Nie ma już śladu po Przemysławie Tytoniu z początku sezonu, który masowo puszczał gole, popełniał fatalne błędy i świadom trudnej sytuacji w bramce łapał czerwoną kartkę. Polak w ostatnim czasie broni bardzo pewnie i zdobywa dla Stuttgartu kolejne punkty.
Najsprawiedliwiej byłoby zacząć od przypomnienia trzech ostatnich meczów rundy jesiennej – z Werderem, Mainz i Wolfsburgiem Tytoń puścił tylko dwie bramki, przy żadnej nie zawinił, a raz został wybrany najlepszym zawodnikiem. To właśnie m.in. udana końcówka roku sprawiła, że nie doszło do zmiany w bramce Stuttgartu. Polak jesienią był niekwestionowanym numerem 1, ale wpływ na to miał również fakt, że jego konkurent Mitchell Langerak długo leczył kontuzję. Początkowo kibice wyczekiwali powrotu Australijczyka, dopiero z czasem te głosy przycichły.
Zresztą, co najważniejsze: zimową rywalizację o miejsce między słupkami wygrał Tytoń. On rozpoczął wiosnę jako „jedynka”, to na jego ręce wszyscy mieli spoglądać.
Ale przed tygodniem Stuttgart pokonał FC Koeln 3:1, a nasz rodak – wspólnie z czterema zawodnikami z pola – otrzymał od Bilda wysoką notę „2”. Spoglądamy w oceny za wygrany przed momentem 2:1 mecz z Hamburgerem SV, a Tytoń znów spodobał się najbardziej. Owszem, Artjoms Rudnevs dwie minuty po wejściu na boisko trafił do siatki, ale bramkarz gospodarzy był bez szans. Chwilę później, wciąż przy stanie 1:1, wygrał pojedynek z Iliceviciem, a w doliczonym czasie popisał się świetną interwencją.
Nic więc dziwnego, że nie tylko dziennikarze, ale i kibice coraz mocniej chwalą w sieci Tytonia. Jeden pisze, że transfer za milion euro to była promocja, drugi – że współczuje Langerakowi, bo dyskusja na temat obsady bramki nie ma dziś żadnego sensu. Zwłaszcza, że Stuttgart wygrał trzy ostatnie spotkania i w końcu nie zajmuje miejsca ani w strefie spadkowej, ani w strefie barażowej.
Tak mocnej pozycji w Bundeslidze Tytoń jeszcze nie miał.