Typowa niedziela. Popołudnie. King Power Stadium w Leicester w regionie East Midlands. Jedenastu facetów ubranych na niebiesko wychodzi na kolejny bój, a w głośnikach przygrywa muzyka Kasabian, choć kilka miesięcy zdawało się, że w playliście powinien figurować tylko marsz pogrzebowy. Tysiące gardeł krzyczą: “I’m on fire”, a wszystkim wtóruje menedżer Claudio Ranieri: – “Przy takim utworze z automatu jesteśmy wojownikami”. Poznajcie fenomen Leicester City.
Synonim nazwy klubu powinien brzmieć “rollercoaster”. Przynajmniej jeśli spojrzymy na poczynania “Lisów” na przestrzeni ostatnich 18 miesięcy. Pewnego słonecznego dnia, konkretnie 25 września 2014, do Leicester zawitał Manchester United. Kibice na Twitterze śmiali się po 16. minutach, że menedżer Nigel Pearson wysłał swoich piłkarzy na pożarcie lwu (chociaż bardziej diabłu!). Było 0:2, nic nie zanosiło się na poprawę. Zresztą – darujmy sobie analizę tego spotkania, bo byłaby równie skomplikowana co “Krótka historia czasu” autorstwa Hawkinga. Idąc na skróty: skończyło się na 5:3, a United pierwszy raz w historii Premier League stracili dwubramkowe prowadzenie i też po raz pierwszy przyjęli 5 goli od beniaminka.
To był koniec pozytywów na cały… ostatni kwartał roku 2014. Pomiędzy 29 listopada a 28 grudnia “Lisy” dostawały w lidze 7 razy z rzędu (oczywiście lądując na ostatnim miejscu w tabeli), a Nigel Pearson powoli odchodził od zmysłów. W lutym jego zespół przegrał z Crystal Palace 0:1, ale wszyscy porażkę mieli w nosie. Pearson “zrobił dzień” brytyjskim mediom, kiedy – ni z gruchy, ni z pietruchy – zaczął dusić pomocnika rywali Jamesa McArthura. Szambo wylało i wszyscy byli już pewni – Leicester leci z powrotem do Championship.
Not.
Kwiecień, derby West Midlands. WBA niczym grabarz tłucze LCFC, które w ostatnich 10 minutach strzela dwie bramki (Robert Huth plus Jamie Vardy) i wygrywa 3:2. Dając jasny sygnał, że w szatni oprócz Kasabian leci też czasami: “Everthing’s not lost” w wykonaniu Coldplay. “Lisy” koniec końców notują nieprawdopodobną passę 6 zwycięstw w 7 meczach w końcówce sezonu. Bezbramkowym remisem z Sunderlandem w przedostatniej kolejce gwarantują sobie święty spokój. A przy tym – nieprawdopodobny zastrzyk gotówki, bo za finisz na 14. miejscu klubowy budżet zasiliły niewiarygodne pieniądze:
– 21,9 mln funtów za pozostanie w Premier League
– 9 milionów funtów za bycie pokazywanym w telewizji w 10 meczach na przestrzeni całego sezonu
– 27,7 mln ze standardowych wpływów za prawa do transmisji (kawałek tortu z 555 milionów przeznaczonych dla 20 zespołów)
– 8 mln za 14. miejsce w lidze.
– 4 mln to prawa reklamowe Premier Leasie
Uprzedzamy – nie sięgajcie po kalkulator. Łączna suma wyniosła 71,6 milionów funtów. Szampany wystrzeliły w górę, a Leicester przypadkiem znakomicie wpasował się w kampanię swojego sponsora. Puma posługuje się w końcu sloganem “Forever Faster” a na mecie sezonu zespół LCFC gnał ile sił w nogach, byle tylko zwiać ze strefy spadkowej.
