Na początku swojej kadencji na Old Trafford obiecywał, że do stworzenia zespołu potrzebuje trzech miesięcy. Oceniając te słowa z perspektywy czasu można wysnuć dwa wnioski. Padły one albo z powodu słabej znajomości języka angielskiego w wykonaniu Holendra (może chodziło o trzy lata, nie miesiące?), albo z powodu zbyt ogromnej pewności siebie. – Potrzebuję trzech miesięcy, tak jak w każdym moim poprzednim klubie. Po tym okresie piłkarze mnie poznają jako trenera i człowieka. Jestem bardzo bezpośredni i niektórzy musza się do tego przyzwyczaić – powiedział na jednej z konferencji prasowych.
Miało być jak w Bayernie Monachium, gdzie scenariusz wyglądał właśnie według tego, co mówił van Gaal. Po trzech miesiącach niemiecki klub rzeczywiście zaczął grać dużo lepiej, a on sam zdobył z nim w trakcie swojego panowania jedno mistrzostwo kraju i dotarł do finału Ligi Mistrzów. Skala problemu okazała się jednak zdecydowanie wyższa, niż on brał pod uwagę. Co z tego, że w okresie przygotowawczym ogrywał Real Madryt i Liverpool, skoro Pucharze Ligi zebrał łomot od trzecioligowego MK Dons? Sam na wycofanie się z tych słów wcale nie potrzebował zresztą dużo czasu i zrobił to już po październikowym remisie z West Bromwich.
Na papierze to mogło się udać. Z jednej strony doświadczony, utytułowany menedżer, wracający właśnie z udanego dla siebie mundialu w Brazylii. Z drugiej klub oferujący ogromne pieniądze i umożliwiający kilkudziesięciomilionowe transfery, jedna z największych potęg współczesnego futbolu.
Problemy z ważnymi piłkarzami
Ci mniej optymistycznie nastawieni do van Gaala w Manchesterze już w trakcie wypowiadania słów o trzech miesiącach mogli kręcić głowami. Przypominać o jego problemach z komunikacją z piłkarzami. Wszyscy słyszeliśmy o jego starciach z Rivaldo w Barcelonie, ich konflikt po pewnym czasie zrelacjonował Boudewijn Zenden. – Rivaldo uważał, że był lepszy grając za napastnikiem, dlatego kiedy wygrał Złotą Piłkę powiedział, że nie chce już grać na lewej stronie, tylko właśnie na tej pozycji. Van Gaal przyznał mu rację, powiedział, że to jego decyzja, po czym posadził go na ławce rezerwowych. Tylko on decydował, kto gra na jakiej miejscu na boisku – powiedział były holenderski piłkarz.
Po sezonie van Gaal odszedł z Barcelony by poprowadzić reprezentację Holandii. Kiedy wrócił na Camp Nou w 2002 roku, to obaj panowie nie musieli się ze sobą męczyć. Rivaldo uznał, że trener zazdrości mu tytułu mistrza świata (sam na niego nawet nie awansował) i postanowił odejść do Milanu.
Legendarne były też jego konflikty z Lucą Tonim. Mimo, że Włoch przed przyjściem van Gaala był gwiazdą Bayernu, zdobył z nim tytuł mistrza Niemiec i strzelił 38 goli w 56 meczach ligowych, to z nowym trenerem kompletnie nie mógł się dogadać. Gdy podczas jednej z kolacji na obozie treningowym siedział nieco przygarbiony na krześle, trener podszedł do niego z tyłu i w mało przyjemny sposób nakrzyczał mu do ucha, że ma się wyprostować.
Toni był odsyłany do rezerw, a pewnego razu, gdy został zmieniony w przerwie meczu z Schalke, spakował się i pojechał do domu. Później mówił, że sposób, w jaki van Gaal traktuje kluczowych zawodników jest nieludzki, a ten odpłacał mu się nazywając go lalusiem. Nie potrzebował dużo czasu, aby pokłócić się również z Markiem van Bommelem, który z konieczności odszedł zimą 2011 roku.
