Znów nie zazdrościmy fanom Premier League. Tym razem jednak nie ma to nic wspólnego z wątpliwymi popisami tamtejszych drużyn w europejskich pucharach. Nie zazdrościmy fanom Premier League, bo dziś na angielskich boiskach niemal w tym samym czasie działo się tyle, że trzeba będzie przeznaczyć całą wolną niedzielę na ogarnięcie wszystkiego. Jeśli nie macie takiego komfortu, zapraszamy na naszą wycieczkę po poszczególnych stadionach. Jeśli macie, to też zapraszamy, zasygnalizujemy wam na co zwrócić szczególną uwagę.
1. Manchester City w ostatnich tygodniach spuścił z tonu, dziś drużyna Pellegriniego dostała lanie od Tottenhamu (więcej TUTAJ) i stało się to, co stać się w takiej sytuacji musiało – mamy nowego lidera, przecież nikt nie będzie czekał aż The Citizens uporają się z wyjściem z dołka. Najlepszą drużyną Premier League wciąż jest ekipa z Manchesteru, ale teraz z wysoko uniesionym czołem po mieście mogą chadzać fani United. Nie licząc epizodu na początku sezonu, na takie frykasy czekano po czerwonej stronie Manchesteru jakieś 110 tygodni.
Sam mecz z Sunderlandem był z rodzaju tych bez większej historii. W zasadzie każdy z piłkarzy ofensywnych dołożył swoją cegiełkę do efektywnego zwycięstwa (3-0) – strzelali Depay, Rooney i Mata, a asystowali: Mata, Martial i Young. A czyste konto to niemal w równej mierze zasługa niezłej gry de Gei (musiał się wykazać po próbach Lensa i van Aanholta) i nieporadności piłkarzy Sunderlandu.
Van Gaal znów górą w pojedynku holenderskich menedżerów. W ostatniej kolejce pokonał Koemana, a dziś Advocaata.
2. Marcin Wasilewski po raz kolejny nie znalazł się w kadrze Leicester na mecz ligowy, co oczywiście jest złą wiadomością, ale z drugiej strony – gdyby dziś przyszło mu grać na Alexisa Sancheza, mogłoby być to bardzo smutne popołudnie. A tak Chilijczyk ośmieszał innych – był jak bulterier, wściekły byk i Tommy Lee Jones w “Ściganym”. Strzelił trzy bramki, koledzy dorzucili jeszcze dwa trafienia, a Leicester odpowiedziało również dwoma golami. 2-5 dla ekipy Wengera. Strzelanina, klasyka kina akcji.
3. Pięć goli obejrzeli również kibice Liverpoolu, który mierzył Aston Villą. Fani z Anfield dalej mają powody do niepokoju (dwie stracone bramki), ale również jest się z czego cieszyć.
Po pierwsze: w przeciwieństwie do czterech poprzednich spotkań ligowych udało się strzelić więcej od przeciwników.
Po drugie: dwa trafienia zaliczył Daniel Sturridge, który dziś dopiero drugi raz pojawił się na boisku w tym sezonie, a na bramkę czekał od marca. Gość to potencjalny lider zespołu. Powiecie, że tych potencjalnych liderów The Reds mają w składzie sporo, ale różnica jest taka, że Sturridge zdążył już kiedyś pokazać, że ta rola nie jest ponad jego siły.
4. Łukasz Fabiański przepuścił trzy gole w meczu Southampton-Swansea (pierwszy raz w tym sezonie aż tyle), a Artur Boruc dał się pokonać dwa razy w spotkaniu Stoke-Bournemouth. Drużyny Polaków swoje mecze przegrały kolejno 1-3 i 1-2.
Ale, ale, ale…
Fabiański może mógł zachować się lepiej przy bramce Tadicia z ostrego kąta, ale wielkich błędów nie popełnił.
Boruc natomiast pierwszą dostał do pustaka, a drugą miał na ręce, lecz ciężko by w pełni kontrolował strzał oddany z pięciu metrów.
Polscy bramkarze nie wybronili swoim drużynom meczów, ale też nikt nie powinien kierować lufy w ich kierunku. Bywa.
5. Ciekawie było w meczu pomiędzy West Hamem a Norwich. Młoty mogły zrównać się punktami z Manchesterem City, ale – jak wiadomo – trochę lepiej idzie im w tym sezonie walka z wielkimi tej ligi. Dziś remis podopieczni Bilicia wyszarpali przeciwnikom z gardła w ostatniej minucie doliczonego czasu gry.
6. Na koniec – jak mawia Tomasz Hajto – truskawka na torcie. Dla niezaangażowanych emocjonalnie widzów – słodziutka, dla fanów Chelsea – nie do końca smaczna. Ekipa Mourinho grała – bez zawieszonego Diego Costy – z Newcastle, jedną z dwóch najgorszych drużyn w lidze. Podopieczni Steve’a McClarena nie wygrali w tym sezonie jeszcze spotkania. Mimo to, mierząc się z Chelsea byli bardzo blisko.
Ładną bramkę strzelił Ayoze Perez, drugą po godzinie gry dorzucił Wijnaldum i gracze z Londynu byli zdziwieni jak – nie przymierzając – studenci, którym profesor nagle dał na egzaminie pytania inne niż wszystkim wcześniejszym rocznikom, a słynął raczej ze stałości w tej materii. Konsternacja, bezradność, zniechęcenie.
Jednak to samo można napisać o graczach Newcastle już po końcowym gwizdku. Konsternacja, bezradność, zniechęcenie. W sumie ciężko się dziwić – spodziewać się, że losy spotkania może odmienić wprowadzony z ławki Ramires, to jak liczyć, że w środku sezonu na plaży w Mielnie nie będzie tłoku. Marne szanse.
A tak się właśnie stało.
Najpierw Brazylijczyk huknął nie do obrony z dalszej odległości. Później nie trafił w piłkę po dośrodkowaniu Williana z rzutu wolnego, ale to chybienie było kluczowe w zmyleniu Tima Krula. Co więcej, pomocnik Chelsea mógł jeszcze wcisnąć piłkę na wagę zwycięstwa, ale holenderski bramkarz popisał się paradą.
Cuda! Fajna, naprawdę fajna kolejka. Co najmniej do środy będziemy mieli dobre zdanie o angielskich klubach.