W Hiszpanii bez zaskoczenia. Real gładko rozbił u siebie ekipę Las Palmas i specjalnie się przy tym nie zmęczył. Nieco bardziej napocić musiała się za to „Barca”, która po dwóch nieudanych wyjazdach, znów wraca do domu z kompletem punktów.
Zacznijmy od meczu Realu. Nie będziemy ukrywać, gospodarze niespecjalnie zarekomendowali nam to spotkanie – szybka bramka Isco, poprawka Ronaldo (to jego pierwszy gol strzelony tej drużynie, ale – dodajmy – wcześniej po prostu nie miał ku temu okazji) i wszystko było jasne: emocji na Santiago Bernabeu już nie będzie. I nie było. Odnieśliśmy wrażenie, że „Królewscy” niby biegali po tej samej murawie, co Las Palmas, ale myślami byli w zupełnie innym meczu. Tym wtorkowym z PSG. Piłkarze Realu wyglądali, jakby chcieli jak najszybciej osiągnąć bezpieczne prowadzenie i zabić mecz. Żeby się nie sforsować, żeby nie złapać niepotrzebnego urazu. I ten plan – o ile rzeczywiście taki był pomysł Beniteza na ten mecz – wypalił w stu procentach.
Co powiemy o ekipie Las Palmas? Trzeba im oddać, że nie przyjechali na Santiago Bernabeu, żeby zebrać jak najmniejsze baty. Po straconych dwóch bramkach nie cofnęli się, nie zamurowali bramki. Przeciwnie – odważnie parli do przodu i kilka razy przetestowali debiutującego Casillę. Strzelili nawet bramkę – po główce Hernana golkiper gospodarzy nawet nie drgnął, nie miał żadnych szans. Ale co z tego, skoro wystarczyło ledwie pięć minut, żeby Real znów miał bezpieczną przewagę nad rywalem.
Przewagę, której nie oddał już do samego końca.
***
Jak na boisku Getafe poradziła sobie Barcelona? Liczby wcale nie wskazywały na lekką przeprawę Katalończyków. Po pierwsze: z dwóch poprzednich delegacji – czyli z Vigo i Sevilli – przyjeżdżali bez żadnej zdobyczy. Po drugie – gospodarze, mimo dość mizernych wyników w lidze, uczynili sobie ze swojego stadionu małą twierdzę. Łącznie – zanim przyjęli u siebie „Barcę” – zdobyli tu dziewięć punktów na dwanaście możliwych, strzelając przy tym dziewięć bramek, tracąc ledwie dwie. Not bad.
No, ale Barcelona to jednak zupełnie inny poziom. Suarez i Neymar ciągną ten zespół za uszy, dziś obaj zaliczyli po jednej bramce. Od kiedy w kadrze brakuje Messiego, strzelają TYLKO oni. To już dwanaście goli w lidze. Co ważne – Urugwajczyk świętuje swój mały jubileusz. W meczu z Getafe wpisał się już na listę strzelców po raz trzysetny w swojej karierze. Imponujące. Ale nie byłoby tego trafienia gdyby nie stratosferyczna asysta Zlatana Ibrahimovicia Sergiego Roberto. Palce lizać. Zresztą, zobaczcie sami:
Sergi Roberto assist pic.twitter.com/ILjyz6uhKd
— GeniusFootball (@GeniusFootball) październik 31, 2015
Na górze więc bez zmian – i Real, i Barcelona po 24 punkty. Za ich plecami m.in. Atletico i… Villarreal, który dzisiaj ogolił 2:1 Sevillę.