Czego nie było w tym meczu, albo raczej: dwumeczu, bo przecież równolegle do spotkania w Wolfsburgu o awans w Eindhoven biło się PSV. Strzały nożycami, fantastyczne loby, bramki samobójcze, kontrowersyjne decyzje arbitra, kontuzje, łącznie osiem goli na dwóch murawach, zwroty akcji jak – nie przymierzając – w “Pierwszej Miłości”. Wolfsburg rozklepujący serią podań z pierwszej piłki nieruchawą jak rosyjski czołg defensywę United. Po chwili Depay próbujący strzału z powietrza. Kapitalne prostopadłe piłki Juana Maty. Nawet Fellaini momentami wyglądał przyzwoicie.
Właściwie nie wiadomo co napisać po takich dziewięćdziesięciu minutach. Jazda bez trzymanki? Skok na bungee bez liny? Skok ze spadochronem z parasolką zamiast spadochronu?
Manchester United bez kilku kluczowych zawodników pojechał do Wolfsburga i wyszedł na VfL na wskroś ofensywnie, z animuszem i wiarą. Szybko zdobył bramkę po świetnym podaniu Maty i równie dobrym wykończeniu Martiala. Zanim jednak odkorkowano szampany – stały fragment w wykonaniu Rodrigueza i wyrównanie Naldo. Chwilę później zabawa w Barcelonę – w roli Messiego Draxler, w roli Suareza Vieirinha. Dwadzieścia minut po golu Martiala gospodarze prowadzili 2:1 i choć grali już bez Rodrigueza – byli o wiele bliżej awansu, niż “Czerwone Diabły”. Pół godziny gry, a tempo i intensywność, jakbyśmy oglądali jednocześnie cztery mecze Ekstraklasy na jednym monitorze.
Zespół van Gaala… Nie grał źle. To nie była młócka a’la Śląsk Wrocław, nie, było w ich grze sporo jakości, a przede wszystkim odwagi. Brakuje Rooneya? Trudno, za dryblingi i grę ofensywną bez kompleksów biorą się Lingard czy Cameron Borthwick-Jackson (tak!). Udanych ataków, które kończyły się bardzo groźnymi strzałami było więcej, niż w przeciętnym meczu Manchesteru United w Premier League. Ale na każde udane wejście Depaya czy Martiala, natychmiast odpowiadali Schurrle czy Draxler. Wtedy dwoił i troił się De Gea, ale nawet on był bezradny wobec absolutnie tragicznej postawy defensywy z Anglii przy stałych fragmentach.
Prawdziwy hardkor zaczął się jednak dopiero w ostatnim kwadransie, gdy zupełnie niespodziewanie do gry włączyło się… CSKA Moskwa. Do tej pory sytuacja była w miarę klarowna – zdecydowane ataki United, dobre okazje gości, przeplatane nieco rzadziej wyjątkowo kąśliwymi kontrami gospodarzy.
Ale na piętnaście minut przed końcem obu spotkań w Eindhoven z rzutu karnego trafili Rosjanie i okazało się, że PSV może zostać największymi dziadami w piłce nożnej od czasów Rakowa Grzegorza Skwary. Po chwili Holendrzy wyrównali, ale… wtedy na 2:2 wyrównał także Manchester United. Kolejne dwie minuty i Naldo! 3:2 dla Wolfsburga. Kolejny gol dla przedstawicieli Eredivisie był już formalnością. Anglicy wylatują z gry, Manchester United ląduje na zesłaniu w Lidze Europy. CSKA jednak nie uratowało “Diabłów”, one zaś okazały się nieznacznie, ale jednak – słabsze od “Wilków”.
Szalony mecz. Szalona gra. Szalone zwroty akcji, szalone zagrania, pod obiema bramkami. Niesamowite pomysły Depaya i Martiala, ujmujące ataki w wykonaniu całego ofensywnego arsenału Wolfsburga. Kto wie, czy nie najlepsze spotkanie w tej grupie, a może i w tej ostatniej kolejce Ligi Mistrzów. “Czerwone Diabły”, trochę na własne życzenie, trochę przez splot wszystkich możliwych nieszczęśliwych wypadków na ich drodze, żegnają się z LM. Ale żegnają się godnie.