Polska prasa dziś przekonuje, że Robert Lewandowski może pozbawić Arsenal Ligi Mistrzów. Pewnie, gole Lewego mogą mieć istotne znaczenie, ale bądźmy szczerzy: jeśli Kanonierzy odpadną już w fazie grupowej, to Champions League pozbawią się sami. Konsekwencje być muszą, gdy przegrywa się na własnym stadionie z Olympiakosem Pireus i na wyjeździe z Dinamem Zagrzeb. Liczenie, że karta odwróci się akurat z Bayernem, przypomina liczenie na cud.
Tym bardziej, że podopieczni Pepa Guardioli tymi dwoma przeciwnikami wytarli podłogę. 3:0 w Grecji, 5:0 u siebie z Chorwatami… Zresztą, to samo robią w lidze z każdym kolejnym rywalem – przejechali się już i po Wolfsburgu, i po Borussii Dortmund. Dziewięć meczów i 27 punktów. Dorzućcie do tego wyniki z LM, to wyjdzie, że w jedenastu spotkaniach Bawarczycy zdobyli 37 bramek, a stracili cztery. Pytania?
W sumie, to pojawia się jedno. Czy Pep znów nie ma zbyt wąskiej kadry? Ten problem był już poruszany w przeszłości, a dziś powraca. Ostatnio Hiszpan narzekał, że ma do dyspozycji tylko trzynastu graczy, z Werderem – kiedy trzeba było naprawdę wygrać minimalnym nakładem sił – wpuścił nawet z ławki niejakiego Milosa Pantovicia. Kontuzjowani są Goetze, Robben i Ribery, pod znakiem zapytania stoją występy Douglasa Costy oraz Kingsleya Comana. A to oznacza, że Bayern atakować może tylko Lewandowskim i Thomasem Muellerem. Z drugiej strony, to właśnie ten duet strzelił już w tym sezonie dla Bawarczyków 27 goli.
Kibice Bayernu zapowiadają dziś strajk: nie wchodzą na trybuny przez pierwsze pięć minut, bo cena za mecz na Emirates Stadium (ok. 100 euro) to gruba przesada. Akcja organizowana jest pod hasłem: „Futbol bez udziału kibiców nie jest wart nawet grosza”. I w Niemczech, zwłaszcza w Monachium, doskonale o tym wiedzą. Ale zapowiedzi wychodzą też z ust Guardioli: – Bez znaczenia jest to, że Arsenal nie zdobył jeszcze punktu. Rywal jest w wysokiej formie, nie wiem czy to najsilniejszy w ostatnich latach zespół. To oni są pod presją i to im daje przewagę.
No i Pep jak zwykle przed meczem robi swoje. Wymienia, że to jedna z najmocniejszych w Europie drużyn z fantastycznym składem i zawodnikami o wysokim wyszkoleniu. Podkreśla też rolę Arsene’a Wengera, że to on odmienił Arsenal, jest dla niego więcej niż tylko trenerem – jest prawie wszystkim. Ale nie do wszystkich ten argument trafia. Tym bardziej, że Kanonierzy po raz pierwszy od siedemnastu lat (!) mogą pożegnać się z Champions League już jesienią.
W mediach nie brakuje też oczywiście Jose Mourinho. Trener Chelsea dopiero co oberwał po raz kolejny od angielskiej federacji – tym razem 50 tysięcy funtów za krytykę arbitra. No i przy okazji wbił kolejną szpileczkę: – Jeśli FA chce mnie karać, proszę bardzo. Innych menedżerów jakoś nie spotykają podobne konsekwencje, tylko mnie.
Lista zarzutów pod adresem Mourinho jest w ostatnim czasie znacznie dłuższa. Głośno jest o historii z weekendu, gdy Eden Hazard – uznany przecież wcześniej przez Portugalczyka za najlepszego piłkarza świata – siada w meczu ligowym na ławce. A siada, bo nie wraca się do defensywy i nie pracuje równie ciężko, co jego koledzy. Tę decyzję broni też wygrana 2:0 z Aston Villą. Wcale to jednak nie oznacza, że sytuacja Chelsea w Premier League jest dobra: strata do pierwszego Manchesteru City wynosi dziesięć punktów. W Lidze Mistrzów to natomiast wciąż spora zagadka – po gładkiej wygranej nad Maccabi przyszła porażka z Porto. Teoretycznie londyńczykom nie powinno nic wielkiego grozić w starciu z Dynamem na Ukrainie… Teoretycznie.
Ale przecież teoretycznie nic niespodziewanego nie miało się wydarzyć w poprzedniej serii spotkań LM. Pamiętacie? To były nie tylko porażki Arsenalu z Olympiakosem i Chelsea z Porto, ale również męczarnie Barcelony z Bayerem czy zwycięstwo BATE nad Romą. I dziś Wojtek Szczęsny z kumplami wybierają się do Leverkusen niemalże z nożem na gardle. Jeśli przegrają, po trzech seriach spotkań będą mieli jeden punkcik – paradoksalnie, wywalczony z Barcą. Szczęsny bać się nie powinien, bo Aptekarze potykają się o kolejne przeszkody w Bundeslidze, ostatnio zremisowali z HSV i Augsburgiem, strzelają bardzo mało goli. Jeszcze niedawno Roger Schmidt straszył ofensywnym tercetem Son-Calhanoglu-Bellarabi, jednak ten pierwszy został sprzedany, dwaj pozostali znacząco obniżyli noty. Mocno zawodzi nowy napastnik Chicharito, odpowiedniej jakości nie dają też Kampl i Mehmedi. Trener częściej rotuje składem, przekłada kolejne klocki, choć na rezultaty trzeba jeszcze będzie poczekać.
No i, co tu dużo ukrywać, bardzo ciekawi nas BATE. Po tym, jak Białorusini już na dzień dobry oberwali 1:4 w Leverkusen, stracili uwagę publiczności. Ale jeśli strzelasz Romie trzy gole do przerwy i prowadzisz 3:0, to trudno przejść obok ciebie obojętnie. Pewnie, BATE straciło potem jeszcze dwie bramki, ale i tak skończyło się ich wygraną. A w miniony weekend, trzy kolejki przed końcem ligowych rozgrywek, zapewnili sobie dziesiąte (!) z rzędu mistrzostwo kraju. Że poradzą sobie z Barceloną i wywalczą choćby punkt – raczej nie wierzymy. Natomiast jeżeli dziś znów w grupach E-H mają mieć miejsce kolejne niespodzianki, to dlaczego nie tutaj? Wypadł ze składu Messi, rozkręcił się Neymar (w lidze z Rayo cztery gole), ale że Barcę da się pokonać – przekonały się ostatnio Celta Vigo z Sevillą.