Od zakończenia rundy jesienno/zimowo/wiosennej w Ekstraklasie minęło ledwie 13 dni, ale w nas tęsknota zaczyna już powoli narastać. Już z niecierpliwością wypatrujemy pierwszych zwiastunów wiosny. Pierwszych ruchów transferowych, absurdalnych wyników w sparingach czy wypowiedzi zawodników narzekających, że ciężko się grało, bo ktoś przy linii palił papierosa (pamiętacie Gerarda Badię?!). Trzeba się będzie jednak jeszcze sporo wyczekać. Miesiąc i dziesięć dni. Tyle czasu pozostaje do wznowienia najlepszej ligi świata. Przebierając nerwowo nogami, postanowiliśmy więc zabawić się w prognozy. Wczoraj wypisaliśmy piłkarzy, którzy – przynajmniej naszym zdaniem – mają wszystko, by błysnąć wiosną. Teraz czas na trenerów. Oto szkoleniowcy, którzy już od lutego będą mieli najwięcej do ugrania.
MARCIN BROSZ
Niespodzianka? Spodziewaliście się na starcie większego nazwiska, typu Czerczesow czy Urban? Rozczarujemy was – ci panowie mają na tyle mocną pozycję na rynku, że szybko z niego nie wypadną. W przypadku Brosza jest nieco inaczej. Co prawda to on, a nie twitterowy szaleniec, jako pierwszy osiągał resultados historicos z Piastem, ale potem wszystko się zawaliło. Brosz wypadł z obiegu, a potem musiał chwytać się brzytwy. Tak, brzytwy, bo Koronę – biorąc pod uwagę sytuację kadrową – trudno dziś określać inaczej. Już na starcie dostał pierwszy cios, gdy stracił Malarczyka, ale jakimś cudem zdołał podnieść tę drużynę. Zdołał w wielu meczach wyciągnąć maksa z absolutnych przeciętniaków jak Gabovs, Przybyła czy inny Sierpina. Bilans jesieni 6-6-9 może nie powala, ale jeżeli Korona zajmie właśnie to miejsce, czyli dwunaste, na koniec sezonu, będzie można odtrąbić spory sukces Brosza.
PIOTR STOKOWIEC
Jego pracę w Zagłębiu oceniamy z mieszanymi uczuciami. Najpierw spadek, potem awans, ale to należało traktować w kategoriach obowiązku. Jak idzie w Ekstraklasie? Tak sobie. Raz lepiej, raz gorzej. Siódme miejsce i bilans 7-6-8 chyba odzwierciedla potencjał tej drużyny, ale Stokowca należy pochwalić za coś innego. Wprowadzanie młodzieży. Nie lubimy tego hasła. Zwykle to wytrych dla trenerów, którzy szukają usprawiedliwień po braku wyników, ale… Stokowiec nie ma wyjścia. On musi wygrzebywać tych lubińskich dzieciaków, żeby Zagłębie w końcu zaczęło płynnie funkcjonować. Infrastrukturę ma fantastyczną, talentów chyba też całkiem sporo i samą jesienią udało się wpuścić paru obiecujących jak Jach, Kubicki, Żyra. Jeżeli jeszcze koniec końców otrą się o pierwszą piątkę, to notowania „Stokiego” mogą poszybować jak po pracy w Polonii. Czego oczywiście życzymy, bo to chyba rozsądny facet.
CZESŁAW MICHNIEWICZ
Największy – obok Zielińskiego i Latala – wygrany jesieni. Najpierw uratował Pogoń przed spadkiem, co dziś brzmi jak prehistoria, a następnie wprowadził ją do czołówki. Zbyt mocne słowa? Takie są jednak fakty. Po 21 kolejkach szczecinianie zajmują czwarte miejsce. A pamiętajmy – przez wiele kolejek grali bez skrzydłowych (bo trudno takimi nazwać Przybeckiego i Małeckiego), nawet bocznych obrońców bądź napastnika po kontuzji Zwolińskiego. Michniewicz oparł jednak wszystko o ultrasolidny duet stoperów, świetnego playmakera w postaci Murawskiego i Matrasa, który rozwinął się o dobre 500% od czasu Piasta. Aż strach pomyśleć, jak ta Pogoń będzie wyglądała, gdy „Zwolak” wróci do zdrowia, Drygas wprowadzi się do składu, Akahoshi odzyska formę na dłużej i uda się wzmocnić flanki. Tak czy inaczej Michniewicz po Podbeskidziu wrócił na karuzelę z buta.