Dalej było jak w filmie, a nawet jak w serialu – co odcinek fabuła wywracała się do góry nogami. Zaprezentujemy kilka spoilerów z sezonu 2015-16…
***
30 czerwca. Nigel Pearson wylatuje z roboty, ale… sprawa jest złożona. Facet tłumaczy w mediach, że sam nie wierzy w to co się stało. Leicester wydaje oświadczenie, w którym włodarze piszą o “fundamentalnych różnicach, które zakłócałyby współpracę w dalszej perspektywie”. Koniec końców media znajdują tylko jedno wyjaśnienie – kwestie prywatne i marny PR, na który i tak przymykano oko. W lutym bieżącego roku Pearson powiedział do jednego z kibiców: “fuck off” i kazał mu się zabić. Następnie dusił wspmnianego McArthura. Kiedy na jaw wyszło, że jego syn (z klubowej akademii) nakręcił z kolegami z drużyny sex tape’a podczas wyprawy do Tajlandii, miarka się przebrała. Obaj pożegnali się z King Power Stadium.
***
13 lipca. Konferencja prasowa nowego menedżera, którym zostaje “przeklęty” Claudio Ranieri. Włoch od lat znajduje się na równi pochyłej, a z reprezentacją Grecji w listopadzie zeszłego roku przegrał nawet w meczu przeciwko… Wyspom Owczym. Były menedżer Chelsea wraca na Wyspy po długich jedenastu latach przerwy. Nie dziwi zachowawczość działaczy, którzy wręczają mu w ręce zaledwie dwunastomiesięczny kontrakt.
***
7 sierpnia. Klub opuszcza kapitan zespołu Esteban Cambiasso. Jedni śmieją się, że rollercoaster na mecie sezonu doprowadził go do palpitacji i Argentyńczyk wybrał emeryturkę w Grecji, w Olympiakosie. Źródła bliżej klubu mowią, że defensywny pomocnik uważał Ranieriego za idiotę od czasu, kiedy panowie razem pracowali (bez skutku) w Interze Mediolan.
Ranieri w tym czasie szykuje już ofertę za Gokhana Inlera z Napoli, który przyjedzie na King Power Stadium 12 dni później…
***
24 października. Jamie Vardy strzela bramkę w siódmym meczu Premier League z rzędu (1:0 z Crystal Palace), Leicester utrzymuje 5. pozycję w tabeli i staje się dopiero ósmym zawodnikiem w historii Premier League z takimi dokonaniami. Wyrównuje tym samym osiągnięcia Iana Wrighta, Alana Shearera, Thierry’ego Henry’ego, Emmanuela Adebayora i Marka Steina. Gazety przypominają wtedy, że 28-latek trzy lata temu… kopał w okręgówce (za 30 funtów tygodniowo) i pracował w fabryce. Dziś jest dumnym, jedynym reprezentantem Anglii z Leicester City.
– Taki strzał trafia się raz na… milion. Nie! Raz na kilka milionów! Wiedzieliśmy co potrafi, ale to historia ciężka do ogarnięcia. Doskonała na książkę, bo to wszystko trochę jak fikcja – tłumaczy David Mills, szef klubowego skautingu i wynalazca talentu Vardy’ego.
***
27 października. Marcin Wasilewski praktycznie… kończy swój sezon, bo LCFC odpadają w karnych z Pucharu Ligi z Hull City, a były to jedyne rozgrywki, w których Polak dostawał szansę (3 mecze w tym sezonie). W klubie potwierdzają, że “Wasyl” to stuprocentowy profesjonalista, ale na jego pozycji są lepsi i w czerwcu 2016 roku skończy swoją przygodę z klubem po wygaśnięciu umowy.
***
“Znam dobrze kibiców Leicester. Wiem, do czego są zdolni. Mają w sobie ogromną pasję i powtarzam tylko moim piłkarzom: Jak usłyszycie z głośników Kasabian, macie zamienić się dla tych ludzi w wojowników. Uwielbiam zresztą ten zespół i wiem, że są wielkimi fanami naszej ekipy. Gitarzysta Serge (Pizzorno) ma nawet włosko brzmiące nazwisko!” – tłumaczy Ranieri, który doskonale sam poczuł bluesa. A raczej rock’n’rolla. Muzycy w kawałku “Re-Wired” stawiają pytanie, które można zadać graczom “Lisów”: “Who made you the master?”. Odpowiedź jest banalna – zrobili to sami. Teraz kwestia, ile jeszcze będą w stanie zaskakiwać. My niecierpliwie czekamy na kolejne odcinki.