Sytuacja w półfinałach Pucharu Króla ułożyła się w taki sposób, że mecze rewanżowe w zasadzie można by sobie darować, bo finalistów już znamy. Do Barcelony dołącza Sevilla, która posadziła Celtę Vigo na karuzelę i bujała nią przez dobre kilkadziesiąt minut. Co zrobili podopieczni Unaia Emery’ego, kiedy rywal miał już dość? To proste. Wrzucili kolejny bieg i kręcili dalej, dopóki nie wsunęli czwartego gola.
Właściwie jedyny moment, w którym tempo było w miarę spokojne, miał miejsce w pierwszej połowie przed 25. minutą. Potem raczej nikt nie mógł narzekać na poziom. No, chyba że nieliczni fani z Vigo. Bo Celta tego dnia była naprawdę mizerna i momentami aż błagała się o suty oklep. Raz, że nie paliła się specjalnie do tego, by coś wcisnąć do bramki. Była co prawda okazja, po której Orellana trafił w poprzeczkę, jednak nic poza tym, bo zwykle albo brakło siły (jak w 48. minucie), albo konkretnego strzału (Orellana miał czyste pole, a jeszcze szukał kolegi). Dwa to mnóstwo zbyt prostych strat w środkowej strefie. Gra w obronie? Dajmy spokój.
Sevilla prezentowała się za to naprawdę nieźle. Może nie pod każdym względem, ale pod wieloma. Świetnie funkcjonował odbiór, a gra w środku pola, z którego wychodziły groźne podania do Gameiro, była więcej niż solidna. Francuz dwa razy wcisnął piłkę do bramki zaledwie 20-letniego Rubena Blanco i za każdym razem brał obrońcę na szybkość, mimo że przed startem tracił do niego kilka metrów. Ale musiał w jakiś sposób odkupić swoje winy za zmarnowanie chyba najłatwiejszej z możliwych okazji, czyli karnego w pierwszej połowie.
Cóż jeszcze poza tym? Przyjemnie się oglądało grę w powietrzu prezentowaną przez Andaluzyjczyków, bo po takich akcjach mogły paść jeszcze przynajmniej dwa gole i to w odstępie kilkunastu sekund. Kolodziejczak i N’Zonzi byli jednak nieskuteczni (strzał pierwszego obroniony, drugi trafił w słupek), za to Rami idealnie zalutował głową na koniec pierwszej połówki.
Na koniec zaznaczmy, że zaimponował nam jeszcze Emery. Wynik 3:0 i co robi trener Sevilli? Nie, żadna tam obrona zaliczki przed rewanżem. Przeprowadza ofensywne zmiany i każe swoim podopiecznym cisnąć dalej, byle tylko dobić broczącego krwią rywala. Efekt został osiągnięty tuż przed końcem, kiedy Vitolo posłał kapitalne podanie prowadzące do sytuacji sam na sam tego, którego Celta wywindowała na salony – czyli Michaela Krohn-Dehliego. Duńczyk ostatecznie zwieńczył dzieło zniszczenia.
Sevilla może już w takim razie gotować się do finału, bo trudno sobie wyobrazić 5:0 w rewanżu na Balaidos. Musieliby wystawić jedenastkę gwiazd TVN-u, by taki scenariusz był w ogóle możliwy…