Nieco ponad miesiąc temu był w paskudnej sytuacji. Ostatniego dnia okienka transferowego, po południu (!) dowiedział się, że czas pakować walizki i sprawdzić, jaka pogoda jest na Wyspach. Oczywiście mógł postawić weto, zapisy kontraktowe stały po jego stronie. Oczywiście gra dla Manchesteru United też nie oznacza końca świata. Ale to ambitny i uczuciowy facet – uwielbia Madryt, uwielbia Real, a dostał potężnego dzwona od działaczy: nie jesteś już tu potrzebny. Gdy dowiedział się, że jednak zostaje, czuł żal, przyznał się nawet do łez. Ale postanowił również, że pokaże wszystkim na co go stać. Keylor Navas – bo to oczywiście o nim jest ten wstęp – znów mógł zostać bohaterem Realu, tym razem w bardzo prestiżowej potyczce z Atletico.
Zabrakło dziesięciu minut do pełni szczęścia jego i kibiców Realu. W ośmiu meczach na początku sezonu puścił jedną bramkę. Tylko Sabin Merino z Athletiku Bilbao znalazł na niego sposób. I to nie tak, że do bramki mógłby zabierać sudoku, bo wolnego czasu miał pod dostatkiem. Miał okazję, by się wykazać. Łapał niemal wszystko, w tym rzut karny wykonywany przez Rubena Castro w meczu z Betisem.
Dziś, w derbach Madrytu, znów to zrobił. Obronił jedenastkę wykonywaną przez Griezmanna…
… i ciągle zachowywał czujność. Rysa na wizerunku pojawiła się dopiero w końcówce. Nie najlepiej zachował się po dośrodkowaniu Jacksona Martineza, bramkę wyrównującą zdobył Luciano Vietto. Jednak to nie był koniec emocji z udziałem bramkarza z Kostaryki. Atletico – jak to Atletico – poczuło krew i dążyło za wszelką cenę do strzelenia drugiego gola.
Doliczony czas gry, Navas kontra Martinez. Bramkarz z Kostaryki znów skierował na siebie wszystkie światła.
Keylor Navas comes to Real Madrid’s rescue! Denying Jackson Martinez with a brilliant save. #MadridDerby pic.twitter.com/RgAdCRibSQ
— M.A.J (@UltraSuristic) October 4, 2015
Mamy lekki problem z oceną tych derbów. Początek był bardzo żywiołowy. Benzema wyprowadził Królewskich na prowadzenie, a generalnie akcja szybko przenosiła się z jednego pola bramkowego na drugie. Można było mieć nadzieję, że piłkarze stołecznych drużyn nawiążą do świetnego wczorajszego spotkania Sevilli z Barceloną. Że w jednej kolejce obejrzymy dwa hity La Liga, po których będziemy żałować, że za moment przerwa, bo już chciałoby się patrzeć na kolejne starcia.
Ale nic z tego, tempo drastycznie siadło chwilę po wspomnianym karnym. Oczywiście można było zachwycać się grą Modricia i Casemiro w środku pola, interwencjami Ramosa w obronie, który chciał zrehabilitować się po sprokurowaniu jedenastki, ale – nie takie były oczekiwania. Miała być zimna Estrella, a dostaliśmy do sączenia chrzczone piwo.
Obraz meczu ratuje końcówka, banda Cholo i ekipa Beniteza poszły na noże. A że w tego typu potyczce większe szanse niemal z automatu przyznajemy Rojiblancos, to oni mogą kończyć ten mecz z lekkim niedosytem. Lekkim, bo wyrównanie z tak nieźle zorganizowanym Realem to też sukces.