– Mario Götze to dla nas bardzo ważny zawodnik. Potrafi znaleźć wyjście nawet z bardzo trudnych sytuacji. Zagra jutro – powiedział na czwartkowej konferencji prasowej selekcjoner Niemców Joachim Löw. Obok niego siedział sam zawodnik. Uśmiechnął się pod nosem i mediom powiedział tylko, że to dla dobra wiadomość. Ale jego oczy błyszczały z radości, zdradzając prawdziwą radość. Właśnie takich słów Götze potrzebował.
Piłkarz Bayernu Monachium w piątek zagrał jako fałszywa dziewiątka, co w praktyce oznacza, że mógł na boisku miejsca szukać gdziekolwiek. A z polskiej perspektywy – dla obrońców był nie do upilnowania. Wyskakiwał to z jednej, to z drugiej strony. Aż w końcu, po kwadransie gry, strzelił drugą bramkę dla Niemców. Pod koniec meczu dołożył kolejną.
Niemcom, i w sumie całej Europie, Götze przypomniał jak dobrym zawodnikiem może być. Tym, którego jeszcze zanim skończył 20 lat, był porównywany do Leo Messiego. Tym, który przebojem wskoczył do odradzającej się Borussii Dortmund i dyrygował, wespół z Shinji Kagawą i Nuri Sahinem, grą przyszłego mistrza Niemiec. I wreszcie tym, przy pomocy którego Pep Guardiola miał zbudować w Monachium nową, lepszą drużynę.
Ale to ostatnie wciąż jest odkładane. W lecie mogło zostać nawet zarzucone na zawsze, bo Götzego chciał Juventus w miejsce sprzedanego do Bayernu Arturo Vidala. I jak zwykle w takich sytuacjach, zainteresowane były także kluby angielskie. Pomocnik ostatecznie w klubie został, choć jego agent twierdził, że Guardiola go zniszczył, nie wystawia go w najważniejszych meczach. Piłkarz był bardziej stonowany, mówił tylko, że ostatnie dwa lata nie były zbyt łatwe, ale wszystko się ułoży, gdy Katalończyk zacznie w końcu z nim rozmawiać.
A zarzuty agenta nie są bezzasadne. W poprzednim sezonie Götze grał, owszem, ale gdy przyszedł czas na półfinałowe mecze z Barceloną w Lidze Mistrzów i Borussią w Pucharze Niemiec, pomocnika próżno było szukać w składzie. Wchodził dopiero z ławki, a później na boisku kompletnie nie potrafił się odnaleźć. I tak było też rok wcześniej, Götze pełnił drugoplanową rolę. Mimo tego, że wciąż pozostaje drugim największym transferem klubu. Przyszedł za 37 milionów euro, o trzy więcej niż Javi Martinez. I mimo tego, że zarabia niewyobrażalne pieniądze – 12 milionów euro rocznie, co było przyczyną odejścia z klubu Toniego Kroosa, dostającego trzy razy mniej.
Gdy przegląda się najdokładniejszą kronikę pracy katalońskiego trenera w Barcelonie – książkę “Herr Guardiola” – na nazwisko byłego piłkarza Borussii nie trafia się tak często jak wspomnienie Thiago Alcantary czy Philippa Lahma. Pochwały z ust Guardioli w stronę Götzego znaleźć trudno, może po meczu w Dortmundzie jesienią 2013 roku, gdy zawodnik wszedł w 56. minucie i zdobył bramkę na miarę zwycięstwa. Jak ważny da piłkarza był to mecz, podkreśliły trybuny na Westfalenstadion, które go wygwizdały, przedstawiały jako zdrajcę, który zamienił Borussię na Bayern.
“Götze i Thiago. Tak musimy grać. (…) Grę zdominujemy, kiedy zbierzemy najlepszych w środkowej strefie, zostawimy otwarte oba skrzydła, a w środku będziemy mieli Thiaga, Toniego, Lahma, Götzego, Alabę…”
Niewiele z tego wyszło – pomocnik doprawdy pełni tylko drugoplanową rolę. Gdy o swoich najlepszych zawodnikach trener mówi “Toptopspieler”, Götze wciąż pozostaje tylko “Topspieler”. Dlatego pomocnik odżywa gdy jedzie na kadrę. Wówczas słyszy same pochwały. Zresztą przed wejściem na boisko w finale mundialu pomocnik usłyszał od Löwa: “Pokaż światu, że jesteś lepszy niż Messi”. I Götze strzelił bramkę wartą złoto mistrzostw świata.
Pomocnik Bayernu źle znosi krytykę, hejt. – Reakcje na moje przejście do Monachium, kłopoty podczas mistrzostw świata. To sytuacje, które młody człowiek przeżywa. Ale im jestem dłużej w tej branży, to coraz lepiej wiem jak sobie z tym radzić – mówił magazynowi 11Freunde. To ostatnie nie jest do końca prawdą – niemieccy dziennikarze wspominają, że podczas brazylijskiego mundialu Götze chodził nadąsany, nie miał ochoty na rozmowy.
Ktoś lub coś musi do niego trafić, by pojawił się ten błysk w oku, zwiastujący występ klasy światowej. I niekoniecznie musi to być pochwała. Gdy jeszcze grał w juniorach BVB, trener Peter Hyballa posadził go na ławce w meczu z VfL Bochum. Powód? Kontuzja. Dortmundczycy przegrywali do przerwy i na drugą połowę Götze już wszedł. Strzelił dwie bramki i asystował przy kolejnej. Dortmund wygrał 4:3.
– Zapytałem się o po meczu, jak on to zrobił – wspomina ojciec piłkarza – Odpowiedział: “Powiedziałem trenerowi, że jestem zdrowy, ale posadził mnie na ławce, ale nie chciał mnie wystawić od początku. Więc postanowiłem mu pokazać, co potrafię”. Wtedy wiedziałem już na pewno, że mój syn będzie piłkarzem.
JS