Transfer tak ważnego zawodnika akurat w styczniu wywołał niemałą burzę w mediach, a okazało się, że poszło o opaskę kapitana, którą van Gaal chciał swojemu rodakowi odebrać. Sam został zwolniony kilka miesięcy później. Próbował zmienić funkcjonowanie niemieckiej potęgi na wzór holenderski i choć początkowo szło nieźle, to skończyło się kompletną klapą i gwoździem do trumny do jego pracy w Bawarii. Van Bommel, dyplomatycznie, nazywał go później „trudnym do współpracy”.
Czarny sen Di Marii
Na Old Trafford Holender musiał się zmierzyć z zadaniem gruntownego remontu zespołu i przyswojenia go do słynnej filozofii. Odeszło wielu piłkarzy, którzy za czasów sir Alexa Fergusona stanowiło trzon mistrzowskiej drużyny. Rio Ferdinand, Nemanja Vidić, Patrice Evra, Ryan Giggs zakończył karierę. Trzeba było transferów, a Holender w tej kwestii dostał niemal nieograniczone pole. Wydane niemal 200 milionów euro bardziej pasowałoby do ekipy z niebieskiej części miasta.
I praktycznie nic nie pomogło sprowadzenie takich gwiazd jak Radamel Falcao i Angel Di Maria – holenderski szkoleniowiec nie potrafił wykorzystać nawet połowy ich potencjału. I jeśli fakt kiepskiej dyspozycji Kolumbijczyka można jeszcze Holendrowi odpuścić i zrzucić na karb jego ogólnego zjazdu po poważnej kontuzji (co widać też teraz, w Chelsea), to zmarnowanie potencjału Di Marii to prawdziwa futbolowa zbrodnia.
Argentyńczyk stał się kimś takim, jak trójka wspomnianych wcześniej byłych podopiecznych van Gaala. Trafił na Old Trafford jako jeden z najlepszych piłkarzy Realu wygrywającego Ligę Mistrzów i jeden z autorów świetnej gry Argentyny na mundialu. 75 milionów euro, jakie zostały za niego wydane to nie jest mało, ale umówmy się, trudno wyobrazić sobie niższą cenę za zawodnika z takimi umiejętnościami i po tak doskonałym sezonie.
Piłkarz, który w samej lidze hiszpańskiej zanotował 90 wykreowanych okazji bramkowych w tym piętnaście asyst, po kontuzji na Old Trafford nie mógł się odnaleźć. A zaczął z przytupem, asystując i zdobywając kilka bramek. Wciąż potrafił zagrać podanie otwierające drogę do bramki, ale w oczach Holendra wyraźnie stracił. Powód? Pewnie panowie zaczęli sobie przeszkadzać nawzajem i efektem tego był to, że Di Maria w dziesięciu ostatnich meczach ligowych tylko raz wybiegł w pierwszym składzie.
I jeden i drugi po transferze do PSG zaczęli obarczać się nawzajem winą za pośrednictwem mediów. Piłkarz mówił, że van Gaal stosował nieodpowiednie metody szkoleniowe i że nie mógł pojąć jego legendarnej filozofii. Holender powołuje się z kolei na jakieś tajemnicze wydarzenie, ale szczegółów zdradzić nie chce.
Fakt jest taki, że mając zawodnika ze szczyptą geniuszu, zdolnego jedną akcją zmienić losy spotkania, kompletnie nie potrafił go wykorzystać. Teraz, gdy najczęściej usypiamy oglądając poczynania jego piłkarzy, ktoś taki jak Di Maria mógłby być zbawieniem. Jednym zagraniem mógłby odwrócić losy meczu o 180 stopni, ale nie pasował do filozofii, która najwyraźniej nakazuje wymieniać jak największą liczbę podań i zabija kreatywność.
