„Barcelona zdobywa piąty tytuł w tym roku”, „Messi w drodze po kolejną Złotą Piłkę”, „Najlepsza Barça w historii”, „Zabójcze trio MSN”, „Piqué wyzywa Arbeloę od pachołków”, „Neymar lada chwila przedłuży kontrakt”, i tak dalej, i tak dalej. Informacjami o zespole prowadzonym przez Luisa Enrique prasa bombarduje nas codziennie i oczywiście nic w tym dziwnego – mówimy przecież o globalnej marce, której losy śledzą setki milionów osób na całym świecie. Gdybyśmy jednak na chwilę zdystansowali się od całego tego zgiełku, twittów Piqué, nowych cacuszek Neymara i zachwytów nad Messim, zauważymy, że gdzieś za rogiem w – jak nazwałby Barcelonę słynny kataloński pisarz, Eduardo Mendoza (rzecz jasna fan Blaugrany) – Mieście Cudów czai się jeszcze jeden klub. Klub, który z nazwy kojarzy z pewnością każdy fan Primera División, ale o którym tak naprawdę niewielu w Polsce – poza piłkarskimi hipsterami i być może wąskim gronem dziennikarzy – ma szersze pojęcie i który poza drobnymi przebłyskami od lat nie jest w stanie definitywnie odczepić od siebie łatki typowego hiszpańskiego przeciętniaka.
Mowa oczywiście o Espanyolu, hiszpańskim produkcie najusilniej dążącego do niepodległości regionu ojczyzny Cervantesa. Choć nie ulega wątpliwości, że w przekroju nie tylko ostatnich lat, ale i w kontekście całych dziejów istnienia, dokonania Papużek wypadają na tle europejskiego hegemona z Camp Nou – eufemistycznie rzecz ujmując – dość blado. Z okazji dzisiejszych derbów Barcelony w Pucharze Króla porzućmy jednak na chwilę utarte schematy oraz główny nurt i zagłębmy się nieco bardziej w to, kim tak naprawdę są ci, którzy na przestrzeni wielu dziesięcioleci nigdy nie byli w stanie wyjść z cienia swojego odwiecznego rywala.
Historia, tradycje i antagonizmy Espanyolu w odniesieniu do bardziej utytułowanego sąsiada są po głębszej analizie znacznie bogatsze w treść niż przeciętnemu kibicowi mogłoby się wydawać. Los Pericos są bowiem – nie licząc Realu Madryt, Barcelony i Athleticu Bilbao, które nigdy nie spadły z najwyższej klasy rozgrywkowej – wraz z Valencią zespołem z największą liczbą sezonów spędzonych w Primera División (80). Ponadto założony w 1900 roku Espanyol jest także szóstym pod względem wieku klubem w Hiszpanii. Jeśli sama statystyka doprawiona datą nie działa wam dostatecznie na wyobraźnię, wspomnijmy, że w barwach Espanyolu zaczynał i spędził większość kariery legendarny bramkarz, Ricardo Zamora, którego imię do dziś nosi nagroda przyznawana najlepszym bramkarzom La Liga, a do stolicy Katalonii na dwa lata przed zawieszeniem butów na kołku przeniósł się także Alfredo Di Stéfano, choć pojęcia o tym nie ma pewnie zbyt wielu fanów Realu Madryt.
Z ideologicznego punktu widzenia Espanyol to drużyna o – jak wskazuje sama nazwa – pro-hiszpańskich poglądach. Podczas gdy na początku XX wieku inne zespoły budowano bardzo często w oparciu o obcokrajowców lub też były one przez nich zakładane (jak chociażby FC Barcelona), w Espanyolu na początku istnienia stawiano wyłącznie na Hiszpanów, w tym oczywiście Katalończyków. Różnice między Espanyolem i Barceloną w postrzeganiu rzeczywistości, szczególnie tej politycznej, zaczęły się uwidaczniać coraz bardziej w latach 30 minionego wieku. To podczas tego bardzo burzliwego dla Hiszpanów okresu (niestabilność i wewnętrzne konflikty, które w konsekwencji doprowadziły do wojny domowej) ci pierwsi zdecydowali opowiedzieć się po stronie rządu, drudzy zaś naciskali na przyznanie im większej autonomii. Błędne będzie jednak stwierdzenie, że Espanyol to klub wypierający się przynależności do Katalonii. Ich poczucie przywiązania do regionu nie jest po prostu wyrażane poprzez skłonności separatystyczne czy potrzebę większej niezależności od Madrytu.
W kraju, w którym piłka nożna niemal od zawsze szła w parze z polityką, w razie różnic światopoglądowych w skrajnych przypadkach (czytaj: wśród ultrasów) bezpośrednie konfrontacje są nieuniknione. W kontekście stolicy Katalonii, szczególnie nie po drodze mieli ze sobą od zawsze członkowie dwóch ugrupowań – Boixos Nois (fanatycy Blaugrany) i Brigadas Blanquiazules (czciciele Los Pericos). Choć w obu przypadkach mówimy o kręgach skrajnie prawicowych, a w odniesieniu do fanatyków Espanyolu często wręcz neonazistowskich, to – jak nietrudno się domyślić – kością niezgody było stanowisko zwaśnionych stron w sprawie właśnie dążenia do niepodległości regionu.
