Fani szczecińskiej Pogoni nie są zupełnie przyzwyczajeni do takich serii. Dwanaście meczów bez porażki z rzędu? Nie, to się nie zdarza. Niektórzy powariowali do tego stopnia, że zaczęli Portowców porównywać do Arsenalu z sezonu 2003/2004. A prawdę mówiąc jedynym podobieństwem może być fryzura szczecińskich stoperów i Pascala Cygana.
Nie powiem, że odetchnąłem z ulgą, bo to nigdy nie jest przyjemne, gdy dostaje się baty w stosunku 4:1. Lecz niewątpliwie poczułem się bardziej swojsko. Siedemnaście lat obserwowania zmagań na stadionie przy ul. Twardowskiego upływało głównie (nie licząc względnej dominacji w niższych ligach) na ślizganiu się po dolnej połówce tabeli Ekstraklasy. A jeśli już coś dążyło w kierunku sukcesu, to zawsze wiązało się z nagłym pojawieniem się człowieka, który na początku sporo obiecywał, by w konsekwencji spakować zabawki i przenieść się do innej piaskownicy.
Tym razem klub jest budowany od podstaw, całkiem mądrze (z małymi wyjątkami, za które odpowiedzialni są podobno ludzie, którzy już z samym klubem za dużo do czynienia nie mają). Ale czy to wystarczy, aby okupować drugie miejsce w tabeli i unikać porażki przez prawie pół sezonu? Z pozoru tak, ale mimo całej wiary w tę drużynę, wiedziałem, że to niedługo musi się skończyć. Architektów tego wyniku wszyscy znają – bezbłędny duet środkowych obrońców, dyrygent Murawski przeżywający drugą młodość, u jego boku Matras, grający w końcu na miarę swoich możliwości oraz Łukasz Zwoliński w ataku, który sprawił, że po Marcinie Robaku nikt bardzo nie rozpaczał. Parafrazując: aż tyle i tylko tyle. Przypomina mi to trochę Reprezentację Polski, zachowując oczywiście proporcje, która posiada kręgosłup złożony z klasowych zawodników w każdej formacji. To od nich zaczyna się ustalanie składu, a problemem pozostaje uzupełnienie pozostałych.
Obserwując ten zespół z tygodnia na tydzień, coraz bardziej się dziwiłem, że to nadal funkcjonuje, albowiem wad dostrzegam dużo więcej niż zalet. Zaczynając od bramki, gdzie pierwszym wyborem jest Dawid Kudła, zawodnik, dla którego jest to pierwszy poważny sezon w Ekstraklasie. Poprzednie dwa przesiedział na ławce, patrząc na grę Radka Janukiewicza. Na boisku meldował się w meczach pucharowych, bądź takich, gdy Pogoń grała totalnie o nic. Charakteru odmówić mu nie można, po każdym golu biegnie przez całe boisko, by cieszyć się razem z kolegami, jednak mecz z Cracovią obnażył w pełni jego braki. Nie chcę mówić, że można go obarczyć winą za wszystkie cztery bramki, ale przy trzech na pewno mógł się lepiej zachować. A nie były to pierwsze przypadki nieuzasadnionej kapitulacji, tyle tylko, że wcześniej wynik występował w roli tarczy ochronnej. Wszyscy przeciwnicy odsunięcia Janukiewicza od składu właśnie zacierają rączki mamrocząc pod nosem zwroty w stylu „a nie mówiłem?” Nie zdziwię się, jeśli w najbliższym meczu i Kudła zostanie, przynajmniej tymczasowo, zastąpiony sprowadzonym przed sezonem Jakubem Słowikiem.
Co mamy dalej? Boki obrony. Cytując klasyka: w Pogoni istnieją tylko teoretycznie. Czy to możliwe, by rozegrać cały sezon bez jednego nominalnego bocznego obrońcy? O Frączczaku nie trzeba nic mówić, jeśli wymyślono by nową pozycję na boisku, on już by był przystosowany, aby na niej grać. Sebastian Rudol największe juniorskie sukcesy odnosił rządząc w środku pola, na prawą obronę wskoczył z konieczności przed pamiętnym meczem z Lechem, w którym cała drużyna zagrała jak z nut, więc on także. I tak został. Mateusz Lewandowski zaczynał jako skrzydłowy i na tej pozycji także bardziej go widzi Czesław Michniewicz. Dodatkowo ma ogromne problemy z kryciem, ostatnimi meczami nawiązywał do schyłku szczecińskich występów Wojciecha Golli spod znaku „piłka parzy”. Ricardo Nunes z kolei sam chyba do końca nie wie czy jest bardziej obrońcą, czy skrzydłowym i chociaż jemu najbliżej do grania na boku defensywy, to już jakiś czas temu doznał kontuzji.
Patrząc dalej na boki, tym razem trochę wyżej. Oprócz wspomnianego już Frączczaka i paru przebłysków Małeckiego, to skrzydłowi zupełnie nie maja liczb. Największe szanse na ich zdobycie miał niewątpliwie Miłosz Przybecki, a skończył z dosłownie jednym celnym dośrodkowaniem. Murayama po kontuzji z poprzedniego sezonu jest cieniem samego siebie. A przecież podczas rosyjskiej przygody Aki potrafił brać ciężar rozegrania na siebie i imponować skutecznością. Teraz przypominam sobie, że był na boisku, w momencie, gdy z niego schodzi. Karola Danielaka z litości przemilczę.
Wywołałem Akę do tablicy. Japończyk niegdyś wyrobił sobie markę, a mecze z Jagiellonią i Ruchem w tym sezonie tylko zamazały obraz. Takie występy są niestety rzadkością, być może spiął się na myśl o spotkaniu z japońską z księżną Hisako Takamado. Przypominam sobie jednak, że jego transfer do FK Ufa skwitowałem totalnym wzruszeniem ramion. Już przed tym epizodem jego gra była bardziej w kratkę niż koszula informatyka. Podobnie sprawa ma się z Dwaliszwilim. Kolejny zawodnik z mocnym nazwiskiem w naszej Ekstraklasie, a ja ponownie informację o jego (tym razem) przyjściu totalnie zbywam. Nie pomyliłem się mocno, bo poza kilkoma fajnymi zagraniami nie pokazał jeszcze nic.
Na sam koniec zostawiłem sobie piłkarza, o którym już pisałem, jednak w delikatnie odmiennym kontekście. Łukasz Zwoliński. Lider wewnętrznej klasyfikacji strzelców z 6 bramkami na koncie. Jak ma dzień, to wchodzi mu wszystko. Gorzej gdy nie ma dnia. Nie da się na niego wtedy patrzeć. Błądzi po połowie przeciwnika i nie ma z niego żadnego pożytku. Niestety proporcje występów rozkładają się po równo. Gdyby w jego grze było choć trochę więcej regularności, to być może Nikolić nie byłby taki samotny na szczycie ogólnego zestawienia strzelców.
Nie zrozumcie mnie źle, nie chcę ujmować niczego zawodnikom Cracovii. Jednak Pogoń potrafiła przyćmić już inne zespoły będące na fali, jak np. będącego na pierwszym miejscu Piasta. Może to kwestia chwilowego spadku formy liderów – Murawski wrócił po kontuzji, Czerwiński zawalił pierwszą bramkę w Ekstraklasie w życiu. A może powyższa analiza jest całkiem daremna, bo po prostu nie można dziwić się stracie czterech bramek, mając jedynie 28% posiadania piłki?
DAWID SZCZEPANIAK