Na taki mecz i na taką ucztę opłacało się czekać całą niedzielę. Niby mecz na szczycie Serie A, ale raczej spodziewaliśmy się lekkiej wygranej Interu. Tymczasem Fiorentina zrobiła z niego miazgę. Wypunktowała, wykorzystała wszelkie błędy i wykręciła nieprzypadkowy wynik 4:1. Dodajmy, że na San Siro, gdzie zwycięstwo gości zawsze smakuje podwójnie dobrze.
Czego konkretnie dowiedzieliśmy się po tym meczu? Przede wszystkim tego, że Fiorentina naprawdę zgłasza akces do walki o mistrzostwo. Może to dopiero początek sezonu i może nie powinniśmy zbyt wcześnie pisać podobnych rzeczy, ale w grze Violi widać pewną regularność. Można też dostrzec charakterystyczny styl. Wydawało się, że jeśli mieli walczyć, to w poprzednim sezonie, z Mario Gomezem i Giuseppe Rossim w ataku. Pudło. Pierwszego we Florencji już nie ma, a drugi mecz zaczął na ławce rezerwowych. Fiorentina nie ma wielkich nazwisk, nawet na tle Interu, ale widać w niej kolektyw i autorski pomysł trenera. Za Vincenzo Montellą, który chciał dać dyla do lepszego klubu przy każdej nadarzającej się okazji, nikt już tam nie tęskni.
To był blitzkrieg, wojna błyskawiczna. Po dwudziestu trzech minutach wynik 0:3. Kibice na San Siro przecierali oczy. Przecież ich drużyna dopiero co w końcu zaczęła grać na poziomie, którego w Mediolanie oczekiwano od lat. W końcu zrobiono kilka ciekawych transferów. Do tego kryzys Juventusu, który cieszy równie, jak wygrana. Hat-tricka zdobył Nikola Kalinić. Chłopak, który na dobrą sprawę sprawdził się jedynie w lidze ukraińskiej. Przyszedł za pięć i pół miliona i pozamiatał. We Florencji ten mecz będą wspominać latami, a on tym jednym występem zapewnił sobie szacunek na lata.
Warto wspomnieć, że po pół godziny gry z boiska wyleciał Miranda, co ostatecznie ustawiło mecz. Nie był to też dobry dzień Samira Handanovicia, który – o dziwo – wpuścił strzał z rzutu karnego i dziwnie zachował się przy jednej z bramek. Włoska prasa wypomina Słoweńcowi, że już nie jest tak pewny, jak jeszcze jakiś czas temu. Inna sprawa, że karnego dla Violi, który otworzył wynik, raczej być nie powinno. Jeszcze słówko o grze Kubie Błaszczykowskiego. Zagrał nieźle, chociaż we Włoszech musi zasuwać bardziej niż w Niemczech. Pozycja wahadłowego wymaga od niego wyjątkowego zaangażowania w defensywie, a z tego wywiązuje się świetnie. Nic dziwnego, że włoscy dziennikarze na dzień dobry ochrzcili go “Il Soldato”, czyli żołnierzem.
Co było słychać na pozostałych stadionach? W Genoi na przykład radosne śpiewy, bo miejscowi pokonali AC Milan. Heroiczną walkę o dobry wynik stoczył z kolei Kamil Glik i jego kumple z Torino. Niektórzy, konkretnie Gonzalez, Molinaro i Obi, wypisali się z niej wcześniej. Pierwszy walnął samobója, a dwaj następni zebrali po czerwonej kartce. Torino ostatecznie dociągnęło 2:1 z Palermo do samego końca i zajmuje trzecie miejsce w tabeli.
Na dziś Napoli, Roma i Juventus są poza europejskimi pucharami, z czego ci ostatni do lidera, czyli Fiorentiny, tracą dziesięć punktów. Jeśli ktoś mówił, że Serie A jest nudna, bo ciągle ma jednego mistrza, to teraz prawdopodobnie ma o jeden argument mniej.