Do najtragiczniejszego zajścia na tle kibicowskim w Barcelonie doszło 13 stycznia 1991 roku, gdy pięcioosobowa grupa Boixos Nois zasztyletowała w okolicach Estadio Sarriá (stary obiekt Espanyolu) jednego z członków Brigadas Blanquiazules. Półtora roku później doszło do swoistego rewanżu, gdy fanatyk Espanyolu, Francisco Javier Abadal, próbował z kolei zasztyletować jednego z Boixos, za co zresztą sąd skazał go na 18 lat pozbawienia wolności. Choć za okres największych spięć między obiema frakcjami uważa się właśnie lata 90, wcale nie oznacza to, że do awantur nie dochodziło również później. Wystarczy wspomnieć chociażby o zdarzeniu z sierpnia 2006 roku, gdy przed potyczką w Superpucharze Hiszpanii doszło do bójki między 60 Brigadistas i 40 Boixos. Efekt? Dziesięciu zatrzymanych i czterech rannych. Dziś oficjalnie ani jedni, ani drudzy nie mają wstępu na stadion jako zorganizowane grupy. Boixos Nois, których posądzano o działający na szeroką skalę handel bronią i narkotykami, z Camp Nou wyrzucił w 2003 roku Joan Laporta, zaś dla Brigadas Blanquiazules miejsca zaczęło brakować w 2009 roku po przenosinach ze Stadionu Olimpijskiego na Estadio Cornella-El Prat.
Espanyol i Barcelona mają ze sobą nie po drodze również na szczeblu instytucjonalnym. Choć tu oczywiście nie dochodziło już do rękoczynów, stosunki między zarządami obu klubów od lat są napięte. Do najostrzejszego konfliktu w tym stuleciu doszło w 2005 roku, gdy prezes Papużek, Daniel Sánchez Llibre, ogłosił publicznie, że zrywa wszelkie relacje z sąsiadami zza miedzy. Powód? Uznał, że Barcelona zrobiła jego klubowi na złość, odrzucając dziesięciomilionową ofertę za niechcianego na Camp Nou Javiera Saviolę i puszczając go ostatecznie na wypożyczenie do Sevilli, która na mocy ustaleń z Dumą Katalonii nie musiała nawet wypłacać zawodnikowi pełnej pensji. Według sternika Los Pericos sam gracz stawiał transfer do Espanyolu na pierwszym miejscu, jednak Joan Laporta miał bać się krytyki ze strony kibiców, jeśli Argentyńczykowi zbyt dobrze zaczęłoby się powodzić w barwach lokalnego rywala. Sánchez Llibre stwierdził, że jak długo Laporta będzie sprawować pieczę na Camp Nou, nie będzie mowy o jakimkolwiek dialogu. Jednym z dowodów na to było porzucenie przez włodarzy zwyczaju spożywania wspólnych posiłków przed derbami. „Dlaczego mamy zasiadać wspólnie do stołu, jeśli ja uważam, że coś jest czarne, a on będzie twierdził, że jest białe. Wolę spędzić ten czas w domu”, tłumaczył.
Gdy obaj panowie nie sprawowali już urzędów, można było odnieść wrażenie, że sytuacja trochę się uspokoiła. Deklaracje o chęci nawiązania porozumienia w minionych latach okazały się jednak nieznaczącą zbyt wiele kurtuazją. Najlepiej świadczą o tym wypowiedzi sprzed kilku dni aktualnego prezesa Los Pericos, Joana Colleta, który po sobotnich derbach nie gryzł się w język, twierdząc, że tak bezczelne faworyzowanie Barcelony jest powodem do wstydu. Do tego stopnia gwałtowna rekacja spowodowana została zarzutami dotyczącymi zbyt agresywnej gry jego zespołu. „To powód do wstydu, że gdy tylko osiągniemy korzystny rezultat, te same osoby znowu uruchamiają całą machinę. Nie słyszałem żadnych skarg ze strony graczy Barçy ani jej trenera. Za każdym razem jednak krytykują nas ci sami ludzie. Kiedy tylko coś się wydarzy, wraca temat przemocy. Trzeba powiedzieć im prosto w twarz, że to wszystko nieprawda”, nie krył rozdrażnienia Collet.
