Wydawało się, że dwa mecze, w których Królewscy sieknęli aż 12 goli, przepędziły czarne chmury, jakie ostatnio zakryły niebo nad Santiago Bernabeu. Że madrytczycy zażegnali stan alarmowały, który pojawił się po klęsce w El Clasico. Że przynajmniej trochę udało się w ten sposób przykryć spekulacje o wewnętrznym konflikcie piłkarzy z trenerem. Ale dziś Real znowu zawiódł. Fakty są nieubłagane: zawodnicy Beniteza na El Madrigal przegrali i choć – gdyby byli skuteczniejsi – mogli stamtąd wywieźć nawet trzy punkty, to ponownie zwiększyli stratę do Barcelony i Atletico.
Villarreal zaczął w iście piorunujący sposób. Najpierw piłka trafiła jeszcze w słupek, ale chwilę później wpadła już do siatki. 1:0. Wymarzone otwarcie gospodarzy. Odnotujmy, że bramkę strzelił chłopak, który wychował się na Santiago Bernabeu, gdzie nigdy nie otrzymał prawdziwej szansy – Roberto Soldado. Kto był głównym winowajcą utraty gola? Luka Modrić, który w beztroski sposób stracił futbolówkę przed własnym polem karnym. Warto to podkreślić, bo Chorwatowi takie błędy po prostu się nie zdarzają. Wszystkim, ale nie jemu.
Ogółem do przerwy Real był absolutnie bezradny. Nie zrobił nic, co mogłoby przynieść mu wyrównanie. Kompletnie nic. Odcięty od podań był Ronaldo, niewidoczny Benzema, zmuszony do dośrodkowań prawą nogą Bale. Wyglądało to naprawdę słabo. A Villarreal? Villarreal był świetnie zorganizowany i konsekwentny aż do bólu. Gospodarze czekali na swoje szanse i się doczekali: gdyby tylko Bakambo miał lepiej ustawiony celownik, to już w pierwszej połowie mógłby zamknąć ten mecz.
W drugiej goście zaprezentowali się o niebo lepiej. Stworzyli całą masę okazji, z których nawet jednej nie potrafili zamienić na gola wyrównującego. Podobną skutecznością, co przy szantażu kumpla z reprezentacji, wykazywał się tego wieczoru Benzema, który przecież ostatnio strzelał jak szalony. Tym razem jednak Francuz miał trzy setki i w żadnej z nich nie zdołał wcelować nawet w światło bramki.
Real walczył, szarpał, próbował, ale z El Madrigal wyjeżdża bez punktu. Można mówić, że zasłużył chociaż na remis, tylko co z tego, skoro nie potrafił skutecznie sfinalizować żadnej akcji? Mimo że Barcelona też nie popisała się w meczu z Deportivo, to – dzięki nieudolności Królewskich – zdołała powiększyć przewagę do pięciu punktów.
***
Co działo się na innych stadionach La Liga? Bez wątpienia najciekawiej było na obiekcie lokalnego rywala Realu, czyli Vicente Calderon, gdzie Atletico – ogrywając Athletic – wygrało piąty mecz ligowy z rzędu. Lokomotywa napędzana przez Diego Simeone nabrała rozpędu, znowu uciekła Realowi, jednocześnie doganiając Barcelonę, i wcale nie ma zamiaru się zatrzymywać.
Z kronikarskiego obowiązku: Rayo Vallecano przegrało z Malagą 1:2, a Eibar zremisowało z Valencią 1:1. To oznacza, że Gary Neville wciąż czeka na pierwsze zwycięstwo w roli szkoleniowca Nietopierzy.