17 maja 2015. Atletico Madryt gra mecz 37. kolejki Primera Division. Rywal? Późniejszy mistrz – FC Barcelona. Dla Ardy Turana to ostatni mecz w sezonie i – jak się później okazało – ostatni w roku, przynajmniej w koszulce klubowej. Wtedy jeszcze nie spodziewał się, że po raz kolejny na hiszpańskim boisku pojawi się za ponad pół roku i to po przeciwnej stronie barykady. Drugi piłkarz, który zaryzykował sześć miesięcy bez występów w oficjalnym meczu klubowym to Aleix Vidal. W obu przypadkach było wielkie wyczekiwanie i spoglądanie z trybun z zazdrością w kierunku boiska. Ich czas w końcu nadchodzi. Turek i Hiszpan powracają na boisko już jako piłkarze „Dumy Katalonii”.
Pytań w związku z tym faktem pojawia się co nie miara, w tym jedno z ważniejszych, na które Luis Enrique zdążył już udzielić odpowiedzi: tak, obaj zagrają w dzisiejszych derbach z Espanyolem w Copa del Rey, nie wiem tylko ile minut. W internetowych wydaniach największych hiszpańskich dzienników można zobaczyć grafiki przedstawiające wyjściowy skład Barcelony z Ardą Turanem i Aleixem Vidalem. Optymistów tego rozwiązania jest tyle samo co pesymistów. Ci drudzy nie przestają zadawać pytań: o formę, o gotowość na 90 minut, o ewentualne wpasowanie tej dwójki do składu. Pierwsze dwie kwestie to w zasadzie jeden wielki znak zapytania, choć Lucho przekonywał na konferencji o doskonałym przygotowaniu i gotowości do rozegrania całego meczu przez ten duet.
A jak wygląda bieżąca sytuacja obu piłkarzy? W nieco lepszym położeniu wydaje się być Arda. Jesienią regularnie grał w tureckiej kadrze, której pomógł awansować na Euro 2016. Licząc starcia towarzyskie, zagrał łącznie 8 spotkań i walnął 3 gole. Vidal? Ten w zasadzie jest większą niewiadomą. W poprzednim roku dostał szansę tylko w mało znaczącym czerwcowym meczu z Kostaryką (45 minut), a w eliminacyjnej potyczce z Białorusią ani przez chwilę nie powąchał murawy. Na pozostałych zgrupowaniach kadry nawet go nie uświadczyliśmy. Rzeczywistość dla niego wygląda trochę brutalnie – ostatni poważny mecz rozegrał w… Warszawie, w finale Ligi Europy (bo za poważny trudno uznać sparing Katalonii z Krajem Basków) Jego główny konkurent w walce o skład, Dani Alves, „przywitał się” z nim bez cienia egzaltacji, zapowiadając, że… rywalizacji nie przegrywa. Jeśli do tego dołożymy fakt, iż Brazylijczyk w ostatnich miesiącach jest w kapitalnej dyspozycji – Vidalowi będzie ciężko posadzić go na ławce. Ale też nie ma co czarować – Barcelona ma taki natłok meczów, że okazję do gry Aleix będzie miał niejedną.
Pewnym plusem jest fakt, że ich czas na zaprezentowanie się kibicom przypada nie w meczu z Realem, Sevillą, Atletico ani żadnym Villarrealem, tylko z Espanyolem. Zgoda – mecz derbowy, ekipa rywala została w ostatnich tygodniach całkiem znośnie poukładana przez Constantina Galcę i w dodatku urwała ostatnio punkty Blaugranie, ale – cholera – to wciąż tylko Espanyol, który w dodatku w tym sezonie na wyjazdach zdaje się zapominać jak się gra w piłkę. Przednia okazja by zacząć zjednywać sobie bordowo-granatową część Katalonii. O ile Aleix Vidal nie ma z przeszłości szczególnych wspomnień ze starć z „Los Pericos”(poza asystą przy golu Vitolo z lutowego meczu wygranego 3:2), o tyle Arda zdążył już rozjuszyć kibiców tej drużyny, grając w Atletico. Jak? Między innymi takim dziełem sztuki:
Abstrahując od wszelkich pytań i niejasności, Barcelona najzwyczajniej w świecie potrzebowała świeżego zastrzyku krwi. Przez ostatni rok rotacja w kadrach była – co oczywiste ze względu na zakaz rejestrowania piłkarzy – niewielka. Powszechnie narzekano na krótką ławkę i brak wartościowych dublerów. Jeżeli wypadł ktoś z trójki MSN, pojawiał się problem, bo automatycznie trzeba było wypełniać lukę Munirem lub Sandro, którzy żadnego przeciwnika przestraszyć nie potrafili, za to rozśmieszyć – jak najbardziej. Teraz pojawia się alternatywa w osobie Ardy, którego dotychczasowe dokonania i nazwisko na kolana może i nikogo nie powalają, ani nie powodują u przeciwników rozwolnienia, ale wyglądają lepiej niż łączny dorobek wspomnianej dwójki. Jasne, to piłkarz stricte ofensywny, ale należy się spodziewać, że – przy obecności całego ofensywnego trio MSN – Lucho nieraz ustawi go na pozycji Rakiticia lub Iniesty.
Jeden mecz – nie oszukujmy się – wszelkich wątpliwości ani obaw nie rozwieje. Być może da namiastkę tego, co czeka kibiców z ich strony w najbliższych miesiącach, ale w prognozowanie nie będziemy się teraz bawić – po prostu jest za wcześnie. Czas pokaże, czy pomysł „Lucho” był trafiony.
MARIUSZ GRZEGORCZYK