Czy równie ostro bywało także na boisku? Choć – jak to bywa w potyczkach derbowych – sędziowie bardzo często sypali kartkami jak z rękawa, w najnowszej historii potyczek Espanyolu z Barceloną nic nie przebije pamiętnego el derbi de la vergüenza, czyli „derbów wstydu” z 13 grudnia 2003 roku. Wyjazdowa wygrana Blaugrany 3:1 i… sześć czerwonych kartek, po trzy dla każdej z ekip. W hiszpańskiej prasie kpiono po tamtym spotkaniu, że gdyby trwało ono chwilę dłużej, sędzia najprawdopodobniej zostałby na murawie zupełnie sam. Mimo że w kolejnych latach nie dochodziło już do tak absurdalnych sytuacji, często wyciągane czerwone kartki wciąż nie przestawały być dość powszechnym zjawiskiem. W ostatnich 10 derbach Barcelony arbiter wyrzucał z boiska graczy aż sześciokrotnie. Wyjątku nie przewidziano nawet na pół-towarzyski mecz o Puchar Katalonii w maju 2013 roku, gdy w bójkę wdali się Stuani i Alex Song.
Pod względem czysto piłkarskim trzeba przyznać, że osiągnięcia Espanyolu nawet po pozostawieniu z boku porównań z Barceloną nie powalają na kolana. Cztery Puchary Króla (z czego dwa zdobyte jeszcze przed wybuchem II Wojny Światowej) i dwa finały Pucharu UEFA. Jeśli chodzi o dokonania w europejskich pucharach, wśród hiszpańskich drużyn chyba tylko Atlético, które dwukrotnie doznawało porażki w finale najbardziej prestiżowych rozgrywek na Starym Kontynencie w 93. minucie może mówić o większym pechu. Los Pericos bowiem zarówno w finale z Bayerem Leverkusen w sezonie 1987/88, jak i w kampanii 2006/07 przeciwko Sevilli przegrywali po rzutach karnych.
Klubowe legendy czy inni zawodnicy, którzy zdołali na stałe zapisać się w historii i których do dziś wspomina się wśród łez tęsknoty? Nie licząc czasów prehistorycznych i wymienionych na początku Zamory i Di Stéfano, każdemu fanowi hiszpańskiej piłki mającemu nie mniej niż 20 lat do głowy powinny przychodzić dwa nazwiska. Pierwszym jest bez cienia wątpliwości Raúl Tamudo – piłkarz, który zaliczył najwięcej spotkań w koszulce w biało-niebieskie pasy (340) i który jest zarazem najlepszym strzelcem w dziejach Papużek (129 goli). Tamudo oprócz tego, że zapewnił swojej drużynie jedno z niewielu trofeów, strzelając w 2000 roku chyba najbardziej absurdalnego gola w historii finałów rozgrywek o Puchar Króla, potrafił też zdobywać tytuły „zdalnie”, już dla innych zespołów. Mowa o pamiętnej bramce na 2:2 w derbach Barcelony w doliczonym czasie w sezonie 2006/07, gdy w równolegle rozgrywanym meczu Realu Saragossa z Realem Madryt Ruud Van Nistelrooy w tej samej minucie także wyrównał na 2:2, co umożliwiło Królewskim w dramatycznych okolicznościach sięgnąć ostatecznie po mistrzowski tytuł kosztem Dumy Katalonii.
Historia związana z drugą legendą Espanyolu jest już niestety dużo smutniejsza. Chodzi rzecz jasna o byłego kapitana zespołu, Daniego Jarque, który zmarł w szpitalu po ataku serca doznanym podczas rozmowy telefonicznej ze swoją narzeczoną. To właśnie jemu zwycięską bramkę w finale mundialu w RPA zadedykował Andrés Iniesta. W trakcie pogrzebu obrońcy klubowe podziały choć na chwilę przestały mieć znaczenie. Na pożegnalnej ceremonii stawiło się 14 tysięcy osób, wśród których nie zabrakło także fanów Barcelony. Do dziś podczas każdego meczu u siebie w 21. minucie (nawiązanie do numeru na koszulce) kibice biało-niebieskich oddają cześć przedwcześnie zmarłemu kapitanowi. W 2012 roku na Estadio Cornellá-El Prat przy wejściu numer 21 odsłonięto także jego pomnik. Również miasteczko sportowe Espanyolu ochrzczono jego imieniem.
Jak więc widzimy, Espanyol to nie tylko zespół, który na przestrzeni wielu dziesięcioleci nie zajmował się niczym innym niż tylko zapewnianiem sobie miejsca w środku ligowej stawki. Każdy, również ten z pozoru najprzeciętniejszy żywot, może pochwalić się swoją historią. Historią dość często nieznaną i pozostającą w cieniu, lecz w wielu przypadkach także ciekawą. Nawet jeśli jest ona nieraz nierozerwanie związana z kimś, kto ten cień rzuca. Niewykluczone jednak, że jej najbardziej interesujące rozdziały dopiero zaczną się pisać na naszych oczach, ponieważ nieco ponad dwa miesiące temu większościowym akcjonariuszem ekipy z Cornellá-El Prat został Chen Yansheng, multimilioner, który majątku dorobił się w branży zabawek elektronicznych. Być może więc wkrótce derby Barcelony będą nie tylko pretekstem do przedstawienia kilku ciekawostek na temat Los Pericos i ich trudnego pożycia z Blaugraną, lecz przede wszystkim kolejnymi derbami, które elektryzować będą nie tylko mieszkańców miasta, w którym są one rozgrywane.
JANUSZ BANASIŃSKI