Futbolem fascynuje się od 25 lat. Zaczynał w położonym w województwie łódzkim Wieluniu, dziś ma za sobą wizyty na Camp Nou czy Old Trafford, a do tego tysiące wykonanych fotografii. Z obiektywem w dłoni przemierzył łącznie ponad 30 krajów, a w trakcie samych ostatnich trzech lat zaliczył prawie 150 spotkań. Przemek Niciejewski to fotograf-pasjonat, który na swoich kadrach uwiecznia przede wszystkim otoczkę spotkania piłkarskiego.
***
Podróż po stadionach piłkarskich i fotografowanie otoczenia to tylko pasja i weekendowe hobby czy także życiowa praca i sposób zarobkowania?
Wszystko zaczęło się właściwie od połączenia kilku pasji, a z czasem stało się sposobem na życie. Ponad dwa lata temu będąc w Glasgow na meczu Celticu spojrzałem na stadion i jego okolice w sposób w jaki fotoreporter spogląda na, powiedzmy, życie ulicy w kraju nękanym wojną. Zatrzymałem się na chwilę i poszukałem punktów odniesienia, czegoś co definiuje to miejsce. Oczywiście wtedy to było błądzenie po omacku, bo co prawda znałem historię klubu, niuanse wynikające z trudnych relacji z sąsiadami zza miedzy, ale nie miałem bladego pojęcia o, nazwijmy to, mapie istotnych miejsc. Te wszystkie punkty, w których pojawiają się kibice. Tam właśnie zacząłem szukać inspiracji.
Pana fotografie opierają się przede wszystkim na relacjonowaniu tego, co dzieje się wokół murawy – stadionu, atmosfery, kibiców. Czy tak jak dla wielu kibiców odpowiedzialnych za doping na obiektach, wynik i poczynania piłkarzy są dla Pana sprawą drugorzędną, a uwagę przyciąga przede wszystkim otoczka spotkania?
Wynik meczu ma dla mnie znaczenie, ale tylko w przypadku Borussii Mönchengladbach. Pozostałe stadiony przyciągają mnie z zupełnie innych powodów. Pracując z aparatem w ręku skupiam się na tym wszystkim co jest pomijane przez główny nurt. Co nie zmienia faktu, że uwielbiam futbol, ale nad jego istotą skupiam się tylko przed telewizorem.
Przeglądając zdjęcia można dojść do wniosku, że opierają się o sztukę, są pomysłowe, kreatywne i nierzadko sprawiają, że oglądający zawiesza na dłużej na nich oko z nostalgią. Czy taki też jest zamiar tego typu fotografii, by prowokowały one podziwiającego do wspomnień i refleksji?
Każda fotografia opowiada jakąś historię. Ta narracja, nazwijmy ją stadionową, ma oczywiście różne odcienie, ale rzecz sprowadza się do uwiecznienia obsesji i wszelkich wynikających z niej konsekwencji. Każda epoka ma własną, niepowtarzalną aurę. Współczesna fotografia też z czasem nabierze tej specyficznej wartości dzięki której przyszłe pokolenia spojrzą na nasze czasy z nostalgią. Takie też mam ambicje, aby zdjęcia zmuszały do przemyśleń i rejestrowały klimat epoki, w której przyszło nam żyć.
Fotografia sportowa może być sztuką?
Przez dziesięciolecia trwała debata czy fotografia w ogóle jest sztuką. Czy ten rodzaj fotografii dokumentalnej, może być sztuką? Jestem przekonany, że tak. Nikt nie wyobraża sobie kanonu dwudziestowiecznego malarstwa bez obrazów Edwarda Hoppera, dokumentującego amerykańską codzienność w swych pełnych opresyjnej ciszy dziełach. Zamieńmy pędzel na aparat, odkryjmy fotografa o hopperowskiej wrażliwości i czekajmy na uznanie. A tak na poważnie, myślę, że to bardzo złożony problem, i nie do końca jestem przekonany czy sterylna galeria to idealne miejsce dla tego rodzaju fotografii. Ale tematyczne muzeum już tak.
