Mecz z outsiderem u siebie, kiedy na horyzoncie masz wejście na czoło w ligowej tabeli – w teorii bułka z masłem. W praktyce – spore męczarnie i konieczne podpisywanie sojuszu z solidną dawką szczęścia w końcówce spotkania. Atletico Madryt zgarnia pełną pulę w batalii z Levante, jednak to nie ich mecz był dziś dla nich najważniejszy, ale… derby Barcelony, podczas których Espanyol zdołał urwać punkty nieco większemu rywalowi zza miedzy. Los Colchoneros grali dziś o fotel lidera. O fotel, na którym spędzą co najmniej parę dni, może i większy czas, ale zbyt wygodnie rozsiadać się nie mogą.
Niby na papierze pierwsze miejsce wygląda ładnie, ale w praktyce to tylko dwa punkty przewagi nad „Dumą Katalonii”, która z kolei ma jeden mecz w plecy (a to przez udział w Klubowych Mistrzostwach Świata). Tak czy inaczej – układ czołówki w La Liga troszkę się wywrócił. Atletico, które do tej pory tylko goniło, patrzy teraz na resztę stawki z góry.
Czy gospodarze wyglądali dziś jak ekipa, która gra o lidera? Raczej nie. Albo może inaczej – to Levante grało jak paczka, dla której każdy punkt jest na wagę złota. Nie stanowili tła, nie ograniczali się tylko do rozbijania ataków. Przeciwnie – sami parę razy zapędzili się pod pole karne i momentami na serio było groźnie. Kardiolog Diego Simeone musi być fachowcem pierwszego sortu – tylko dziś argentyńskiemu szkoleniowcowi serce chciało parę razy wyskoczyć przez gardło, a wiemy, że – jakby to ująć – „Cholo” generalnie granice spokoju ma wyznaczone na dość niskim poziomie.
Atletico przeważało, w powietrzu szalał Jackson Martinez, w poprzeczkę huknął Koke, ale generalnie droga do ukąszenia Levante to jedna wielka droga przez mękę. Kto wie jakby się to skończyło, gdyby nie udało im się dobić w końcówce dealu z sowitą porcją boiskowego farta. Na Vicente Calderon przez chwilę zagościło widmo ekstraklasy, bo w sytuacji Thomasa:
– obrona Levante zabawiła się w obronę Podbeskidzia – zaprosili go we własne pole karne i pozwolili, żeby się rozgościł, ba, nawet żeby czuł się jak w domu,
– Diego Marino naśladował Richarda Zajaca – najpierw przytomnie zablokował strzał, a potem samemu wbił sobie piłkę do siatki jak ostatnia fajtłapa.
Levante’s goalkeeper Diego Mariño will not want to watch this; It gifted Atletico Madrid the 1-0 lead #Atleti https://t.co/sf3fjUbIzH
— World Soccer Talk (@worldsoccertalk) styczeń 2, 2016
Czy w przekroju całego sezonu możemy powiedzieć o Atletico, że oczarowują? No… raczej nie. A czy dziś jakoś specjalnie nas zachwycili? Absolutnie nie. Punktują jednak jak na zawołanie i z tym polemizować się zwyczajnie nie da. Mimo że trzy gole w jednym meczu zdobyli w tym sezonie tylko raz (mecze w lidze) – to oni patrzą na resztę stawki z góry.