Degradacja Rooneya
To chyba największy zarzut pod adresem van Gaala. Angel Di Maria to świetny piłkarz i tego, że odszedł pewnie wielu nie może sobie darować do tej pory, ale nie miał on w klubie z Old Trafford statusu legendy. Nie grał z opaską kapitana i nie bił kolejnych rekordów strzeleckich. Kimś takim jest za to Wayne Rooney, który piłkarsko na przyjściu tego trenera stracił prawdopodobnie najwięcej.
Rzucanie go po różnych pozycjach na boisku, od środkowego pomocnika po wysuniętego napastnika. Brak pomysłu na szybszą grę w ataku i wsparcia ze strony kreatywnych kolegów. Pisaliśmy o tym niejednokrotnie. Wszystko to sprawiało i sprawia, że kapitan „ Czerwonych Diabłów” gdzieś zatracił swoje strzeleckie umiejętności i dopiero teraz pojawiają się symptomy ich powrotu.
W obronę Rooneya brał między innymi Paul Scholes, który stał się naczelnym krytykiem poczynań Louisa van Gaala. Legendarny pomocnik United powiedział swego czasu, że przy zespole grającym taką taktyką problemy ze strzelaniem goli miałby każdy napastnik. Nie wyłączając z tego grona Ruuda van Nisterlooya czy Andyego Cole’a. Tego, czy ma rację pewnie nigdy się nie dowiemy, ale fakt jest taki, że przy obecnym sposobie gry „Wazza” jako środkowy napastnik nie radzi sobie praktycznie wcale.
Liczby? Więcej goli strzelał nawet za czasów Davida Moyesa, w sezonie 2013/2014 17-krotnie pokonywał bramkarzy rywali, w ubiegłym zrobił to już tylko 12 razy. Teraz na koncie ma zaledwie sześć goli, więc trudno się spodziewać, aby nawiązał do swoich najlepszych strzeleckich lat. Tym bardziej, jeśli van Gaal wciąż będzie się trzymał kurczowo swojej filozofii wymiany stu podań w dwie minuty.
Im więcej środkowych pomocników, tym gorzej
Jeśli można mieć wątpliwości co do tego, czy pierwsze okienko transferowe w wykonaniu van Gaala było dobrze rozegrane, to nie można mieć żadnych wobec lata 2015.
Na jakich pozycjach Manchester United najbardziej potrzebował wzmocnień? Na pewno na prawej stronie obrony, w ataku, na skrzydłach pomocy. Gdzie był przesyt zawodników? W środkowej strefie boiska, gdzie oprócz maksymalnie jednego zawodnika, nie trzeba było dokupywać nikogo więcej. Na czym skupił się van Gaal? Oczywiście na środku pomocy.
Tak więc do Andera Herrery, Michaela Carricka, Marouane’a Fellainiego dołączyli Morgan Schneiderlin oraz Bastian Schweinsteiger. Zawodnicy bardzo dobrzy, w normalnych warunkach pewnie niezwykle przydatni, ale o podobnej charakterystyce jak wymieniona wyżej trójka. Żaden środkowy pomocnik nie zmienił w tamtym czasie klubu, tak jak niemal wszyscy napastnicy. Bez większego wahania pozbyto się Radamela Falcao, Robina van Persiego i Javiera Hernandeza. Po jakimś czasie wypożyczono również Jamesa Wilsona i w ataku został sam Wayne Rooney. Oczywiście, ściągnięto jeszcze Anthony’ego Martiala za wariacką sumę pieniędzy, ale Francuz i tak dość rzadko gra jako wysunięty napastnik, jego miejsce częściej znajdujemy raczej na skrzydle. Zakup Sergio Romero, który przez pewien czas był uważany za następcę Davida de Gei, również jest mocno kontrowersyjny.
Holendra w krytyce transferowej nie oszczędza oczywiście Paul Scholes. – W klubie powinien być sprawdzony snajper, ponieważ ten, który był, odszedł na początku sezonu. To jest pozycja, która powinna być lepiej obsadzona – powiedział były angielski pomocnik.