Jakieś wzorce, idole w tym fachu?
Reinaldo Coddou H., Jurgen Vantomme, Levon Biss i przede wszystkim Roy Stuart Clarke, autor wielu ikonicznych zdjęć, które zmotywowały mnie do tego rodzaju fotografii.
Przejdźmy już do samej podróży po stadionach. Odwiedzane obiekty wybierane są wg jakiegoś klucza czy po prostu gdzie fantazja poniesie? Dziś Manchester, jutro Berlin, a za tydzień niższe ligi polskie.
Jeżeli nie jestem akurat na meczu Borussii to staram się wybierać stadiony, których za chwilę może już nie być. Kilka tygodni temu robiłem zdjęcia na Evertonie, ale po pierwszej połowie meczu szybko udałem się na przedmieścia Manchesteru, na obiekt Oldham Athletic. Ten stadion w obecnej postaci przestanie niebawem istnieć. Jest tam stara elewacja w kolorze robotniczej czerwieni, takiej która odcisnęła olbrzymie piętno na miejskim pejzażu całego regionu. To dziedzictwo wypierane jest przez nowoczesny futbol.
A propos Borussii – na co dzień mieszka Pan w Mönchengladbach, to stąd wzięła się sympatia do “Źrebaków” czy to właśnie uczucie do tego klubu było przyczyną przeprowadzki?
Trudno nazwać mój stosunek do tego klubu sympatią. To jest raczej obsesja. Borussia zaczęła we mnie wrastać kilka lat temu. Było kilka przyczyn takiego stanu rzeczy. Przede wszystkim tradycja, olbrzymia i różnorodna scena kibicowska, potężne liczby wyjazdowe. W jednym miejscu zbiegło się wszystko to co lubię w piłce. Z czasem stałem się nie tylko kibicem tego klubu, ale również kibicem kibiców. Myślę, że to właśnie kwestie kultury kibicowskiej przyciągają do tego klubu mnóstwo ludzi.
Wracając do tematu – wśród dzisiejszej, skomercjalizowanej piłki wciąż da się odszukać miejsce na piłkarskiej mapie Europy, gdzie duch futbolu, sól tego sportu wciąż unosi się na trybunach?
W czołowych ligach niestety proces rugowania ze stadionów tradycyjnego trzonu kibicowskiego jest dalece zaawansowany. Kibic staje się klientem i jego głównym zadaniem ma być regularne wydawanie pieniędzy. Dlatego tak istotny jest dla klubu utarg z dnia meczowego. Spójrzmy na trybuny w Anglii. Tragiczne wydarzenia do których doszło na Hillsborough zmieniły te trybuny w sposób dramatyczny. Poczucie jedności, przywiązania do klubu najpełniej realizują się właśnie na trybunach stojących. Jedna tragedia pociągnęła za sobą 96 ofiar, ale również zniszczyła coś bardzo istotnego. A raczej późniejsze decyzje będące konsekwencją raportu Taylora zniszczyły pewien etos, który stanowił punkt odniesienia dla całych społeczności.
Na szczęście są jeszcze miejsca gdzie skutecznie udaje się hamować ten proces. Paradoksalnie właśnie Liverpool FC, Stoke City, Portsmouth. Po drugiej stronie mamy Arsenal, który z pełnym impetem wkroczył w erę nowoczesnego futbolu i po przeprowadzce z Highbury na nowy stadion całkowicie zniszczył atmosferę na własnych trybunach. O ile nie będę zmuszony okolicznościami, nigdy nie pojawię się już na tym stadionie. To samo stało się z Ajaxem Amsterdam, Bayernem Monachium i niestety będzie się powtarzać wraz z budową nowych, oddalonych od tradycyjnych lokalizacji stadionów.
Może zatem czas poszukać wrażeń na innych kontynentach?
