Reklama

Wielki talent, wielka kasa i wielkie oczekiwania. Cały Anthony Martial

redakcja

Autor:redakcja

06 października 2015, 18:30 • 7 min czytania 0 komentarzy

Jeszcze dwa-trzy lata temu znany był niemal wyłącznie łowcom talentów i bardziej wnikliwym obserwatorom piłki francuskiej. Spokojnie rozwijał się najpierw w Lyonie, potem w AS Monaco. Przełom nastąpił w sezonie poprzednim – dziewięć bramek i pięć asyst. Właściciele klubu z Księstwa postawili sprawę jasno: Anthony, dorośnij, zostań z nami, a sprzedamy cię dopiero wtedy, kiedy umiejętnościami na dobre przeskoczysz tę ligę. I kiedy, rzecz jasna, zarobimy na tobie naprawdę konkretne pieniądze.

Wielki talent, wielka kasa i wielkie oczekiwania. Cały Anthony Martial

W momencie zakończenia poprzednich rozgrywek nikt nie przypuszczał, że ktokolwiek zaryzykuje aż tak bardzo. Będzie aż tak szalony, żeby wyłożyć astronomiczną kasę za piłkarza, który oficjalnie był nie do wyjęcia. Na taki krok zdecydował się Manchester United. Klub, który w ostatnich latach zasłynął z bardziej lub mniej uzasadnionej rozrzutności. Z wydawania ogromnych pieniędzy na przeróżnych piłkarzy, skrytego pod maską długofalowego, perspektywicznego projektu.

Utalentowany? Jak najbardziej. Przyszłościowy? Oczywiście, bo nie skończył jeszcze dwudziestu lat. Więcej argumentów ogromnej, nawet jak na dzisiejsze, szalone czasy, 80-milionowej (razem z bonusami) transakcji, mieli jednak jej oponenci. Ryzyko w gruncie rzeczy ogromne. W momencie, kiedy podpisywał kontrakt, nie rozegrał nawet stu meczów w zawodowej piłce. Od uszczypliwych komentarzy nie powstrzymał się nawet Arsene Wenger, chociaż sprawa dotyczyła jego rodaka, których szczególnego umiłowania nigdy nie ukrywał.

Na Wyspach burzę wywołał transfer Raheema Sterlinga do Manchesteru City, a ten kosztował blisko 20 milionów euro mniej. Wniosek? Zdaniem wielu przepłacony reprezentant Anglii był znacznie tańszy niż członek kadry francuskiej młodzieżówki, który w futbolu nie osiągnął właściwie niczego. Sterling przebijał go wszystkim. Doświadczeniem ligowym, doświadczeniem międzynarodowym. Był też przecież czołowym piłkarzem wielkiego klubu – Liverpoolu. Zdążył poczuć zapach presji. Przebijał go wszystkim za wyjątkiem ceny i być może skali talentu, której zmierzyć nie sposób.

11111

Reklama

Kiedy w 2009 Thierry Henry dał impuls do budowy nowego stadionu swojego pierwszego klubu – Les Ulis, Martial właśnie z niego wyjeżdżał. Tak, obaj panowie zaczynali grać w piłkę dokładnie w tym samym miejscu. Między innymi stąd szereg porównań, chociaż jeszcze kilka tygodni temu złośliwcy sądzili, że jedynymi wspólnymi cechami obu panów są narodowość i kolor skóry. Pierwsza koszulka, którą sprezentowali mu rodzice, była jednak z nazwiskiem Sonny’ego Andersona. Chłopak kibicował Lyonowi i los chciał, że to właśnie tam, w zaciszu akademii, rozwinął się na dobre i zadebiutował w dorosłej piłce. Większych szans na grę jednak nie miał. Atak był zarezerwowany dla Lisandro Lopeza i Bafetimbiego Gomisa.

