Od następnego sezonu liga zapewne będzie rozgrywana w tradycyjnym systemie – 16 drużyn, 30 meczów, żadnej dodatkowej rundy i bez podziału punktów. Powrót do czegoś, co niektórzy nazywają normalnością – ja nie, bo mnie obecny system bardziej się podoba i nie widzę w nim niczego nienormalnego. Nie mam zamiaru jednak po raz setny prowadzić rozważań o wyższości jednego rozwiązania nad drugim, nie chce mi się tego robić, bo i tak na koniec dnia każdy pozostanie przy swoim zdaniu. Wszystkie argumenty, których można użyć, już dawno zostały użyte.
Irytuje mnie zupełnie co innego. Ta ciągła niestałość. To kombinatorstwo. To uzależnienie co niektórych od gmerania w regulaminach. Stary to ja jeszcze nie jestem, a pamiętam ligę 18-zespołową, 16-zespołową, pamiętam podział na dwie grupy czy też wersję obecną, z dogrywką. Mijają dwa czy trzy lata i od razu pojawia się pokusa: a może by tak trzasnąć reformę? Ludzie, ile można? Jak długo będziecie przestawiać wajchę to w lewo, to w prawo? Przecież od tych zmian można dostać – no przepraszam bardzo – pierdolca. Zdecydujcie się w końcu na jedno rozwiązanie i ustalcie, że nikomu do głowy nie przyjdzie zmiana przez kolejne dziesięć lat, a najlepiej dwadzieścia. Zmieniać co roku to można opony na zimowe, a nie strukturę ligi.
We władzach Ekstraklasy SA nie doszło do żadnej rewolucji. Na jej czele stoją mniej więcej ci sami ludzie, którzy tam byli, gdy reformowano ligę po raz ostatni i gdy przekonywano, że głębokie zmiany są konieczne. Mówiono, że trzeba pompować produkt, że to rozwiązanie pozwoli uatrakcyjnić rozgrywki na tyle, że łatwiej będzie o sponsorów i o większe pieniądze z praw telewizyjnych. Później nawet przekonywano, że przyjęte przez polską ekstraklasę rozwiązanie wzbudziło ciekawość i entuzjazm u przedstawicieli średnich lig europejskich. I jak już się wszyscy wzajemnie pochwalili, jaki to genialny system został u nas opatentowany, padła komenda „w tył zwrot!”. I jeszcze te argumenty, które teraz słyszę. Że dużo meczów. Że terminarz napięty i trudno wszystko upchnąć. Że dzielenie punktów… Czy to wszystko nie było jasne od samego początku? Mało tego – czyż nie taki był cel wprowadzenia reformy? Czy nie miało być grania non-stop i pod presją?
Cała ta historia pokazuje, że prezesi ligowych klubów – bo to oni tworzą ESA – nie powinni mieć przywileju decydowania o losach ligi, bo są niestali w uczuciach, nie potrafią odciąć się od emocji, brakuje im szerokiego, strategicznego myślenia. Jak zmienni bywają przy zatrudnianiu trenerów, tak i przy reformowaniu rozgrywek. W teorii teraz zwrócą się do PZPN o przyklepanie kolejnej zmiany i zaczekają na werdykt, ale w praktyce rola związku jest właśnie tylko taka: przyklepywanie. Co niekoniecznie wydaje mi się rozwiązaniem idealnym.
Teraz pytanie – co będzie dalej? Czy za dwa lata znowu usłyszymy, że polscy piłkarze grają za mało? To przecież stara śpiewka, znamy ją doskonale. Może więc ponownie wprowadzimy Puchar Ekstraklasy, by po trzech sezonach uznać, że jest bezsensowny, bo trenerzy wystawiają rezerwy? Potem – o, z pewnością – padnie hasło, żeby powiększyć ligę do osiemnastu drużyn, przy czym tak koło roku 2020 wszyscy się zgodzą, że to jednak za dużo i że poziom jest niski, a poza tym połowa drużyn przez pół sezonu gra o nic – bo puchary odjechały, a spadkowicze znani. Niewykluczone, że w 2024 – to tylko brzmi jako data odległa, równie odległy jest rok 2006 – historia zatoczy koło i ktoś powie: ten system z podziałem punktów był całkiem sprytny, likwidował „martwą strefę”.
I tak do porzygania.
* * *
Już wiemy, na kogo głosował Robert Lewandowski w plebiscycie o Złotą Piłkę.
1. Manuel Neuer (Bayern)
2. Thomas Mueller (Bayern)
3. Arturo Vidal (Bayern)
Jeszcze jeden dowód na to, że plebiscyt w obecnej formie nie ma większego sensu. Mam nadzieję, że ktoś tam wreszcie się zorientuje, iż należałoby wybrać jakąś kapitułę – na przykład złożoną z zawodników, którzy kiedykolwiek znaleźli się na podium plebiscytu – która decydowałaby o losach nagrody. Może i do spółki z dziennikarzami, którzy trzymali pieczę nad tą nagrodą od zawsze.
Piłkarze z kilku powodów głosować nie powinni – co idealnie pokazał nam Lewandowski. Po pierwsze, uwikłani są w koleżeńskie układy. Trudno się „Lewemu” dziwić – oddaje głos i ma spokój w szatni przez rok, nikt mu nie marudzi, nikt siedem miesięcy później przy whisky nie wygarnie, że „gdybyś na mnie zagłosował, to…”. Zapewnił sobie święty spokój – takie jego prawo. W imię czego miałby z tego świętego spokoju rezygnować? Ponadto zmaksymalizował własne szanse na jak najwyższe miejsce, nie dając punktów zawodnikom, którzy będą na sam koniec nad nim i koło niego. Czyli do koleżeńskości dodał też wyrachowanie. Trudno o miks, który w większym stopniu wykluczałby obiektywizm.
Jest też argument trzeci, niekoniecznie dotyczący Lewandowskiego, chociaż nie wykluczam, że jego też – piłkarze z reguły oglądają mało meczów i w niewystarczającym stopniu interesują się futbolem. To żaden zarzut – po prostu nie mają na to dość czasu. Zazwyczaj – chociaż zdarzają się wyjątki – tak naprawdę mają pojęcie tylko o tej lidze, w której akurat występują.
W efekcie najbardziej obiektywne głosy oddają ci piłkarze, którzy grają gdzieś na końcu świata. Ich nikt nie zna i oni nikogo nie znają. Nie są uwikłani w żadne relacje towarzysko-biznesowe. Oddanie głosu nie jest też elementem planowania kariery. Po prostu – z daleka obserwują ten wielki futbol i obiektywnie go podsumowują.
Lewandowski – tak jak wielu piłkarzy przed nim i wielu po nim – zrobił kolejny krok ku temu, by Złotą Piłkę zreformować. I tę reformę akurat będę z całego serca popierał.
KRZYSZTOF STANOWSKI