Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

redakcja

Autor:redakcja

03 września 2015, 10:36 • 4 min czytania 0 komentarzy

Wierzcie lub nie, ale nikt z moich bliskich nie interesuje się piłką. Ani przyjaciele nie przejawiają choćby śladowego zainteresowania futbolem, ani ktokolwiek w rodzinie – w życiu prywatnym ze swoją pasją jestem na bezludnej wyspie. Oczywiście w Polsce nie da się całkiem nie interesować piłką, potrafi ona regularnie urastać do miana sprawy wagi państwowej (pamiętacie “piłkarze zjedli śniadanie”?), a wtedy jestem pod ostrzałem pytań: – Leszek, jak tam, potrafią coś te nasze patałachy?

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Nie daję się wciągnąć w galopujące monologi, nie wytłuszczam rozwoju ekonomicznego Ekstraklasy, nie przedstawiam na wykresach zażartej rywalizacji o prawa telewizyjne do meczów polskich drużyn, ale czuję się jakimś ambasadorem i zwykle staram się przedstawić nas w pozytywnych barwach. Nie jest to nawet trudne, szczególnie ostatnio, co sam odbieram całkiem pouczająco w kontekście stanu naszego futbolu. Teraz jednak, przed Niemcami we Frankfurcie, chyba zamknę się w jakiejś odosobnionej pakamerze. Może, by zminimalizować opady pytań, przechowa mnie jakaś gwarantująca anonimowość zadymiona mordownia, bo choć bardzo bym chciał zarazić bliskich entuzjazmem, że będzie fajnie i odpalcie mecz, nie zawiedziecie się, to jednak tym razem serducho przegrywa trójką do zera ze zdrowym rozsądkiem. Do przerwy, z golem do szatni.

Trzeba wymagać, wiem o tym. Przede wszystkim od siebie, ale też i od innych. To zdrowa filozofia, tarcza przed bylejakością, paliwo dla rozwoju. Ale jak ja mam wymagać czegokolwiek od, dajmy na to, Rybusa, jeśli wyląduje on na lewej obronie? Przecież Maciej ostatni raz dokonał udanego odbioru, gdy odbierał awizo od listonosza. Ja wiem, że ten człowiek meczem z Niemcami przeszedł do historii, ale przyznam się bez bicia: jak on mnie wtedy wpieniał! Wpieniał mnie właśnie brakiem asekuracji i trzymaniu jakiejkolwiek dyscypliny w tyłach. I teraz, przepraszam, on jest poważnie przymierzany jako kandydat do gry na lewej obronie przeciwko mistrzom świata na ich terenie? Dowcip z tych mało śmiesznych, dowcip o Masztalskim. Ale gdy oddalisz rybusową kandydaturę zostaje ci Jędrzejczyk, ostatnio stoper bądź prawy obrońca, który stracił plac w klubie i wraca po okropnej kontuzji. Jak ja mam tych ludzi potraktować poważnie, a więc wściec się gdy coś zawalą? Równie dobrze mógłbym wściekać się na swojego kota, że nie aportuje i nie szczeka.

Niestety ale takich kwiatków mamy więcej. Serial “Kto obok Glika?” pod względem długości, złożoności i tego jak porusza tłumy wkrótce będzie w stanie rzucić wyzwanie przygodom Sułtana Sulejmana. Tym razem przechodzimy przez etap, który można przyjąć albo ze staropolskim czarnowidztwem, klasycznym lamentem per “olaboga” i “stara bida”, albo już po prostu się śmiać do rozpuku. No bo kto tu ma być podporą przy spodziewanym oblężeniu biało-czerwonego Helmowego Jaru? Naszemu Lawrencowi z Arabii trochę nie posłużyły piaski i teraz siedzi na ławie w czymś, co nazywa się Osmanlispor. Jako arcyciekawostkę powiem, że największym sukcesem w historii Osmanlisporu był eurowpierdol w pierwszej rundzie pucharu Intertoto ze słowacką Dubnicą (a i wtedy pod inną nazwą). O Cionku już nawet nie chce mi się gadać, widziałem lepiej wyszkolone technicznie modrzewie, a nie zdziwię się, jeśli miały też lepsze piłkarskie CV i lepszy klub, bo to żadna sztuka.

Na skrzydłach dwóch, którzy zagrali w tym sezonie tyle samo minut o stawkę, co mój pies Reks. Z całą sympatią dla Błaszczykowskiego i Sławka Peszki (mam jej naprawdę sporo), to zwyczajnie, prozaicznie i obiektywnie, nie są najlepsze referencje na świecie. Może panowie wyszliby przez to naładowani jak kabanosy (copyright Wojciech Łazarek), bo mają wiele do udowodnienia, ale doniesienia są takie, że Kuba ma duże zaległości fizyczne, a Peszko przegrał rywalizację, więc to po prostu źle rokuje.

Reklama

A przy tym bajorze fundamentalnych kłopotów czeka nas najtrudniejszy mecz i najtrudniejszy teren. Ja naprawdę podziwiam optymistów, bo znaleźć przed piątkiem siłę do wymachiwania szabelką to nie lada wyczyn. Nie chcę siać defetyzmu – zrzuciłem z wątroby swoje wątpliwości i koniec. Żaden wynik nas z gry o EURO nie wyrzuci, dramatu nie będzie. Siądę w piątek zupełnie zrelaksowany i trudno wyobrazić mi sobie scenariusz, w którym będę wyjątkowo zniesmaczony rezultatem.

Wymagać jednak będę i zniesmaczony też mogę się okazać, jednak czymś zupełnie innym. Nasłuchałem się już w tym tygodniu od Krychowiaka i Peszki, że jedziemy po zwycięstwo. Nie mam problemu z tymi słowami, to są sportowcy, mają mierzyć w zwycięstwo zawsze, to naturalna, zdrowa mentalność w tym biznesie. Głowackiemu z Huckiem bukmacherzy dawali mniejsze szanse niż nam we Frankfurcie, pas z góry był wygrawerowany nazwiskiem Niemca, i co, i Krzysiek miał się położyć? Nie. Za głupich słów Sławka czy Grześka absolutnie nie uważam.

Ale mogę je za takie uważać, jeśli po meczu będą niekonsekwentni. Bo po zapowiedziach walki o zwycięstwo późniejsza porażka nie hańbi, ale już postawa usprawiedliwiająca i wyścigi na wymówki jak najbardziej. Udowodnijcie panowie, że to było autentyczne, że to był jaskrawy przejaw dobrej energii panującej w szatni, a nie kłapanie dziobem i szermierka słowna, którą dawno jesteśmy zmęczeni. Skoro zaczęliście z takiej stopy, to oczekuję, że w przypadku porażki w waszych oczach czaić się będzie autentyczna wściekłość.

Leszek Milewski

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...