Choć kibice Realu pragnęliby, żeby ten feralny rok 2015 jak najszybciej się skończył, to jednak wypadałoby go spuentować godnie. Z honorem, stylem i dużą liczbą goli. Tak, żeby przynajmniej w minimalny sposób zmazać plamy, jakie „Królewscy” dali w El Clasico i w gabinetach administracyjnych przed starciem z Cadiz. Odbudowywanie zaufania fanów potrwa jeszcze pewnie przez wiele miesięcy, ale pierwszy kroczek został właśnie postawiony. Ekipa Rafy Beniteza zmiażdżyła dziś Getafe. Zakończyło się 4:1, choć nawet ten wynik nie odzwierciedla przewagi, jaką wypracowali dziś Ronaldo i spółka.
Pierwsza połowa to był klasyczny nokaut. Gniecenie rywala aż do bólu. Różnica poziomów taka, jakby na Santiago Bernabeu przyjechało jakieś Mirandes czy inne Reus. Real wyszedł na murawę tak nabuzowany, że już w czwartej minucie rozpoczął strzelanie, po szesnastu minutach było 2:0, ale spokojnie mogło wpaść jeszcze więcej. Kolejne szturmy przyniosły trzecią i czwartą bramkę, ale najważniejsza jest nie liczba goli, tylko to, kto brał udział w akcjach bramkowych. Po pierwsze – przebywający w centrum kolosalnej afery Benzema, który był dziś bezwzględnie najlepszym piłkarzem Realu. Po drugie – Bale, który przełamał się przed tygodniem z Eibar, a dziś dołożył kolejne trafienie. Po trzecie – Ronaldo, który też zaczyna łapać długo wyczekiwaną regularność strzelecką. I wreszcie po czwarte – asystę zaliczył Kroos. Wielu zarzucało ostatnio Niemcowi zbyt pasywną grę, klasyczny alibi-fussball, więc ten odwdzięczył się asystą, a w drugiej połowie – gdy wszystko było już pozamiatane – wręcz momentami przesadzał z brawurą. To się jednak mogło podobać.
Mogła się też podobać defensywa Realu. Po tym jak Benitezowi posypali się wszyscy podstawowi obrońcy – Carvajal, Ramos, Varane i Marcelo – dziś trzeba było wystawić drugi garnitur. Czyli oczywiście Pepe, obok niego Nacho, na lewej przesunięty Danilo, a na prawej – co sygnalizowała wcześniej „Marca” – Lucas Vazquez. Nominalni rezerwowi zdali egzamin na – hmm – czwórkę z plusem? Dalibyśmy maksymalną notę, gdyby nie drzemka przy rzucie rożnym Getafe, gdy świetne dośrodkowanie Pedro Leona wykorzystał Alexis. To był zresztą jedyny ciekawy moment drugiej połowy. Po przerwie oglądaliśmy tylko kontrolę, dominację i odliczanie do końcowego gwizdka. To jednak wystarczyło, by przynajmniej na moment zniwelować sześciopunktową stratę do Barcelony.
PS Co jeszcze zapadnie nam w pamięci z tego spotkania? Naturalnie eksplozja radości Cristiano po golu kolegi. Podkreślamy – kolegi. Strach pomyśleć, jakie Benzema ma filmy z Ronaldo.