MICHAŁ PROBIERZ
Człowiek, którego albo cenisz, albo nienawidzisz. Nie ma stanów pośrednich. Wywołuje jedynie skrajne emocje i to do niego bardziej niż do Michniewicza pasuje ksywa “polski Mourinho”. Po jesieni wielu wieszało na nim psy. Jagiellonia wyłożyła się na Omonii, a potem nie mogła długo się odkręcić w Ekstraklasie. Drągowski obniżył formę, nie udało się znaleźć następcy Tuszyńskiego i Pazdana, stoperzy zaczęli popełniać banalne błędy, a część transferów – jak Alvarinho – okazało się spektakularnymi wtopami. Należy jednak pamiętać, że po sukcesie z poprzedniego sezonu Probierzowi wywrócono ekipę do góry nogami. Pamiętacie nasze teksty o “obowiązkowych kursach z ekonomii w Białymstoku?”. Probierz stał się dla klubu maszynką do robienia kasy, ale rewolucja – jak to rewolucja – musi nieść za sobą ofiary. Jesień nie zakończyła się jednak wtopą. Ósme miejsce to oczywiście ciut poniżej potencjału Jagiellonii, ale kiedy cała ta paczka – Drągowski, Madera, Góralski, Grzelczak, Mackiewicz czy Cernych – zdoła w końcu wrzucić czwarty bieg, to… kto wie, czy w Białymstoku znowu nie zaroi się latem od kupców. Grunt, żeby w tzw. międzyczasie obyło się bez dziwnych manewrów w stylu “oddawanie się do dyspozycji zarządu”.
MR X Z LECHII
Ktokolwiek przekona to towarzystwo wzajemnej adoracji do pracy i ktokolwiek sprawi, że nagle zaczną się rozumieć na boisku – zasłuży na wielkie uznanie.
JACEK ZIELIŃSKI
Czy on ma najwięcej do ugrania? – zapytacie. On przecież już swoje ugrał. Trener roku. Człowiek, który jako pierwszy udowodnił, że Cracovia to coś więcej niż klub-gangrena, w którym giną niemal wszyscy piłkarze. Za Zielińskiego przy Kałuży działa praktycznie wszystko. Do tego stopnia, że nawet Filipiak zaczął przemawiać rozsądnym, ludzkim głosem. Coraz częściej odnosimy wrażenie, że „Zielek” stawia fundamenty pod funkcjonowanie naprawdę porządnego i poważnie zorganizowanego klubu, bo – bądźmy szczerzy – akurat „Pasy” podstawy mają ku temu ogromne. Grunt, żeby… Po pierwsze – nie spieprzyć tego, co się już zrobiło. Po drugie – trafić z transferami. Po trzecie – zatrzymać Kapustkę do lata. Po czwarte – wyprodukować kolejnych Rakelsów lub Cetnarskich. Jeżeli uda się choćby połowa i Cracovia zajmie miejsce w trójce, to Zielińskiego trzeba będzie obwołać cudotwórcą. Nie ma wyjścia.
RADOSLAV LATAL
Tu z cudotwórcą już mamy do czynienia. Co tu dużo gadać – facet dokonał chyba największego cudu w polskiej piłce ligowej w trakcie ostatniej dekady. Drużyna, która po stracie króla strzelców ligi miała bić się o utrzymanie, zaczęła bić wszystkich, a zaraz na Tesco Arenę zaczną zjeżdżać wózki z kasą za kolejnych zawodników, którzy tam wypływają. Gdyby Legia i Lech nie miały trenerów o dość solidnych pozycjach, jesteśmy przekonani, że Czech już latem szykowałby walizkę do Poznania lub Warszawy. A kto wie – może do Trójmiasta?
Fot. FotoPyK