niezwykle wyrównanym meczu, awans uzyskała Borussia Dortmund, w której 90 minut rozegrał Łukasz Piszczek.
źródło: livesports.pl
Bayer Leverkusen do starcia z Werderem podchodził z pozycji faworyta. Niskie kursy na “Aptekarzy” nie powinny nikogo dziwić. Drużyna dobrze weszła w rundę wiosenną, a na placu zameldowała się niemal identyczna jedenastka, która w sobotę zatrzymała Bayern. I być może to właśnie ciężka praca wykonana w weekend przez B04 sprawiła, że podopieczni Rogera Schmidta dziś niespodziewanie ulegli bremeńczykom. Po wielu zawodnikach wciąż było widać, że mają w nogach 90 minut zagrane przeciwko FCB, a był to przecież dla nich mecz potwornie wycieńczający. Wysoki i agresywny pressing oraz raptem trzy dni regeneracji dziś odbiły się gospodarzom czkawką.
Werder w pierwszych dwóch kwadransach potwierdził swoje problemy z grą defensywną. Obrońcy często gubili krycie i łamali linię spalonego, a efektem tej drugiej pomyłki był rzut karny, który wykorzystał Chicharito. Fakt faktem zupełnie niepotrzebnie faulował Galvez, ale jego błąd po kilku minutach naprawił Santiago Garcia. Argentyńczyk dość przypadkowo odnalazł się w szesnastce rywali i doprowadził do wyrównania. To, co wydarzyło się chwilę przed przerwą, zszokowało jednak wszystkich zgromadzonych tego wieczoru na BayArena. Pozornie niegroźna sytuacja pod bramką Leno zakończyła się faulem, a w konsekwencji czerwoną kartką Wendella oraz trafieniem Pizarro, który z charakterystycznym dla siebie spokojem trafił do siatki z 11 metrów.
Bayer przez drugie 45 minut próbował doprowadzić do wyrównania, ale goście mądrze ustawili się na linii szesnastego metra i konsekwentnie kasowali wszystkie próby ataku. Próbował indywidualnie Bellarabi, miejsca szukał sobie Hernandez, ale czwartą i ostatnią bramkę w tym spotkaniu wpakowali goście. Bayer… po prostu Bayer. “Aptekarze” po raz kolejni udowodnili, że pseudonim “Neverkusen” nie wziął się z powietrza. Podejmując o wiele słabszego rywala na własnym stadionie, od początku praktycznie nie dopuszczając go do własnej bramki, podopieczni Schmidta stracili szansę na awans w beznadziejnych okolicznościach. Marne to usprawiedliwienie, ale jak podaje serwis statystyczny OptaFranz, Werder w pucharach ma patent na Bayer. W ramach DFB-Pokal notują bowiem stuprocentową skuteczność. 6 spotkań – 6 zwycięstw.
Równie ciekawie działo się w Stuttgarcie, gdzie będące na fali wznoszącej VfB podejmowało wicelidera – Borussię. Ale zanim o meczu – też macie wrażenie, że Robert de Niro dorabia sobie w Bundeslidze?
Ustawieniem swoich drużyn zaskoczyli obaj szkoleniowcy. Tuchel na bokach pomocy wystawił nominalnych obrońców – Gintera i Durma – którzy w założeniu mieli wspomagać defensorów w walce z niezwykle dynamicznymi rywalami – Didavim i Kosticiem. Kramny natomiast w duecie stoperów z Niedermeierem zestawił Toniego Sunjicia, który jesienią był symbolem nieudolności w grze obronnej Stuttgartu. Bośniak dzisiejszego wieczora potwierdził zresztą, że bundesligowe progi są dla niego zdecydowanie za wysokie. Kilka razy wyraźnie źle się ustawił, zdarzyło mu się też kuriozalnie staranować własnego bramkarza, którym dziś był Mitchell Langerak. Przemysław Tytoń nie ma jednak powodów do zmartwień. Wciąż jest pierwszym wyborem w Stuttgarcie, a rotację na tej pozycji opiekun “Die Schwaben” zapowiedział już na długo przed meczem.
Na gola Reusa szybko odpowiedział Lukas Rupp, który na tę bramkę zasłużył poprzez całokształt. Niemiec jest odkryciem tego sezonu, świetnie prezentuje się na skrzydle VfB, a dziś tylko potwierdził wysoką dyspozycję. Jeszcze przed przerwą podanie z głębi pola bezbłędnie opanował jednak Aubameyang, który dosłownie na metrze przyjął piłkę, wziął na plecy obrońców i trafił zza szesnastki do siatki. Do przerwy było więc 2:1 dla dortmundczyków.
Druga połowa przebiegała zgodnie z podstawowymi założeniami wolnoamerykanki. Z jednej strony chóralne ataki gospodarzy, próby wciśnięcia bramki a to z rzutu rożnego, a to z dystansu. Z drugiej zaś – niebezpieczne kontry Borussii, w tym piękna solowa akcja Mchitarjana, który zatańczył z całą defensywą, minął bramkarza, ale jego uderzenie zablokował wyrastający spod ziemi rywal. Akcja przenosiła się dynamicznie z jednej bramki pod drugą, a ostatecznie murawę z tarczą opuszczali goście. BVB tuż przed upływem regulaminowego czasu gry skontrowało skutecznie gospodarzy i tym samym może szykować się do półfinałowego starcia pucharowego.
W starciu ze swoim ukochanym klubem totalnie spalił się Kevin Grosskreutz. Dla Niemca było to pierwsze spotkanie po drugiej stronie barykady. Niepewny i elektryczny w defensywie, chaotyczny w próbach ataku – jeśli 27-latek chce utrzymać miejsce w XI musi zdecydowanie poprawić formę. Nas interesowała jednak przede wszystkim dyspozycja Łukasza Piszczka, który zagrał od pierwszej do ostatniej minuty. Polak potwierdził, że nie przypadkiem wygryzł z pierwszego składu Matthiasa Gintera. Piszczek był niezwykle pewny w swoich interwencjach, wygrał wiele ważnych pojedynków i standardowo starał podłączać się do akcji ofensywnych. Duży plus.
A swoją drogą – kibice Borussii zsolidaryzowali się dziś z fanatykami Liverpoolu i również zaprotestowali przeciwko wysokim cenom biletów. Oprócz transparentów, które wywiesili w swoim sektorze, w pierwszej połowie murawę zarzucili… gradem piłeczek tenisowych.
MARCIN BORZĘCKI