Myślisz “liga włoska”, mówisz rudery zamiast stadionów. Myślisz Serie A, mówisz przyblakłe marki, kolosy na glinianych nogach, już po zderzeniu z ziemią. Jako fan calcio – nie fanatyczny, umiarkowany, ale jednak – nie jestem ślepy na wady futbolu makaroniarzy, ale wady nie mogą przesłonić plusów. Jednym z nich w tych sezonie jest możliwość oglądania, jak Polak gra swoją życiówkę: mowa oczywiście o Piotrku Zielińskim.
Piotrek Zieliński to środkowy pomocnik, jakich Polska nie produkuje. Jakich cholernie chciałaby wychowywać taśmowo, jakich uwielbia oglądać, podziwiać, ale których futbolowi bogowie nam konsekwentnie skąpią. Jesteśmy specjalistami od Świerczewskich, Radomskich, Kałużnych, Sobolewskich, dzielnych przecinaków, twardych wybijaków. Właśnie możemy poszczycić się szczytowym osiągnięciem tej szkoły, czyli Krychowiakiem, którego zakwalifikować jako wyłącznie defensywnego pomocnika to nadużycie – fani talentu powiedzą nawet, że zbrodnia – ale jednak nie da się dyskutować z tym, że pośród jego licznych walorów dominują te dotyczące defensywy. Zieliński reprezentuje natomiast gatunek w Polsce niemal wymarły – playmakera. Piłkarza charakteryzującego się w pierwszej kolejności techniką, wizją, kreatywnością, lekkością gry.
Gdy tylko pojawia się ktoś choćby będący obietnicą takiego grania, Polska wariowała; przypomnijcie sobie choćby niedawny szum wokół Wolskiego.
Różnica jest taka, że Wolski od Serie A się odbił, a Zieliński robi w Serie A taką furorę, jaką Wolski robił w Polsce.
Cieszy, gdy widzisz takiego kozaka i legendę jak Maccarone, szukającego co chwilę Zielińskiego na boisku, bo ten weteran wie, że młody coś wymyśli. Cieszy, gdy widzisz tegoroczną rewelację Serie A, w której młody Polak odgrywa kluczową rolę, a która mu nie ciąży, tylko dodaje skrzydeł. W ostatnich tygodniach jeszcze bardziej widać było, jak Zieliński pozytywnie zareagował na zaufanie trenera i kolegów: oddaje po kilka kąśliwych uderzeń na mecz, ryzykuje, szuka partnerów w niekonwencjonalny sposób, nie stroni też od dryblingów, nawet od zakładania siatek. Ma w sobie tę pozytywną bezczelność, a techniczne wyszkolenie, o jakim przeciętny polski piłkarz może pomarzyć, widać u niego w prawie każdym zagraniu.
Oczywiście zanim się przesadnie zagrzejemy, zapraszam do wspólnego włożenia głowy w wiadro z lodem – przyznaję, widziałem jego słabsze występy, także jesienią. Trzeba zachować zdrową rezerwę, a że balona nie należy nadymać… tego nikt nie wie lepiej, niż kibic polskiej piłki.
Ale to wszystko nie może też iść w parze z deprecjonowaniem osiągnięć Piotrka, z olewaniem budzących uzasadnioną nadzieję faktów.
Co chwila gdzieś w Ekstraklasie pojawia się jakiś “talent”, który potem jedzie za granicę na wycieczkę, względnie grzęźnie tam w szarzyźnie, a gdy w ogóle się przebije i choć trochę gra – o, to już sukces. Tutaj natomiast mamy młodziutkiego Polaka, który w Serie A, poważnej lidze, rozpycha się na bodaj najbardziej wymagającej czysto piłkarskiego talentu pozycji. Upieram się: to dużo.
Oferta z Liverpoolu? Pewnie wielu z was było w szoku, że jak to, że gdzie Zieliński, że przecież z prowincjonalnego Empoli. Dla mnie szoku nie było, zarówno “The Reds”, jak i zainteresowanie Romy czy Napoli, to właśnie już, teraz, naturalna konsekwencja. I to nie żadna sztuczna pompka, a trzeźwa ocena sytuacji: mamy zawodnika, który jeśli harmonijnie będzie się dalej rozwijał, może zajść bardzo wysoko, a który już jest w piłce wyżej, niż większość jego kolegów “po dziesiątce” z ostatnich lat.