Z całą pewnością wymarzonym meczem są dla mnie derby Buenos Aires, Boca Juniors – River Plate na legendarnym Bombonera. To chyba najbardziej ekscytujący mecz na świecie, biorąc pod uwagę lokalny koloryt, historię pojedynków tych dwóch wielkich klubów i to wszystko, co dzieje się podczas derbów Buenos na trybunach.
Inspiracji chcę jeszcze poszukać w ojczyźnie, chciałbym wydać album z fotografią pozaligowej piłki w Polsce. Małe miasteczka, zapomniane wsie i ten cały świat, którego niebawem już nie będzie. Byłem niedawno w Rudzie Śląskiej, na meczu miejscowej Uranii. Tam naprawdę zatrzymał się czas, ale i tak spóźniłem się kilka miesięcy i szyb kopalniany majaczący niegdyś na horyzoncie został zburzony. Zmienia się krajobraz, odchodzą stali bywalcy trybun i nikt właściwie nie dba aby to zachować dla potomnych. Wierzę, że fotografia może tę pamięć ocalić.
Wyczytałem, że zdecydowanie wyżej ceni Pan fotografowanie w Anglii czy Niemczech niż w Europie Środkowej. Dlaczego?
Anglia oraz Niemcy mają specyficzną kulturę kibicowską. Śladowa ilość agresji, tradycja i wynikające stąd daleko idące konsekwencje. Po drugiej stronie jest tak zwana Europa Środkowa i wiele miejsc na jej mapie, które zostały zawłaszczone przez specyficzne grupy ludzi, dla których każdy obcy to ciało niepożądane bądź co najmniej bardzo podejrzane. Chciałbym aby było inaczej, ale niestety takie mam doświadczenia. Na szczęście dotyczy to przede wszystkim dużych miast. Futbol pozaligowy, małomiasteczkowy czy wiejski to już niezwykle przyjazne miejsca dla fotografa.
Zatem najlepiej wspominany wyjazd to…
Przede wszystkim musi to być klub odnoszący największe swoje sukcesy mniej więcej w latach siedemdziesiątych oraz osiemdziesiątych. Wtedy też pojawiła się kultura kibicowska, która po wielu modyfikacjach zachowała się wokół tych klubów po dzień dzisiejszy.
Zrodziło to genetyczne niemalże przekazywanie pewnego mitu oraz poczucia wyjątkowości.
Wielopokoleniowa mozaika kibicowska, skupiona wokół trwałych fundamentów, skutecznie opiera się komercjalizacji futbolu. To nie jest raczej klasa średnia, która zawłaszcza trybuny w zachodniej Europie, stanowiąc dla klubów pożądaną klientelę. To są ludzie wybierający raczej szalik własnego fanklubu niż ten możliwy do zakupienia w klubowym sklepie. To przywiązanie do flagi sprzed kilkunastu lat i dziesiątki podobnych niuansów sprawiających, że zdjęcia właściwie “same” tam wychodzą. Z tych wszystkich powodów najlepiej wspominam okołostadionowy klimat Liverpool FC, Borussii Mönchengladbach, FC Brugge, Ipswich Town czy chociażby Juventusu.
Kibice potrafią robić problemy czy raczej nastawieni są pozytywnie?
Najszczęśliwsze są chwile gdy jestem całkowicie anonimowy. Tylko wtedy fotografia dokumentalna czy też uliczna ma jakikolwiek sens. Fotografowany kibic zachowuje się naturalnie, nie zakłada maski próbując pokazać się w jak najlepszym świetle. Sztuczna poza zupełnie mnie nie interesuje bo po prostu niewiele ma wspólnego z rzeczywistością, a tylko jej wierne odtwarzanie ma jakąkolwiek wartość. Oczywiście spotykam tych miłych jak i niezbyt przyjaźnie nastawionych kibiców. Zawsze szanuję prywatność fotografowanych osób i nawet nie negocjuję możliwości zachowania czy użycia fotografii. To jest konkretny wybór bohaterów zdjęć.
Mocno utkwiło mi w pamięci zdjęcie kapłana z krzyżem w szaliku Borussii. Taka pasja jak pańska pozwala odkrywać takie ciekawe aspekty. Jest ich sporo?