– Jego postępy śledziliśmy przez dwa lata. Pamiętam, że kiedyś zadzwonił do mnie szef scoutów i podekscytowany powiedział: ten dzieciak jest niewiarygodny, musimy go mieć. Miałem do niego zaufanie, ale potem przekonałem się o tym na własne oczy. Na boisku był znakomity, ale musieliśmy przeprowadzić też wywiad w środowisku. Odwiedziliśmy nauczycieli, wychowawców, dyrektora szkoły, pierwszych trenerów. Doszliśmy do wniosku, że charakter też ma bardzo w porządku. Nie jest typem w stylu Hatema Bel-Arfy. Rodzice nie wypychali go na siłę, a wręcz przeciwnie – zdradza kulisy dyrektor sportowy Lyonu, Remi Garde.

Martial nie jest jednak gościem, który do życia podchodzi w sposób bierny. Różki pokazywał na przykład w szkole, już po przeprowadzce do Lyonu. Sprawiał problemy nauczycielom, był arogancki, nie chciało mu się chodzić na lekcje. Mówiąc krótko: edukacje miał głęboko gdzieś, ale pośród chłopaków piłkarskich akademii to zjawisko dość powszechne. Dziś uchodzi jednak za młodzieńca ułożonego i spokojnego. W końcu nie każdy nastolatek ma żonę i dwójkę dzieci. Z reguły nie zahacza o imprezy. Typ domatora, przynajmniej oficjalnie.

Olympique talentów ma jednak od groma, toteż kiedy pięć milionów za 17-latka zaproponowali majętni właściciele Monaco, większych rozterek zapewne nie było. Pięć baniek za piłkarza, który rozegrał ledwie cztery mecze w zawodowej piłce? Interes życia – pomyśleli, tym bardziej, że byli w konkretnych finansowych tarapatach. Kariera szła jak burza. Szalał w drużynach młodzieżowych, zadebiutował w Ligue 1, w europejskich pucharach. Chciał zostać w Lyonie, ale być może czynnikiem decydującym był taki oto widok z okna. No i zapewne kilkukrotnie wyższe zarobki.

Tour Odéon #Monaco

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika @martial_9

Reklama

W Monaco spotkał Claudio Ranieriego, który może i wygląda jak sympatyczny, siwy staruszek, ale po doświadczeniach w Anglii czy Włoszech, potrafił uderzyć pięścią w stół. To on, jako pierwszy, zwrócił uwagę na jego mentalność. Klasyczny przypadek piłkarza, który zachłysnął się pochwałami, uwierzył w swój talent i zapomniał o ciężkiej pracy. Zarzucano mu nonszalancję i ograniczone umiejętności panowania nad piłką.  Martial raz grał lepiej, raz gorzej, był nieregularny, a najgorsze było to, że kompletnie mu to nie przeszkadzało. – To wielki talent, z wielką przyszłością, ale musi zmienić swoje nastawienie – mówił Włoch, który zadebiutować dał mu dopiero w czternastej kolejce.

Kolejny sezon zaczął pod okiem trenera Leonardo Jardima, który już w trzeciej kolejce mocno nim potrząsnął. Pokazał, że do statusu gwiazdy brakuje mu jeszcze parę lat świetlnych, za co dziś – z perspektywy czasu – powinien być Portugalczykowi wdzięczny. To był mecz z Nantes. Falcao zdobył bramkę na 1:0, a na pół godziny przed końcem Martial wszedł za Lucasa Ocamposa. Grał jednak na tyle beznadziejnie, że sfrustrowany trener zdecydował się na zagrywkę niecodzienną, czyli tzw. wędkę. Mógł go w ten sposób załamać, mógł podciąć skrzydła, ale ostatecznie – jak pokazała dalsza część historii – postąpił słusznie. Obudził w nim uśpione ambicje. Od tamtej pory jego pozycja zaczęła rosnąć. A było to przecież zaledwie rok i kilka tygodni temu. Wchodził z ławki, zaczął grać regularnie. Pod nieobecność sprzedanych Falcao, Jamesa Rodrigueza i zmianie klubowej polityki, stawiano na niego ze znacznie większą śmiałością. Na dobre zaistniał w marcu tego roku i do końca sezonu ustrzelił dziewięć bramek. Bramek, które zrobiły z niego najdroższego nastolatka w historii futbolu i najdroższego zawodnika w historii francuskiej piłki. Droższego od Karima Benzemy czy Zinedine’a Zidane’a.