A że umie grać też głębiej i zwykle gra? Tylko kolejny atut i dowód, że jest skrojony pod nowoczesny futbol.
***
“Kiedy wszyscy są bogaci, posiadanie nieco grubszego portfela nie znaczy wiele” to zdanie felietonu Jonathana Wilsona idealnie puentuje realia dzisiejszej Premier League. Przyglądając się rankingowi Deloitte Money Football League na pierwszy rzut oka najbardziej dziwić może to, że nudne Man Utd, będące lata świetlne od szans na tytuł, już wyleczone z Ligi Mistrzów, jest trzecim najbogatszym klubem świata. Trzecim, a któremu prognozuje się, że za rok będzie pierwszy. To istotnie ciekawe, ale moim zdaniem znacznie istotniejsze i ciekawsze jest to, że w tym samym rankingu siedemnaste aż jest Newcastle, a ogółem w pierwszej trzydziestce więcej niż połowa to drużyny Premier League.
Paradoks Man Utd polega na tym, że w czasach piłki zdominowanej przez pieniądze jak nigdy dotąd, w lidze będącej tej dominacji synonimem, ich bogactwo przestaje odgrywać kluczową rolę – wszystko dlatego, że pod dostatkiem forsy mają w Anglii wszyscy.
Co ma Man Utd zrobił ze swoją fortuną? Tak zwanych “gamechangerów“, graczy światowej klasy, aktualnie nie mają wielkich szans by skusić, na co wskazuje choćby wypowiedź Lewego, skreślającego Old Trafford jako ewentualny kierunek. Inni z tej półki myślą podobnie, wielką kasę dostanę też gdzie indziej, a tutaj pakujesz się w chaos, jakąś przebudowę, a nie walkę o tytuły. Na co więc skazane są “Czerwone Diabły”? Na wybieranie w drugim szeregu zawodników i ewentualne przepłacanie potencjału ala Martial. Licząc, że ktoś z tych pierwszych zrobi znaczący krok do przodu, a ktoś z młodzików nie okaże się wydmuszką i rozkwitnie. To jednak transferowa loteria – dziś przeczytałem, że interesują się Ahmedem Musą. W pierwszej chwili pomyślałem: absurd. W drugiej: no tak, byłby to niemal tradycyjny transfer nowego Man Utd. Transfer na “a nuż się uda”.
To o tyle ciekawe, że dawniej Man Utd był synonimem klubu, który ma swoją żelazną tożsamość. Znacie ją wszyscy – Sir Alex i jego dzieciaki, banda spójna, zwarta, później rozsądnie uzupełniana. Nie domagam się, by w Manchesterze zbudowali dziś drużynę w oparciu o wychowanków, to byłby romantyczny, ale pewnie karkołomny pomysł, jednak patrząc wstecz widać niezwykle czytelnie, jak bardzo odszedł Man Utd ze swojej drogi, jak bardzo z niej zboczył, jak się zagubił.
Uważam, że van Gaal, owszem, to fachowiec, ale nie ktoś, kto położy fundamenty pod nowoczesne Man Utd, jeszcze niedawno angielskiego dominatora i wciąż mającego ambicje, by takim być. Tu potrzeba wizjonera, który nada klubowi kierunku, a nie kolejnej opcji tymczasowej. Ale może kluczem jest to, iż mam nieodparte wrażenie, że gdyby dziś Sir Alex Ferguson zameldował się na Old Trafford w takim stylu, jak wtedy gdy zaczynał swoją przygodę z Manchesterem, zostałby pogoniony. Nie dano by mu tyle zaufania, nie okazano aż tyle cierpliwości, wyleciałby na zbity pysk. Zwolniłaby go prasa, kibice, social media, może rękę przyłożyliby piłkarze – dźwigałby taką presję, że połamałby sobie kręgosłup.
Leszek Milewski