Pięć punktów na 33 możliwych. Osiem porażek na przestrzeni jedenastu kolejek. Dziewiętnaście straconych goli. Tak oto do bronienia tytuły mistrzowskiego przystąpił poznański Lech. Żeby uzmysłowić skalę kataklizmu, wystarczy wyobrazić sobie, że „Kolejorz” wygrywa wszystkie mecze w październiku i listopadzie, a Piast odwrotnie, wszystkie przegrywa. Co by się wtedy stało? W tabeli nastąpiłoby sporo przetasowań, ale Lech nie wyprzedziłby gliwiczan. Po prostu 22 punktów straty nie da się odrobić w dwa miesiące, to matematycznie niemożliwe.
Wydaje się też, że względnie wczesna faza rozgrywek oraz czekający nas podział punktów trochę zaciemniają obraz sytuacji. Jeżeli Lech ma ambicję zagrać w tym sezonie w grupie mistrzowskiej, to być może już przegapił idealny moment na wdrożenie planu „B”. Analizując pięć poprzednich sezonów wychodzi nam, że do zajęcia ósmego miejsca po trzydziestu kolejkach trzeba uzbierać średnio 41 punktów, choć zdarzały się też sezony, jak 2010/11, kiedy to Widzew z 43 punktami skończył na dziewiątej pozycji.
Żeby uzbierać 41 punktów, Lech w pozostałych dziewiętnastu meczach musi zdobyć 36 oczek. Co to oznacza? Że poznaniacy muszą wykręcić trochę lepszą średnią punktów na mecz, niż w swoim sezonie mistrzowskim, w którym – nie uwzględniając podziału – w 37 meczach zdobyli 70 punktów. A pamiętajmy, że rzeczone 19 spotkań, które zostało do zakończenia pierwszej części sezonu, to więcej niż połowa rozgrywek, więc potrzeba tu długotrwałej gry na najwyższym poziomie.
Gdybyśmy mieli zrobić dokładną kalkę z zeszłego sezonu, czyli założyć, że od 12. kolejki Lech będzie robił takie same wyniki jak przed rokiem, to wyjdzie, że poznaniacy osiągnęliby swój cel minimum, bo zdobyliby 37 oczek. Łącznie mieliby więc 42 punkty, co jednak – jak już wspominaliśmy – niekoniecznie musiałoby wystarczyć do awansu do ósemki. Czyli przy powtórzeniu rewelacyjnej gry z drugiej części sezonu zasadniczego 2014/15 i tak trzeba będzie oglądać się na rywali oraz – przy niesprzyjających okolicznościach – stawić czoła zmaganiom w grupie spadkowej.
A do tego te fantastyczne wyniki Lech musiałby notować pomimo niesprzyjającego terminarza. I nawet nie chodzi nam o to, że poznaniaków czeka wiele trudnych spotkań, jak wyjazdowe starcia z liderującymi Piastem i Pogonią czy dwumecz z zawsze groźną Legią. Najgorsze, że dziesięć z dziewiętnastu pozostałych meczów sezonu zasadniczego zostanie rozegrane jeszcze tej jesieni, dla „Kolejorza” tak katorżniczej, na którą łącznie będzie się składać aż 38 spotkań. Innymi słowy, trzeba błyskawicznie się ogarnąć, świetnie grać już teraz, od następnej kolejki, bo na kolejne straty punktów nie można już sobie pozwolić. Wiosną na odrabianie strat zwyczajnie nie będzie już czasu.
Podsumujmy więc, co musiałoby się wydarzyć, żeby Lech mógł jeszcze uratować ligę i wejść do grupy mistrzowskiej:
– Lech zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i zaczyna świetnie grać.
– Lech punktuje lepiej, niż w sezonie mistrzowskim.
– Lech zdobywa punkty niezależnie od stopnia trudności spotkań (wyjazdy do Gliwic i Szczecina, dwumecz z Legią).
– Rywale Lecha gubią punkty i umożliwiają mu zajęcie 8. miejsca z dorobkiem 41-42 punktów.
– Do końca jesieni zmęczenie graniem co trzy dni zupełnie przestaje mieć znaczenie.
Brzmi trochę jak fantastyka? Równie nieprawdopodobnie wygląda perspektywa gry Lecha w grupie spadkowej. Tak czy inaczej zapowiada się ciekawie, bo któraś z tych dwóch ewentualności po prostu musi się wydarzyć.
Fot. FotoPyK