Jego transfer do United był zaskakujący ze względu na horrendalne pieniądze, ale rzecz jasna nieprzypadkowy. W ciągu ostatnich dwóch lat obserwowały go dziesiątki europejskich klubów, z potentatami lig angielskiej, hiszpańskiej i włoskiej na czele. W rozsądnej cenie każdy wziąłby go z pocałowaniem ręki. Po przeprowadzce do Manchesteru oczy ze zdumienia przecierali nawet dziennikarze L’Equipe. “Dziewiętnastoletni dzieciak, bez międzynarodowego doświadczenia, bez debiutu w reprezentacji, z jedenastoma golami w 52 meczach Ligue 1. Powiedzcie, jakim cudem mógł kosztować więcej niż Zidane?” – pytali.

dada

Ta sama gazeta przeprowadziła sondaż, zadając pytanie: czy twoim zdaniem United przepłaciło za Martiala? Za odpowiedzią “tak” ukryło się 92 procent ogółu. Podobnych ankiet było jeszcze kilka, ale ich uruchamianie było bezcelowe. Wynik znany był z góry. W Manchesterze twierdzą, że postąpili sprytnie. Że sięgając po niego już tego lata, uniknęli gigantycznej wojny, która rozpętałaby się o jego podpis w przyszłym roku. Trudno jednak przewidzieć, że jego cena drastycznie skoczyłaby nawet gdyby dołożył mistrzostwo Francji i koronę króla strzelców.

Nie od dziś wiadomo, że nastroje brytyjskiej prasy zmieniają się częściej niż pogoda w górach. Wielu obrało kurs odmienny o 180 stopni. Pierwszymi występami uciszył burzę, która rozpętała się w temacie kwoty odstępnego, ale rozpętał następną wokół swoich umiejętności. Liczby ma imponujące. Cztery występy, trzy bramki i asysta. Marzenie, ale nie chodzi o same statystyki. Chłopak w Premier League wszedł jak w masło. Został sklasyfikowany w naszym RANKINGU NA PIŁKARZA MIESIĄCA, a tam nikt nie znajduje się przez przypadek. Z piłkarza najbardziej przepłaconego stał się największą sensacją. Trudno przypuszczać, żeby podobną formę utrzymał do końca sezonu, ale znakomitym wejściem zaciągnął konkretny kredyt zaufania. Bardziej sceptyczni obawiają się, że skończy jak Angel Di Maria, który wejście miał znakomite, a później było już tylko źle.

Różnica polega na tym, że Martial to nastolatek. Nie piłkarz upasiony pieniędzmi i sukcesami, ale ambitny chłopak, który z dnia na dzień znalazł się w centrum zainteresowania światowej piłki. Na razie pokazał, że – jak to się ładnie mówi – nie ma układu nerwowego. Z medialnej nagonki uwolnił się sam, znakomitymi występami. Ciągle musi nad sobą pracować. Fizycznie nie jest w stanie rozegrać wszystkich meczów w sezonie. Eksperci wysyłają go na siłownię, na którą we Francji nie zwracał szczególnej uwagi. Talent ma jednak przeogromny i niewykluczone, że United w gruncie rzeczy zrobili niezły interes, kupując potencjalnego kandydata na piłkarza klasy światowej. W końcu kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, a w Manchesterze zagrali va-banque. I to tak, jak jeszcze nigdy nikt wcześniej.

PB

Najnowsze

Anglia

Komentarze

0 komentarzy

Loading...