To w tym zajęciu jest chyba najbardziej fascynujące. Jedyną chyba możliwością wykonania dobrego zdjęcia jest posiadanie wiedzy na dany temat. Zawsze przed wyjazdem dużo czytam na temat klubu i jego kibiców. Staram się wychwycić jak najwięcej niuansów, które mogą w dniu meczu zbudować narrację i pokazać chociażby niewielki fragment rzeczywistości. Nie jest to łatwe, ale bez książek i wiedzy z nich nabytej byłoby to niemożliwe. Staram się zatem odnaleźć ten detal umożliwiający pokazanie za pomocą aparatu fotograficznego jakiejś ogólnej prawdy. Przed wyjazdem do Bristolu na mecz miejscowego City przeglądałem album z muralami Banksy’ego. Znalazłem motyw ukrzyżowanego Jezusa z koszulką Bristolu. Na miejscu odnalazłem ten mural i ponad 2 godziny czekałem aż pojawi się tuż obok kibic ubrany w barwy lokalnego klubu. Dwa lata temu Borussia Mönchengladbach rozgrywała mecz pierwszej rundy pucharu Niemiec w Homburgu. Odnalazłem stare zdjęcia lokalnego stadionu i zauważyłem, że wielu przyjezdnych kibiców ogląda mecz w dziwnych miejscach – skarpa w lesie, leżąc na budce z jedzeniem. Okazało się, że klub raz na kilka lat podczas budzących olbrzymie zainteresowanie spotkań sprzedaje na sektor gości znacznie więcej biletów niż powinien. Tym sposobem zamiast siedmiu pojawiło się ponad jedenaście tysięcy kibiców Gladbach, co oczywiście pomimo niewyobrażalnego tłoku dało niepowtarzalne możliwości twórczej fotografii.
Przed meczem wspominanej już Fortuny Köln dowiedziałem się, że stadion nie posiada tablicy świetlnej i wynik meczu jest na bieżąco zmieniany za pomocą tekturowych tablic przez lokalnego kibica. Takiej scenerii niebawem już nie znajdziemy praktycznie nigdzie.
Zastanawiając się z kolei nad kadrowaniem kibiców Juventusu w berlińskim finale Ligi Mistrzów zwróciłem uwagę na dwie kwestie. Z jednej strony zamiłowanie do typowo włoskiej namiętności do banerów trzymanych w dłoniach i umieszczania na nich motywów popkulturowych. Szukałem tego wszystkiego na ulicach Berlina, zrobiłem mnóstwo zdjęć i tak powstała okładka albumu “Going to the match” – Marylin Monroe odziana w koszulkę Juve.
“Going to the Match” to będzie już drugi wydany album pańskiego autorstwa, wcześniej pojawiło się “Wir leben Borussia”. Tworzony przy współpracy z klubem czy zupełnie na własną rękę? Na jaką skalę udał się ten projekt?
Projekt powstał przy współpracy z klubem i najstarszym w Niemczech stowarzyszeniem kibiców “Fanprojekt Mönchengladbach”. Początkowo była to moja inicjatywa, fotografowałem po prostu to wszystko co dzieje się na stadionie i w jego okolicach. Z czasem spotkało się to z zainteresowaniem klubu i tak zrodził się pomysł publikacji. Album cieszy się dużą popularnością, w czym na pewno pomaga olbrzymia baza kibiców tego zasłużonego klubu.
Na rzecz kolejnej publikacji organizowana była zbiórka. Udało się zgromadzić nieco ponad 3 tysiące €. To wystarczająca kwota by udało się osiągnąć cel, jest Pan zaskoczony skalą pomocy ze strony ludzi czy oczekiwania były większe?
Oczekiwania były trochę większe. Niestety nie udało się zebrać całej kwoty, koniecznej do wydania albumu. Rozmawiam obecnie z wydawcami w Wielkiej Brytanii oraz Niemczech i mam nadzieję że wiosną następnego roku album trafi do sprzedaży.