Pół na pół można rozpatrywać zakup Matteo Darmiana, któremu zdarzają się zbyt często błędy w defensywie, ale z kolei Memphis Depay na tę chwilę wypada bardzo blado. Oprócz pojedynczych niezłych meczów, nie prezentuje praktycznie nic z tego, co oczekiwano po jego przyjściu z Holandii. Statystyki ligowe? Dwa gole, zero asyst i osiem wykreowanych okazji bramkowych. Ledwie dwie więcej i aż o cztery mniej niż kolejno Chris Smalling i Daley Blind grający na środku obrony. Więcej asyst ma nawet Łukasz Fabiański. Co to pokazuje? Że van Gaal po raz kolejny nie radzi sobie z potencjalną gwiazdą swojej drużyny.
Na pewno lepszy od Moyesa?
David Moyes bardzo często był krytykowany (i słusznie) za słaby styl prowadzenia United i małą liczbę zdobywanych punktów. Tymczasem jeśli sobie porównamy dokonania tego klubu z tego sezonu i analogicznie pierwsze 23 mecze rozgrywek 2013/2014, to aż tak źle dla Szkota to nie wygląda.
Oczywiście, teraz jest nieco lepsza pozycja w tabeli, ale na tym to, co pozytywne praktycznie się kończy. Punktów wtedy było o trzy więcej. Goli strzelonych o dziesięć więcej, a wykreowanych okazji bramkowych aż o 49. Teraz wyższe o dwa punkty procentowe jest posiadanie piłki (choć można się zastanowić, czy należy to rozpatrywać jako plus) i sześć bramek straconych mniej. Teraz odpadnięcie z Ligi Mistrzów nastąpiło już w fazie grupowej z PSV Eindhoven i VFL Wolfsburg, a nie w ćwierćfinale z Bayernem Monachium. Van Gaal zaliczył dwie kompromitacje z zespołami z niższych lig w Pucharze Ligi, a nie półfinał tych rozgrywek (za brak finału Moyesowi nieźle się oberwało, mimo, że po drodze ograł Liverpool). Szkot nie miał tak ogromnych możliwości na rynku transferowym i można się zastanowić, jak poprowadziłby zespół, gdyby również mógł wydać taką liczbę pieniędzy.
Pożegnany został bez większego żalu. Nie dokończył nawet pierwszego sezonu, mimo że umowę podpisał na aż sześć. Jak więc wobec tego zachować się wobec Holendra? Gdyby nie to, że ma tak mocne, uznane na arenie międzynarodowej nazwisko, to pewnie już dawno wyjechałby z Anglii.
Kiedyś van Gaal został zwolniony z Bayernu w kwietniu, więc tuż przed zakończeniem rozgrywek. Mimo tego, że wcześniej zdobył mistrzostwo, a Ligę Mistrzów przegrał dopiero w finale. Bawarski klub jest oczywiście ogromny i nie może pozwalać sobie na wpadki, ale wobec tego należy zadać sobie pytanie, dlaczego pozwala sobie na nie Manchester United, w skali Europy, klub o tak samo dużej renomie?
Na Old Trafford dostał wszystko, czego powinien potrzebować menedżer tej klasy, aby osiągnąć sukces. Warunki na start miał lepsze niż jego poprzednik, a jednak w dłuższej perspektywie nie wykonał żadnego kroku do przodu. Prognoz na poprawę nie widać praktycznie żadnych, więc możemy się tylko zastanowić, na co czekają właściciele? Na jego dymisję?
Ostatnio w mediach zaczął opowiadać, że zawiódł kibiców Manchester United oraz, że z tego powodu odczuwa frustrację. Cóż, pewnie niejeden z nich uważa złożenie rezygnacji za dobrą okazję do rehabilitacji. Przynajmniej częściowej.
Damian Wiśniewski