“Going to the match” to próba ukazania fenomenu bycia kibicem. Ponad 150 zdjęć zrobionych zarówno w świecie potężnych klubów, medialnie czczonych na całym świecie, jak i miejsc, które nie załapały się na pociąg z wielkimi pieniędzmi i pozostają na marginesie wielkiego futbolu. To fotograficzna anatomia pewnej obsesji oraz sprowadzenie do wspólnego mianownika wielu odcieni zdrowego, w ostatecznym rozrachunku fanatyzmu.
Książki książkami, ale stale współpracuje Pan także z czasopismami.
Tytułów jest w zasadzie kilkadziesiąt, a ich wspólnym wyznacznikiem jest szeroko pojęta kultura kibicowska. Raczej pasja niż kolejne zdjęcie Ronaldo, raczej filozoficzna próba zrozumienia czym jest futbol niż beznamiętne ligowe tabele. Czasami jest to stała współpraca, dla przykładu magazyny “Panenka” w Holandii, “Transparent Magazin”, “Der Toedlische Pass” w Niemczech, “Thin White Line” w Australii, “Pog Mo Gol” w Irlandii czy hiszpański “Libero”. W Polsce mam za sobą debiut w ostatnim numerze “Kopalni”. Swoją drogą magazyn stworzony przez Marka Wawrzynowskiego i Piotra Żelaznego to wraz z brytyjskim “Blizzard” Jonathana Wilsona to absolutne wyżyny w tej branży.
A nie było nigdy myśli: “A może by tak stanąć z obiektywem za bramką i fotografować główkującego napastnika”? To zdecydowanie prostsze.
To jest dochodowa fotografia, dlatego większość ludzi z branży tym właśnie się zajmuje. Portretowaniem trybun parają się nieliczni. Zdjęcie Messiego sprzeda się zawsze, zdjęcie kibica od kilkudziesięciu lat siedzącego w tym samym miejscu na Camp Nou – prawie nigdy. To jest w ogóle problem współczesnego świata. Liczy się centrum i ekonomiczny zysk, obrzeżami wielkiego futbolu nikt właściwie sie nie zajmuje. To jest oczywiście paradoks, że obecnie, w sytuacji gdy każdego dnia przetwarza się na świecie miliony zdjęć, dokumentuje każdą niemalże dziedzinę życia, nie jesteśmy jednocześnie w stanie stworzyć i w konsekwencji zarchiwizować uniwersalnego obrazu kibica. Kolejnym paradoksem jest to jak bardzo cofnęliśmy się w tym temacie – w latach 30 ubiegłego wieku zrobiono w Wielkiej Brytanii więcej wartościowych zdjęć niż w czasach nowoczesnego futbolu, a więc od roku 1992 do chwili obecnej.
Słowem podsumowania – który album przynosi największą dumę?
Zrobiłem kilkadziesiąt tysięcy zdjęć przy okazji kilkuset meczów. Zadowolony jestem mniej więcej z dziesięciu. To te szczególne chwile, zrozumiałe w zasadzie tylko przeze mnie. Jestem bardzo krytyczny wobec własnych zdjęć, zawsze czuję, czasami również irracjonalny niedosyt. Nie jestem zatem do końca szczęśliwym fotografem, ale przynajmniej nie grozi mi nadmierny samozachwyt. Lubię zdjęcie miejscowego włóczęgi obserwującego mecz Fortuny Köln tuż zza ogrodzenia stadionu. Zauważyłem tę scenę przejeżdżając tuż obok samochodem. Opuściłem stadion kilkanaście minut przed zakończeniem meczu. Przez kilka dni myślałem o tej historii. Czy był to przypadkowy przechodzień czy stały bywalec? Czy zawsze stoi w tym samym miejscu? Sprawdziłem terminarz Fortuny i dwa tygodnie później pojawiłem się tam ponownie. Tak powstało to zdjęcie, bo rzecz jasna jego bohater stał dokładnie w tym samym miejscu.
Rozmawiał Marcin Borzęcki